Hugh Welchman i DK Welchman: Nikt nie robił wcześniej takiego kina jak my
Używamy wielu technik, które pochodzą z różnych dziedzin sztuki. Jeśli jednak idzie o kino, nikt wcześniej nie połączył kina aktorskiego z animacją malarską w sposób, w jaki my to zrobiliśmy - mówią w rozmowie z Interią twórcy filmu "Chłopi" - DK Welchman i Hugh Welchman.
Mija właśnie sześć lat od premiery waszego ostatniego filmu "Twój Vincent". Czy już wtedy wiedzieliście, że waszym kolejnym projektem będzie ekranizacja "Chłopów"?
Hugh Welchman: - Otrzymałem od DK egzemplarz "Chłopów" po tym, jak zakończyliśmy wszelkie promocyjne działania związane z "Twoim Vincentem". Jak malowała "Vincenta", słuchała sobie audiobooka "Chłopów". Chciała powrócić do tej książki, ponieważ pamiętała ją tylko jako lekturę szkolną. Po latach odnalazła w niej wiele tematów, które ją osobiście poruszyły. Kupiła więc także egzemplarz dla mnie, razem z innymi książkami, które kazała mi przeczytać. "Musisz dowiedzieć się więcej o polskiej kulturze" - tylko tyle powiedziała. Oczywiście "Chłopi" były ostatnią książką z tego stosu, za którą się zabrałem, głównie dlatego, że była najgrubsza. Ale kiedy tylko zacząłem, przeczytałem od deski do deski, w dwa tygodnie.
- Mimo iż angielski przekład był fatalny, kiedy tylko skończyłem, wiedziałem, że mam do czynienia z arcydziełem. I nie potrafiłem ukryć ekscytacji. Po pierwsze odniosłem wrażenie, że mało kto na świecie ma pojęcie o istnieniu tej niezwykłej literatury - "Chłopi" Reymonta to powieść, która jest znana głównie w Polsce. Po drugie czułem, że to, w jaki sposób Reymont opisuje świat, jest niezwykle malarskie - tak jakby to były ożywione obrazy.
- Wiedzieliśmy po sukcesie "Twojego Vincenta", że nie chcemy robić kolejnego takiego filmu. Pragnęliśmy odmiany. DK powiedziała, że po spędzeniu kilku lat na próbie przybliżenia życia holenderskiego artysty z klasy średniej, chciałaby zrobić coś polskiego, a do tego z kobietą w centrum historii.
- Ja jednak nie miałem o tym pojęcia. Kiedy jednak skończyłem "Chłopów", powiedziałem, że to świetny materiał na kolejny film, na co DK odpowiedziała: "Myślisz, że dlaczego dałam ci tę książkę?". Od początku czuła, że to idealny punkt wyjścia do filmu zrealizowanego w technice malarskiej animacji. Mimo że to bardzo długa powieść, w której znajdziemy wiele barwnych postaci, istota "Chłopów" zasadza się na bardzo tradycyjnej i pełnej dramatyzmu historii miłosnego czworokąta. Czuliśmy, że można to przerobić na pełen emocji scenariusz.
Widz bez trudu dostrzeże różnicę między dość statycznym "Twoim Vincentem" a pełnymi dynamizmu "Chłopami". Domyślam się, że realizacyjnie był to o wiele trudniejszy projekt.
Hugh Welchman: - DK od początku postawiła sprawę jasno, twierdząc, że przy realizacji "Chłopów" nie chce, byśmy czuli się w żaden sposób ograniczeni, jak było to w przypadku "Twojego Vincenta". Wtedy zrobiliśmy to świadomie i z rozmysłem, ponieważ w tamtym filmie mieliśmy do czynienia głównie z gadającymi głowami z niewielkimi dramatycznymi sekwencjami pomiędzy. Tym razem jednak chcieliśmy mieć pełną swobodę, jeśli idzie o ustawienia i ruch kamery. Do tego taka koncepcja sprzyja "Chłopom" - jesteśmy tu wewnątrz pewnej społeczności, mamy sporo dramatycznych wydarzeń - bójki, wesele. Potrzebowaliśmy ruchomej kamery. Spowodowało to jednak wiele realizacyjnych komplikacji.
- Jednej rzeczy jednak nie przewidzieliśmy. Okazało się, że w przypadku "Chłopów" techniki malarskie, które musimy zastosować, są o wiele trudniejsze niż przy "Twoim Vincencie". Styl realistyczny, oparty w dużej mierze na Chełmońskim, Młodej Polsce i innych inspiracjach wpisanych w ten charakter malarstwa, który był naszym głównym wizualnym punktem odniesienia, jest o wiele trudniejsze do animacji. Początkowo planowaliśmy, że zespół pracujący przy "Twoim Vincencie" zrobi z nami także "Chłopów". Okazało się, że wiele z tych osób albo nie dało rady, albo nie chciało dalej pracować z powodu skali trudności. W przypadku "Twojego Vincenta" średni czas pracy nad jedną klatką wynosił 2,5 godziny, jeśli chodzi o "Chłopów", to już było średnio 5 godzin pracy, jednak wiele scen zajmowało malarzowi 8 godzin pracy nad jedna klatką. Wymusiło to na nas nowe podejście. W "Twoim Vincencie" malowaliśmy co drugą klatkę, w "Chłopach" malowana jest średnio co szósta klatka. Czyli zbliżyliśmy się do techniki stosowanej we wczesnych filmach Disneya: klatki kluczowe malowane przez głównych artystów (tzw pierwszych animatorów) i inbetweening - czyli wypełnianie przez drugich animatorów - po to, żeby pomiędzy klatkami kluczowymi była płynność. To był zespół artystów, który też w technice animacji poklatkowej, ale już cyfrowo, malował te wypełnienia w komputerze przy pomocy tabletu.
Czy w trakcie prac nad tym projektem mieliście jakieś problemy produkcyjne?
Hugh Welchman: - Nie wiem od czego zacząć. Problemów na naszej drodze napotkaliśmy niestety całe mnóstwo. Pierwszym był wybuch epidemii COVID-19. Dwukrotnie musieliśmy wstrzymywać nagrania z aktorami. Potem wynikająca z tego inflacja, która dotknęła wszystkie 4 kraje, które składały się na naszą koprodukcje - czyli Polska, Litwa, Serbia i Ukraina. I tutaj ostateczny i najsilniejszy cios, czyli inwazja Rosji na Ukrainę.
- Przy "Twoim Vincencie" pracowało z nami 17 wspaniałych artystów z Ukrainy. Od początku wiedzieliśmy, że przed przystąpieniem prac nad "Chłopami" będziemy chcieli zbudować studio w Ukrainie. Miesiąc po tym, jak je otworzyliśmy, miała miejsce rosyjska inwazja. Musieliśmy zamknąć studio, pomóc w ewakuacji wielu ludzi. Ostatecznie otworzyliśmy ponownie studio w Kijowie, co nie było być może najrozsądniejszym pomysłem z biznesowego punktu widzenia, ale uznaliśmy, że jeśli w ten sposób możemy jakoś pomóc, to warto spróbować.
- Ostatecznie nad "Chłopami" pracowało 30 artystów z Ukrainy - część z nich w studiu w Sopocie, reszta w Kijowie.
Porozmawiajmy o obsadzie "Chłopów". O Robercie Gulaczyku większość z nas usłyszała sześć lat temu, kiedy został van Goghiem w "Twoim Vincencie". Od początku wiedzieliście, że jego twarz będzie miał również Antek Boryna?
Hugh Welchman: - Chcieliśmy pracować z nim ponownie. To fantastyczny aktor, skromny człowiek o głębokiej duszy. Rola Antka nie jest łatwa - on jest w pewnym sensie antybohaterem. Robert miał bardzo ciekawe podejście do tej postaci. Obsadziliśmy go na samym początku, omawialiśmy z nim scenariusz, dzielił się z nami swoimi opiniami. Traktujemy go jak partnera przy tym projekcie, nie tylko aktora. Rozmawialiśmy godzinami, nie tylko o jego postaci. Aby fizycznie zbliżył się do postaci Antka, trenował ciało, chodził na siłownie.
