Żałoba to trudny, osobisty temat, z którym kino mierzy się niezwykle rzadko. Ciężko bowiem znaleźć klucz do przełożenia na ekran tego, co dzieje się w człowieku w obliczu tragedii, tak by uniknąć banału lub nie osunąć się w łzawy melodramat. Debiutująca filmem "Innego końca nie będzie" Monika Majorek wychodzi z tej próby obronną ręką.
Główną bohaterkę Olę poznajemy w jej warszawskim mieszkaniu, gdy letniego wieczora bezskutecznie próbuje dodzwonić się do ojca i słyszy jego głos na skrzynce pocztowej. Patrzy na zawieszone na ścianie zdjęcie, by po chwili założyć na głowę foliową torbę. Po paru minutach zdziera ją i dysząc, łapie powietrze. Następnego dnia rano zaczepia na ulicy człowieka, który wyglądem przypomina jej ojca. Jeszcze nie wiemy, że ten zmarł dwa lata wcześniej w tragicznych okolicznościach.
Ola do tej pory nie pogodziła się ze stratą. Uciekła do Warszawy. W pracę. Teraz, pogubiona, decyduje się wrócić do rodzinnej miejscowości pod Krakowem, by spróbować uzyskać odpowiedź od matki oraz młodszego brata i siostry. Ci wydają się mieć traumę za sobą. Matka związała się z kimś nowym i właśnie szykuje się do sprzedaży rodzinnego domu. Ostatniej kotwicy, która łączy ich z przeszłością. Ola desperacko próbuje zablokować transakcję, mając nadzieję, że pobyt w domu pozwoli jej rozwikłać tajemnicę śmierci ojca.
"Innego końca nie będzie" to powrót na wielki ekran Mai Pankiewicz, której rola w "Eastern" Piotra Adamskiego w 2019 roku okrzyknięta została aktorskim odkryciem Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film. Tamta kreacja okazała się wyłącznie przepustką do popularnych seriali. Na szczęście o tę niezwykle ciekawą i charyzmatyczną młodą aktorkę upomniała się Monika Majorek. Rola w jej debiucie wymagała od Mai sięgnięcia po zupełnie inne środki, niż w "Eastern".
Jej Ola jest wycofana i zlękniona, a zarazem niezwykle zdesperowana w dążeniu do prawdy. Surowa dla matki, czuła dla dorastającej siostry i rozczarowana dorosłym bratem, który jej zdaniem nie dźwignął oczekiwanej od niego roli sukcesora głowy rodziny. Ola rozpaczliwie próbuje sprawić, by na powrót stali się dawną, kochającą familią, którą obserwujemy na odnalezionych podczas przygotowań do przeprowadzki starych VHS-ach i zdjęciach.
Zmagającej się z żałobą Mai towarzyszy w roli matki, świetnie sprawdzająca się w rolach twardo stąpających po ziemi kobiet, Agata Kulesza oraz obecny na taśmach i powracający we wspomnieniach pełen ciepła, ale i cierpienia Bartomiej Topa. Rodzinny kwintet dobrze dopełniają Sebastian Dela i młodziutka Klementyna Karnkowska. Każde z nich dźwiga tu swoją traumę i na swój sposób próbuje się z nią mierzyć.
Rekonstrukcja przeszłości nie jest możliwa - zdaje się mówić reżyserka, pokazując kolejne próby realizacji po latach tych samych rodzinnych kadrów. Czasu i emocji nie da się powtórzyć. Są przypisane do "wtedy", które da się uruchomić wyłącznie w postaci wspomnień. Dziś jesteśmy już inni, bo życie zapisało na naszych wewnętrznych taśmach kolejne ślady i doświadczenia.
Debiut Moniki Majorek to opowieść o trudnościach w godzeniu się ze stratą. Dotykając tematu śmierci i żałoby, reżyserka stąpa śladami refleksyjnego kina Kieślowskiego i Zanussiego. W przeciwieństwie do wielkich poprzedników nie interesuje jej jednak duchowy wymiar tych zjawisk. Czasem, by pójść do przodu, trzeba umieć odpuścić i zrozumieć, że innego końca nie będzie.
6,5/10
"Innego końca nie będzie", reż. Monika Majorek, Polska 2024.