Zbyt wiele razy wychodząc z seansu historycznego kina made in Poland mogłem tylko rzec: "no i kolejna zmarnowana szansa". Zrobię nawet coming out - jestem tak bardzo znużony cukierkowatością, poprawnością i przewidywalnością takiego rodzaju kina, że oglądam go głównie z obowiązku. Tym razem jest inaczej. "Orlęta. Grodno '39" ma swoje wady, ale jest to naprawdę solidne kino wojenne. Do tego niepoprawne politycznie i odpowiednio brutalne.
Spojrzenie na wojnę oczami dziecka jest częstym chwytem filmowców. Aleksander Ford już w 1948 roku w "Ulicy granicznej" pokazał wojenne demony odbijające się w oczach nieletnich. "Idź i patrz" Klimova, "Dziecko wojny" Tarkowskiego, "Nadzieja i chwała" Boormana, "Imperium słońca" Spielberga, "Piękne życie" Benigniego, "Wiedźma wojny" Nguyena, "JoJo Rabbit" Waititiego - lista takiego kina jest naprawdę długa. To ryzykowny, ale też bezpieczny chwyt. Dramat dziecka zawsze wywołuje w widzach silne emocje, co może pomóc ukryć twórcom filmu jego wady. Krzysztof Łukaszewicz na szczęście zbyt wielu wad przykrywać nie musi.
"Orlęta. Grodno '39" jest pierwszym filmem, który opowiada o napadzie Związku Sowieckiego na Polskę we wrześniu 1939 roku. Wpisuje się też w czasy, gdy putinowska armia w dokładnie taki sam sposób rozjeżdża Ukrainę. Film Łukaszewicza skupia się na losach zwykłych mieszkańców Grodna, którzy w heroiczny sposób stawiali czoła kacapskim barbarzyńcom, pokazanym zresztą tutaj jednoznacznie negatywnie. Prymitywni gwałciciele mordujący ludność cywilną są przeciwstawieni tym, którzy bronią własnych domostw i rodzin. Łukaszewicz pokazał w "Karbali", że mimo ograniczonego budżetu potrafi nakręcić przyzwoite sceny batalistyczne. Tym razem budżet miał spory, co widać na ekranie w drugiej części filmu.
"Orlęta. Grodno '39" jest kinem brutalnym i energicznym. Wszystkie prawidła dzisiejszego realistycznego kina wojennego zostały tutaj zachowane. Łukaszewicz unika popkulturowych ozdobników, którymi żonglował Jan Komasa w "Mieście 44". Nie bombarduje nas slow motion i muzycznym eklektyzmem (subtelną ścieżkę skomponował Michał Lorenc) i nie sięga po stylistykę ze świata gamingowego. Reżyser zapatrzony jest raczej w Spielberga ("Szeregowiec Ryan") albo Gibsona ("Przełęcz ocalonych") i cały szereg kina o wojnie w Iraku i Afganistanie. Sceny walk na wąskich ulicach miasta i w okopach są tym, w czym Łukaszewicz czuje się najlepiej. Mnie w tym filmie ujmuje jednak coś innego.
Zwrócił na to uwagę historyk i publicysta o konserwatywnej wrażliwości Piotr Zaremba. "Orlęta. Grodno '39" jest filmem politycznie niepoprawnym, który może zostać zaatakowany z różnych stron polityczno-ideologicznego sporu. "Już słyszę o kwękaniach endeckich historyków, że na przykład portret narodowców (ONR) w tle jest za bardzo "niekorzystny". ONR jest dokładnie taki w tym filmie, jaki był naprawdę (odsyłam choćby do felietonów Kisiela). Ale tym, którzy uznają, że film jest "za mało polski", odpowiem jedno: to jest film o sile polskości. Polskości nie bezgrzesznej przecież, a jednak pociągającej, promieniującej" - napisał Zaremba. W pełni się z nim zgadzam.
Głównym bohaterem filmu jest żydowski chłopiec Leoś (świetny Feliks Matecki), którego oczami patrzymy na wielokulturowe Grodno w przededniu wybuchu wojny. Żydowskość Leosia jest istotną częścią jego tożsamości, choć to polskość go najmocniej pociąga. Jego nieżyjący ojciec nie zdążył ochrzcić rodziny, ale zaszczepił w chłopaku potrzebę ścisłej asymilacji z Polską. Leon zaczytuje się w "Krzyżakach", jest zakochany w córce (Almira Nawrot) kipiącego polskością oficera (Antoni Pawlicki) i niczego nie pragnie bardziej niż być polskim harcerzem. Zderza się z stereotypami i uprzedzeniami, które są nieodłączne od każdego multikulturowego społeczeństwa. Doświadcza też paskudnego antysemityzmu ONRu.
Z drugiej strony Łukaszewicz nie unika pokazania żydokomuny witającej entuzjastycznie Sowietów i strzelającej do Polaków. Żyd-komunista jest tutaj uosobiony przez brata Leona, Jakuba (Filip Gurłacz). Łukaszewicz tylko muska kwestię relacji polsko-żydowskich przed wojną, pokazując uliczne starcie ONR z Bundem. Wydaje się, że jak najszybciej chce przejść do istoty batalistycznej opowieści, kosztem jej społecznego tła. Pierwsza część filmu ma momentami zbyt telewizyjną manierę. Scena wpadnięcia Leona pod koła powozu jest wręcz żenująco teatralna, co dziwi w zestawieniu z późniejszymi sprawnymi scenami walk.
Szkoda też, że reżyserowi nie udaje się mocniej zarysować rozejścia się dróg żydowskich braci. To przecież wątek samograj! Jeden brat rzuca Koktajlami Mołotowa w sowieckie czołgi, a drugi kroczy za nimi, gwałcąc Polskę. To znakomity punkt wyjścia dla rodzinnej, społecznej, historycznej, ale też tożsamościowej opowieści. Co na to ich matka (Jowita Budnik), która musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Co ze społecznością żydowską? Łukaszewicz ledwie zarysowuje ten arcyciekawy wątek, ograniczając się do krótkich inscenizacji pochodu Żydów z czerwonymi flagami i widokiem wiszących ciał tych, którzy walczyli za Polskę. Na szczęście sam finał jest naprawdę poruszający. Żyd Leon zasługuje na uznanie polskiego otoczenia dopiero na placu boju, wykazując zdumiewający heroizm. Podejrzewam, że ten wątek też będzie drażnił piewców landrynkowej wizji polskiej historii.
Łukaszewicz ma na pokładzie charyzmatycznych aktorów (Leszek Lichota, Andrzej Mastalerz czy Bartłomiej Topa) w epizodycznych rolach. Nie każdy jest do końca satysfakcjonująco wykorzystany, ale za to postać grana przez Topę symbolizuje bohaterstwo polskiego żołnierza, który walczy nawet z zasłoniętymi przez rany oczami. Ckliwy patos? Reżyser go nie unika. To zresztą znamienne, że Topa wcześniej grał główną rolę w jego "Karbali", która opowiadała o bitwie polskich żołnierzy w Iraku. Największej od czasu II wojny światowej. Ciekawa łączność w filmowej opowieści o polskiej armii. Wybrzmiewa jeszcze bardziej w kontekście tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą.
7/10
"Orlęta. Grodno '39", reż. Krzysztof Łukaszewicz, Polska 2022, dystrybutor: TVP, premiera kinowa 9 września 2022 roku.