Chciałoby się powiedzieć: dobry festiwal, ale takie sobie rozdanie nagród. Jak co roku gdyńskie jury – tym razem pod kierownictwem Jerzego Domaradzkiego – zaskoczyło swym werdyktem. Lista nagrodzonych nie jest na pewno najbardziej kontrowersyjna w historii gdyńskiego wydarzenia. Trudno jednak nie czuć rozczarowania, gdy najlepszy film wrócił do domu praktycznie z niczym.
Złote Lwy otrzymał "The Silent Twins" Agnieszki Smoczyńskiej. Reżyserka od czasu "Córek dancingu", swojego brawurowego debiutu, uchodziła za jedną z najbardziej wyrazistych rodzimych autorek. Jej film zasłużył jak najbardziej na nagrody w kategoriach technicznych – za muzykę i scenografię. Rozczarowująco wypadała jednak historia, łapiąca w drugim akcie ewidentną zadyszkę. Niemniej był on jedną z lepszych produkcji w programie imprezy.
Konkursowa selekcja prezentowała w tym roku niezwykle wysoki poziom. Zabrakło ewidentnych pomyłek w rodzaju "Solid Gold", "Czarnego mercedesa", "Żużla", "Legionów", "Ciotki Hitlera", "Reakcji łańcuchowej" czy "Cataliny". Najgorszym filmem konkursu głównego był niewątpliwie nieznośnie ckliwy "Johnny" Daniela Jaroszka – jak na ironię wyróżniony nagrodą publiczności. Jednocześnie tegoroczny konkurs stał debiutantami. Tegoroczne filmy mistrzów i uznanych już twórców – Wojciecha Smarzowskiego, Małgorzaty Szumowskiej, Lecha Majewskiego, Leszka Dawida – należą do mniej udanych w ich filmografiach.
Pozytywnie zaskakiwali właśnie debiutanci. Wśród nich prym wiódł film "Chleb i sól" Damiana Kocura, wyróżniony wcześniej podczas festiwalu w Wenecji. Brawurowo opowiedziana i zagrana przez nieprofesjonalnych aktorów historia chłopaka, który wraca na kilka tygodni do rodzinnego miasta średniej wielkości, urzekła świetną inscenizacją scen, naturalistycznymi dialogami i wyczuciem współczesnych tematów.
Dzieło Kocura wyprzedzało o kilka długości pozostałe filmy konkursu. Fakt, że jury nie postanowiło nagrodzić go ani jedną statuetką – nawet za debiut reżyserski lub aktorski dla jednego z fenomenalnych naturszczyków – zapisze się na lata jako jedna z największych pomyłek Gdyni. Kocurowi na osłodę pozostaje Nagroda Dziennikarzy, dla których od początku był faworytem.
Wśród pominiętych filmów znalazło się także "IO" Jerzego Skolimowskiego, polski kandydat do Oscara. Przewidywano, że przypadnie mu przynajmniej nagroda za reżyserię. Ta przyznana została jednak Jackowi Bławutowi za technicznie dopracowanego, ale scenariuszowo rozczarowującego "Orła. Ostatni patrol". Z kolei Srebrne Lwy, druga nagroda festiwalu, powędrowały do "Filipa" Michała Kwiecińskiego. Ma on swoje potknięcia, jednak należy przyznać, że dawno nikt nie prowadził kina historycznego w tak ciekawy sposób. Niestety, podobnie jak u Smoczyńskiej, cierpi tu historia, szczególnie w drugiej połowie seansu.
Negatywnym zaskoczeniem była także nagroda za rolę pierwszoplanową za Piotra Trojana za "Johnny’ego", nie będąca nawet w połowie tak przejmująca i magnetyzująca, jak występ tego aktora w "25 latach niewinności. Sprawie Tomka Komendy". Przepadł Eryk Kulm i jego niejednoznaczna kreacja w "Filipie" oraz Eryk Lubos za czułą rolę opiekuna dwóch dziewczynek w "Tacie" Anny Maliszewskiej.
Z niedowierzaniem przyjęto także nagrodę za drugoplanową rolę kobiecą dla Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik za "Iluzję" Marty Minorowicz. Inna sprawa, że w tym roku – w przeciwieństwie do pozostałych kategorii aktorskich – nie było oczywistej kandydatki do tego wyróżnienia. Osobiście trzymałem kciuki za Martę Malikowską i jej krótki, aczkolwiek mocny, występ w "Śubuku" Jacka Lusińskiego.
W końcu były też werdykty, którym trudno cokolwiek zarzucić. Jeszcze przed pierwszym pokazem "Kobiety na dachu" Anny Jadowskiej Dorota Pomykała uchodziła za faworytkę do wyróżnienia z główną rolę kobiecą. Z kolei Grzegorz Przybył i jego portret mężczyzny chorującego na Alzheimera w "Strzępach" Beaty Dzianowicz wstrząsnął publicznością, czyniąc z niego faworyta do nagrody za drugi plan męski. Cieszy także wygrana autorów scenariusza "Śubuka", odznaczającego się idealną konstrukcją.
Nic nie można zarzucić także werdyktowi jury konkursu filmów mikro budżetowych, które nagrodziło "Słonia" Kamila Krawczyckiego (inna sprawa, że ten film powinien znaleźć się w głównej selekcji). Tylko "Chleba i soli" wciąż szkoda. Wynik nie jest jednak takim skandalem, z jakim mieliśmy do czynienia trzy lata temu, gdy jury pod przewodnictwem Macieja Wojtyszki zamiast wybitnego "Bożego Ciała" Jana Komasy lub chociaż bardzo dobrej "Supernovej" Bartoszka Kruhlika postanowiło nagrodzić złotymi Lwami łopatologicznego "Obywatela Jonesa" Agnieszki Holland.
Mimo pominięcia filmu Kocura podczas rozdania nagród chciałbym jeszcze raz zaznaczyć: to była wyjątkowo udana edycja Festiwalu w Gdyni. Poznałem wielu nowych twórców, na których kolejne filmy będę czekał z niecierpliwością. Każda z produkcji w konkursie mówiła swoim językiem i miała coś ciekawego do zaoferowania. Pamiętam, że w 2019 roku wyjeżdżałem w Gdyni zniesmaczony poziomem większości filmów, werdyktem, a także kontrowersjami, które nagromadziły się przy tamtej edycji festiwalu. W tym roku towarzyszyła mi pewność, że we wrześniu 2023 roku pojawię się tutaj ponownie.