Kamila Urzędowska jest młodą i piękną aktorką, ale kiedy otrzymała rolę Jagny, miała niewielkie doświadczenie aktorskie. Czego szukaliście w odtwórczyni głównej roli w "Chłopach"?
DK Welchman: - Kama ma wykształcenie aktorskie, ale rzeczywiście była to jej pierwsza rola kinowa. Ja ją zobaczyłam najpierw na zdjęciu na Instagramie i nie mogłam przestać o niej myśleć. Poprosiliśmy ją o wysłanie taśmy, ale chyba ta informacje do niej nie dotarła. To było trochę jak poszukiwania z pantofelkiem. Kiedy w końcu udało się spotkać, zrobić casting, porozmawiać, kiedy ją poznałam, poczułam ulgę. Moja intuicja mnie nie zawiodła. To była ona. Jej wrażliwość i widzenie postaci były właśnie takie, jakich ja szukałam u głównej aktorki
Hugh Welchman: - Szczerze mówiąc, kiedy przyjrzeliśmy się znanym aktorkom w jej wieku, nie znaleźliśmy żadnej, która mogłaby zostać Jagną. Zdecydowaliśmy się więc na bardzo szeroki casting, uruchomiliśmy kampanię na Facebooku, szukaliśmy nie tylko w szkołach filmowych, lecz także w szkołach tańca. Zrobiliśmy także otwarty casting. Kamila nie miała wtedy na koncie żadnej roli, była jeszcze studentką, ale poczuliśmy, że świetnie odnalazła się w postaci Jagny, nawiązała z nią osobistą relację. Świetnie wyglądała przed kamerą - nie było to bez znaczenia. Z kart powieści wynika, że Jagna była największą pięknością w całej wsi. My jednak szukaliśmy aktorki, która nie tylko byłaby pięknością XXI wieku, ale też miałaby w sobie coś z buntowniczki. Kamila uosabiała wszystko to, czego czego szukaliśmy.
Wasz film jest unikalnym połączeniem kina aktorskiego i malarskiej animacji. Macie wrażenie, że tworzycie nowy filmowy język?
Hugh Welchman: - Używamy wielu technik, które pochodzą z różnych dziedzin sztuki. Jeśli jednak idzie o kino, nikt wcześniej nie połączył kina aktorskiego z animacją malarską w sposób, w jaki my to zrobiliśmy
- Chciałbym jeszcze dodać, że pracujący nad filmem artyści nie malowali na klatkach z nagranym przez nas materiałem aktorskim, tylko robili to, co naprawdę robią malarze. Rozstawiają sztalugi przed malowanym obiektem i odwzorowują rzeczywistość. My też rozstawialiśmy sztalugi przed ekranem, na którym wyświetlaliśmy aktorskie sceny a oni przenosili to, co widzą, na płótno. Żadnego nadmalowywania. Żadnych kalek.
DK Welchman: - Tutaj chciałam też dodać ważne oświadczenie, a właściwie odpowiedź na oszczerczy zarzut, że film powstał tylko częściowo namalowany, a częściowo przy użyciu filtra. Szerzenie takich informacji po tym, kiedy my - twórcy i produkcja filmu opowiedzieliśmy, jak film powstawał, że jest stworzony manualnie, przy użyciu animacji poklatkowej, to jak zarzucanie nam kłamstwa. Film może się podobać albo nie, ale ja nie pozwolę na nazywanie mnie kłamczuchą. Zapraszamy do naszego studia, aby zobaczyć magazyn, w którym znajduje się 3000 obrazów lub do naszego studia, gdzie chętnie otworzymy sceny z animacją i pokażemy/wyjaśnimy, jak wygląda proces animacji. Ani AI, ani żadne filtry nie były użyte przy produkcji tego filmu.
Rozpatrując wasz film pod kątem kreacji aktorskich, nie mogłem pozbyć się pewnej niepewności co do charakteru tych ról. Czy aktorzy wcielający się w ekranowe postaci naprawdę grają, czy są tylko malowani?
Hugh Welchman: - To połączenie obydwu podejść. Punktem wyjścia jest aktorska kreacja, która następnie przenoszona na płótno przy użyciu techniki malarskiej. To trochę jak z malarskim portretem. Kiedy malarz wykonuje portret, nie chce zatrzymać się tylko na wizualnym podobieństwie, chce uchwycić coś więcej, w innym wypadku wystarczyłaby wizyta u fotografa.
DK Welchman: - Myślę, że praca nad "Chłopami" dla aktorów była taka sama jak przy bardziej klasycznym projekcie. Pytali się nas, czy mają grać inaczej, bo później będą pomalowani, a ja naciskałam, żeby niczego nie przerysowywali, bo to będzie widoczne w finalnym obrazie, każdą emocję będzie widać pod tą warstwą farby. To, co widzimy na ekranie, to w 100 procentach ich kreacje aktorskie.
Podobno z dbałości o jakość dźwięku umieściliście aktorom mikrofony na czole podczas zdjęć do "Chłopów".
DK Welchman: - Tak było, aczkolwiek później bardzo żałowaliśmy tej decyzji. Malarze mają to do siebie, że są bardzo precyzyjni. Nawet jak komuś powiesz, żeby nie malował mikrofonu, to przez kilka klatek nie pomaluje, ale w pewnym momencie zaczyna go malować. Mieliśmy takie przygody, trzeba było później usuwać mikrofony w postprodukcji.
Chciałem zapytać się o wybór L.U.C.-a jako autora muzyki. Swój ekranowy dynamizm "Chłopi" osiągają bowiem nie tylko dzięki ruchliwości kamery i płynnemu montażowi, ale też właśnie dzięki muzyce, która jest prawdziwą siłą napędową ekranowych wydarzeń.
DK Welchman: - Tak, tutaj ta muzyka jest integralnym elementem fabuły. Ona niesie ten film. To ona oddaje emocje bohaterów w scenach tańca. To ona też uniosła wszystkich widzów z krzeseł, kiedy zaczęli tańczyć podczas napisów końcowych na naszej gdyńskiej premierze. Była też na ustach wszystkich widzów i krytyków po premierze w Toronto.
- Zanim się spotkaliśmy, nie wiedzieliśmy zbyt dużo o sobie. Kilka lat temu wpadliśmy na siebie na festiwalu w Gdyni. Podszedł do nas i powiedział: "Słyszałem, że będziecie robić ‘Chłopów’. Weźcie mnie na kompozytora, tyle tylko, że ja nigdy nie zrobiłem muzyki filmowej". Posłuchałam trochę jego rzeczy, ale wydało mi się, że daleko im do klimatu, którego szukaliśmy. L.U.C. skomponował nam jednak na próbę jeden fragment, w którym z miejsca się zakochałam. Od razu twórczo między nami zaiskrzyło, dość szybko okazało się jasne, że będziemy współpracować.
- Muzyka powstawała jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć. Potrzebowaliśmy ścieżki dźwiękowej do sceny tańców albo do fragmentów, gdzie odgrywa znaczącą dramaturgiczną rolę. L.U.C. trochę cierpiał, mówił: "Cztery lata pracy nad muzyką"! Ale było warto.
Uderzyło mnie po seansie "Chłopów", jak aktualna jest tematyka przedstawiona ponad sto lat temu w powieści Reymonta.
DK Welchman: - Adaptując "Chłopów", chciałam uniknąć szkolnych interpretacji. Cała historia musiała być mi bliska. To jest w ogóle chyba jedyny powód dla twórcy, żeby zająć się jakimś tematem. Chodzi o szczerość zamiarów. Ja w ogóle wywodzę się ze sztuk pięknych, przy pomocy kina chcę przede wszystkim robić sztukę, a zadaniem sztuki jest pokazać coś, co jest aktualnie istotnym problemem. Nie tylko piękne obrazki młodopolskich malarzy, ale też historia, która jest aktualna, która porusza problem odmienności, jest otwarciem się na inność. W tym filmie uosobieniem inności jest właśnie postać Jagny. To dziewczyna, która chce budować świat po swojemu. Moment, w którym nie godzi się na obcięcie włosów na oczepinach, był dla mnie podczas lektury pierwszym sygnałem, że to dobry trop, żeby o tej Jagnie opowiadać.
Niedawno wróciliście z Toronto, gdzie "Chłopi" mieli światową premierę. Recenzje entuzjastyczne, przyjęcie filmu wspaniałe.
DK Welchman: - Nie potrafię być obiektywna, nie wiem jaki mam poziom kortyzolu we krwi, chyba lepiej tego nie badać. Od kilku miesięcy towarzyszy mi ciągły stres, najpierw żeby skończyć film na czas, potem premiera - nigdy nie wiem, jak zareaguje publiczność. Tego nie da się przewidzieć. Odbiór w Toronto był bardzo ciepły. Na pokazach, w których uczestniczyliśmy, były owacje na stojąco. Otrzymaliśmy tam mnóstwo miłości. Do tego fajne recenzje. Bardzo się z tego cieszę, ale w wyniku ogromnego stresu jakoś to do mnie jeszcze nie dociera.
W poniedziałek poznamy polskiego kandydata do Oscara, ale "Chłopi" nie są też bez szans, by powtórzyć osiągnięcie "Twojego Vincenta" i zdobyć nominację do Oscara w kategorii pełnometrażowej animacji.
DK Welchman: - "Variety" wymieniło 25 tytułów, które mogą być brane pod rozwagę w tej kategorii. Nasz film był na 25. miejscu. Ale był! To jest jednak dość ciężki czas dla twórców animacji. Jest ostatni film Miazakyego ["Chłopiec i czapla"], który jest nie tylko wybitny, ale też niezwykle ważny. Jest nowy Nick Park, który ma już na koncie chyba ze cztery Oscary. Oczywiście mamy też Disneya i Pixara. Duże studia zawsze mają zapewnione miejsca w stawce nominowanych filmów i nadają ton tej rywalizacji. Tak naprawdę niezwykle rzadko zdarza się, żeby na Oscarach zostało wyróżnione animowane kino dla dorosłych. Mamy duży dystans, nie prorokuję, wydaje mi się, że to jest jedna wielka niewiadoma. Po "Twoim Vincencie" wiem jednak, że wszystko się może wydarzyć
- Natomiast jeśli chodzi o reprezentowanie Polski... byłoby super. Uważam, że ten film jest świetnym reprezentantem Polski - fajnie opowiada o naszej słowiańskiej kulturze. Ale nie było też chyba dotychczas malowanego czy animowanego filmu, który był polskim kandydatem do Oscara w kategorii filmu zagranicznego. Byłoby to więc coś niecodziennego, a z takimi niecodziennymi projektami na Oscarach jest dość ciężko.
Macie już pomysł na kolejny projekt?
DK Welchman: - Myślę, że muszę chwilę odpocząć od filmu malowanego. Chciałbym zrobić zwykły film fabularny, aktorski. Ale mamy pomysł na jeszcze jeden film malarski, tak żeby domknąć tryptyk. To historia pod tytułem "Blaze", nad którą pracuje Hugh.
Hugh Welchman: - Akcja rozgrywać będzie się w Afryce 140 tysięcy lat temu. Opowiemy o momencie, w którym ludzkość znajduje się na granicy wyginięcia. Wiemy z genetycznych badań, że pozostało wówczas zaledwie 10 tysięcy ludzkich genów - to mniej niż obecna populacja goryli. Byliśmy jako gatunek naprawdę bliscy zagłady. Udało nam się jednak w jakiś sposób przetrwać.
- Mam obsesję na punkcie peleoantropologii, współpracujemy z Uniwersytetem Wrocławskim oraz Uniwersytetem w Sydney, a także Muzeum Narodowym w Kenii. To będzie najlepszy paleoantropologiczny film, jaki kiedykolwiek powstał, co nie będzie chyba trudne. Ostatni, jaki pamiętam, to chyba "10 000 BC: Prehistoryczna legenda" Rolanda Emmericha. W latach 80. była jeszcze całkiem niezła francuska "Walka o ogień". 40 lat od ostatniego dobrego filmu na ten temat! Czas na nas!