Współczesne polskie kino o II wojnie światowej zbyt często popada w "czytankowość", nieznośny patos i przewidywalność. Na trwającym 47. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni ten nieznośny trend został złamany. Pisałem na tym portalu o "Orlętach. Grodnie 39" Krzysztofa Łukaszewicza jako o filmie uciekającym od wyświechtanej martyrologii. "Filip" Michała Kwiecińskiego na podstawie powieści Leopolda Tyrmanda jest również zdumiewającym odejściem od ekranowego schematu jedynie słusznej wykładni polskiego bohaterstwa. Jak na tym tle prezentuje się otwierający festiwal "Orzeł. Ostatni Patrol" Jacka Bławuta?
Widzowie uroczystego pokazu na otwarcie festiwalu musieli być zaskoczeni, jaki film obejrzeli. Historia okrętu podwodnego OPR "Orzeł", który zaginął na wodach Morza Północnego w 1940 roku, mogła pójść w wielu filmowych kierunkach. Kino rozgrywające się na pokładzie łodzi podwodnej ma przecież swoją mocną tradycję. Jacek Bławut jednak nie zerka w stronę "Polowania na czerwony październik" Johna McTiernana czy "Karmazynowego przypływu" Tony’ego Scotta. Najłatwiej byłoby porównać "Orła. Ostatni patrol" do "Okrętu" Wolfganga Petersena, ale to również byłaby zbyt prosta analogia.
Do dziś nie jest znana dokłada przyczyna zaginięcia okrętu. Nie wiadomo, czy trafił na minę, czy został zniszczony przez Luftwaffe albo inny statek. Może miał awarię albo kapitan popełnił błąd?
Enigmatyczność końca dumy polskiej Marynarki Wojennej dawała filmowcom wielkie pole do popisu. Udało się im połowicznie. Bławut opowiada o dramacie 60 marynarzy, którzy spoczęli w wodach północy, w sposób zupełnie autorski i odrębny od tego, co widzieliśmy w polskim kinie wojennym.
"Orzeł..." jest bardzo ciekawym wizualnie, wysmakowanym filmem, w którym reżyser daje upust swojemu plastycznemu zmysłowi. Klaustrofobiczne ujęcia, zmiana nasycenia i temperatury kolorów, zwężanie ekranu - to wszystko oddaje koszmar zamknięcia w łodzi podwodnej, która staje się dla młodych żołnierzy pływającą trumną.
Momentami czułem nawet zmieniające się na pokładzie ciśnienie i wysysane powietrze. Zachwycają zdjęcia Joanny Dylewskiej, która już raz doskonale oddała ciasnotę mrocznych kanałów. Za zdjęcia do "W ciemności" Agnieszki Holland zgarnęła nagrodę w Gdyni. W filmie wykorzystano specjalną platformę hydrauliczną, która odwzorowała zachowanie się łodzi przy zanurzeniu i wynurzeniu. Imponujące. Co jednak z tego, skoro techniczna strona filmu nie idzie w parze z jego dramaturgią.
Mam dokładnie taki sam problem z "Orłem...", jaki miałem z również pokazywanym w Gdyni "Broad Peak" Leszka Dawida. Brakuje mi w tej opowieści emocji i nawet pewnej dawki patosu, który uwypuklałaby w uniwersalny sposób heroizm postaci.
Bławut jest tak skupiony na arthousowych ujęciach, że zapomina, kto powinien być w ich centrum. W "Orle..." czuć ducha klaustrofobii pierwszych filmów Aronowskiego. Gdzieś można natrafić na okruszki z kina Cronenberga i w pewnym stopniu z przywołanego powyżej Petersena. Bławut szczególnie lubi ujęcia zza szkła wypukłego, które imitują widok łodzi podwodnej z jej zewnętrznej strony. Niestety, ta - skądinąd bardzo interesująco zniekształcająca dźwięk i obraz - "szyba" przez cały film oddzielała mnie emocjonalnie od bohaterów.
Bławut ma na pokładzie świetnych aktorów. Tomasz Ziętek, Antoni Pawlicki, Tomasz Schuchardt, Mateusz Kościukiewicz, Rafał Zawierucha, Adam Woronowicz, Filip Pławiak - każdy z nich mógł stworzyć minikreacje polskiego żołnierza, z którym moglibyśmy się utożsamiać. Moglibyśmy się w jego postawę wczuć i lepiej przeżywać jego tragiczny los. Reżyser nie daje nam takiej szansy, skupiając się na bohaterze zbiorowym. To błąd, skoro Bławut rezygnuje z kina historycznego z batalistycznymi scenami na rzecz psychologicznej opowieści o młodych chłopcach, którzy wiedzą, że czeka ich śmierć w męczarniach na dnie ciemnego morza.
Jak mamy się z nimi utożsamić, gdy żaden z nich nie ma głębokiego rysu psychologicznego? Każda z postaci jest do siebie zbyt podobna. W scenach tonięcia okrętu zamieniają się w jedną ludzką masę, którą trudno nawet odróżnić wizualnie. Brakuje im wyrazistości, magnetyzmu i cech charakteru, które przecież decydowały o tym, że do dziś pamiętamy nawet trzecioplanowych żołnierzy z "Plutonu", "Szeregowca Ryna" czy z przywołanych na początku tekstu filmów u łodziach podwodnych.
Wizualnie "Orzeł..." torpeduje, ale moje emocje pozostały zimne jak Morze Północne. Dobrze, że polski okręt po 70 latach wrócił symbolicznie do gdyńskiego portu. Szkoda jednak, że na jego pokładzie znalazły się postaci bez życia, a nie marynarze, których indywidualny dramat szarpnąłby moje serce.
6/10