"Cisza nocna": Pośmiertne pożegnanie. To była ostatnia rola polskiego aktora

Kadr z filmu "Cisza nocna" /materiały prasowe

"Cisza nocna" jest innym rodzajem kina grozy niż poprzednie horrory Bartosza M. Kowalskiego, który dowodzi tym filmem, że wciąż jest głodny eksploatowania gatunku filmowego, który w polskim kinie nie ma swojej tradycji. Przejmująca jest rola Macieja Damięckiego, dla którego jest to pośmiertne pożegnanie z ekranem.

"Cisza nocna": metafizyczny seans filmu o śmierci

Bartosz M. Kowalski wciąż płynie pod prąd. Po skandalizującym debiucie "Plac zabaw", zamiast iść utartym schematem kina społecznie zaangażowanego made in Poland, zdecydował się na samobójczą misję nakręcenia pierwszego polskiego slashera. "W lesie dziś nie zaśnie nikt" został nakręcony według wszystkich reguł gatunkowych i pokazał, że Kowalski rozumie slasher i go szczerze kocha. W sequelu, zamiast zrobić klasyczną "dwójkę" (więcej, mocniej i zabawniej), bezczelnie przemeblował stworzony przez siebie świat, eksplorując na własnych zasadach kolejne gatunkowe ścieżki. Jego "Ostatnia wieczerza" została natomiast zbudowana wokół klasycznego schematu okultystycznego horroru przełamywanego autoparodystycznymi tonami ("Widzisz Piotrek, miałem być apostołem diabła, a tu taki..."), gdzie jednak finałowa przewrotka (dosłowna przewrotka całego świata) wzbiła opowieść na poziom wręcz religijny. 

Reklama

Kowalski w każdym kolejnym horrorze szuka sposobu, by żonglować elementami gatunku i zaskakuje swoimi wyborami. Bez względu na to, czy podobają się nam jego filmy czy nie (ja akurat należę do ich obrońców), trudno odmówić mu ambicji ciągłego próbowania w kinie grozy nowych form. Nie inaczej jest w "Ciszy nocnej", która jednocześnie jest najbardziej empatycznym i poruszającym dziełem w filmografii Kowalskiego.  

To właśnie w "Ciszy nocnej" swoją ostatnią główną rolę zagrał zmarły w zeszłym roku Maciej Damięcki. Jest coś metafizycznego w seansie filmu o śmierci, gdzie pierwsze skrzypce gra aktor, który przed premierą filmu odszedł z tego świata. Kowalski wraz z Mirellą Zaradkiewicz i Pawłem Maśloną napisali scenariusz, mówiący właśnie o odchodzeniu i pogodzeniu się z nieuchronnie kroczącym w naszą stronę kresem.

Ostatnia rola Macieja Damięckiego

"To bardzo przykre widzieć, że to już meta" - mówi jeden z pensjonariuszy domu opieki dla starszych osób, do którego trafia Lucjan (Maciej Damięcki). Zostaje odwieziony do placówki przez syna (Sebastian Stankiewicz), który przekonuje go, że to tylko na czas remontu ich nowego mieszkania. "Każdy jest tu tylko na chwile, a zostaje do końca" - słyszy od swojego nowego współlokatora Edwarda (Zdzisław Wardejn). Lucjan nie przyjmuje tego do wiadomości. Nie chce zbyt blisko się wiązać z innymi mieszkańcami tajemniczej i majestatycznej zarazem posiadłości. Tyle że od początku jest w tym miejscu coś niepokojącego i ukrytego. Na dodatek kolejni mieszańcy padają trupem. Dokładnie po tym, jak ich śmierć przyśni się Lucjanowi.

Kowalski nie trzyma zbyt długo ukrytych kart (notabene talia w rękach granego przez Włodzimierza Pressa Emila jest ważnym elementem opowieści) i już w otwarciu pokazuje kawałek czegoś złego, co próbuje się wydostać z czarnej wody w pobliskiej studni. Figury są zatem rozstawione na planszy już pierwszym akcie. Jak w slasherze czy horrorze okultystycznym, gdzie jest to wręcz pożądane. Tyle że teraz Kowalski daje nam horror psychologiczny osadzony w "nawiedzonym domu". Brakuje dłuższej ekspozycji upiornego miejsca i reżyserskiej gry jego elementami. Zamiast powolnego budowania "dziwności" starego budynku Kowalski od razu wrzuca chimerycznego Lucjana do jego mrocznych zakamarków. Przez ten irytujący pośpiech (albo przycięcie filmu do pożądanego przez dystrybutorów czasu projekcji) zmarnowana zostaje też szansa na nadanie drugiego wymiaru pobocznym pracownikom domu opieki, którzy aż proszą się o choćby lekkie zdemonizowanie. Nie ma nawet jednej siostry Ratched albo innej diabolicznej pielęgniarki? Bartek please!

Bartosz M. Kowalski i Paweł Maślona: dobrany duet

Gdy już jednak zostajemy wciągnięci w meandry umysłu Lucjana oraz błądzimy po pokręconych korytarzach domu starców, Kowalki wrzuca wyższy bieg i pewnie trzyma do końca kierownicę wagoniku w swoim domu strachów, mając przy sobie ekipę swoich poprzednich horrorów. Cezary Stolecki wyciąga mrok, ale też piękno starego domu opieki, natomiast Radosław Ochnio z Piotrem Pastuszakiem budują napięcie dźwiękami wydawanymi przez budynek. Wkomponowuje się w to wszystko muzyka Jimka, który wcześniej pomagał nam uwierzyć, że w lesie Kowalskiego rzeczywiście nie można zasnąć.

Widać też, że Kowalski i Maślona, którzy są kuzynami i od dziecka planowali kręcenie filmów, dobrze się bawili, kreując swoje monstra. Przebija się tutaj plastyczność z body horrorów Davida Cronenberga, ale też czuć fascynacje pracami Carlo Rambaldiego, który stworzył potwory w "Obcym" Ridleya Scotta i "Opętaniu" Andrzeja Żuławskiego. Maślona jest znany jako reżyser czarnej komedii "Atak paniki" i historycznej wariacji "Kos", ale przecież był on współscenarzystą "Demona" Marcina Wrony. Horror ma też więc we krwi.

Jak się rzekło wyżej "Cisza nocna" jest jednak innym horrorem w dorobku Kowalskiego. Więcej jest tutaj psychologii i pukania do drzwi wczesnego Romana Polańskiego, niż Johna Carpentera czy Wesa Cravena. Maciej Damięcki i Zdzisław Wardejn tworzą poruszające role mężczyzn, mających nie tylko już świat za sobą, ale też wszystkie złudzenia. Czar prysł i został wyłącznie realizm starości. Obaj są facetami, którym świat przeleciał zbyt szybko przez palce. Lucjan był aktorem, który żył z tworzenia iluzji, a sam nie potrafi dojrzeć, że jego syn odgrywa przed nim rolę. Edek to natomiast trzykrotnie żonaty bawidamek wciąż szukający poklasku u młodych pielęgniarek. Za maską wesołka i gaduły kryje się jednak strach przed odejściem. Obaj są przed samą metą i wiedzą, że nic ich już nie czeka. Obaj próbują się oswoić z ostatnimi metrami dzielącymi ich od nicości. Obaj też żyją samotnie. Po stracie największej miłości. "Miłość jest najważniejsza" - słyszymy. Kowalski patrzy na tych dwóch starszych gości z czułością, ale nie popada przy tym w sentymentalizm. Jesteśmy jednak w domu strachów, w którym cisza nocna oznacza... no właśnie. Zabawa się dopiero zaczyna po zmroku?

7/10

"Cisza nocna", reż. Bartosz M. Kowalski, Polska 2024, dystrybutor: Forum Film, premiera kinowa: 31 października 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cisza nocna (film) | Gdynia 2024
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy