"Krew Boga" [recenzja]: Prorok
"Krew Boga" jest pierwszym filmem pełnometrażowym Bartosza Konopki od czasu "Lęku wysokości" z 2011 roku i zaledwie drugim w jego karierze. W międzyczasie reżyser powrócił do dokumentów i fabuł krótkich lub średnich, odnosząc w nich spore sukcesy (największy przyszedł trochę wcześniej wraz z nominacją do Oscara za "Królika po berlińsku"). Pamiętam, jak duże nadzieje wiązano z "Lękiem wysokości", który nie do końca je spełnił. Niemniej jestem pewien, że Konopka kiedyś stworzy film wybitny. Niestety, "Krew Boga" nim nie jest.
Willibrord (Krzysztof Pieczyński) wyruszył na czele rycerskiej wyprawy niosącej słowo Chrystusa. Do celu dotarł tylko on, reszta zginęła w trakcie podróży. Ciężko rannego rycerza ratuje Bezimienny (Karol Bernacki), tajemniczy młodzieniec, który postanawia mu towarzyszyć. Razem docierają do czczącej Peruna osady. Jeśli nie uda im się przekonać jej mieszkańców do właściwej wiary do czasu przybycia króla, ten zrówna ją z ziemią. W dodatku mają różne wizje chrystianizacji. Konflikt między Willibrordem i Bezimiennym wydaje się niemożliwy do uniknięcia.
Szybko zostaje ustalony bardzo prosty podział. Bezimienny próbuje zrozumieć osadników i pokojowo przekonać ich do Chrystusa. Willibrord nie wierzy w subtelności, więc na dzień dobry proponuje próbę ognia plemiennemu szamanowi, a garstkę swych wyznawców w pierwszej kolejności zmusza do postawienia świątyni oraz nauki władania mieczem. Pierwszy symbolizuje dobre strony religii - wspólnotę, wzajemną pomoc, zrozumienie, miłość. Drugi - pychę i nietolerancję. Jeden chce uratować osadników, drugiemu marzy się nagroda za wypełnione zadanie: tytuł biskupa i pierścień. Świat przedstawiony przez Konopkę uderza swą dosadnością. Jednak podczas seansu ma się wrażenie, że historia była tylko pretekstem dla reżysera, który większość swej uwagi skupia na stronie formalnej "Krwi Boga".
Konopka prowadzi swój film nieśpiesznie, często śledząc poczynania swych bohaterów w długich ujęciach. Szczególne wrażenie robi początkowa tułaczka rycerza i mnicha, zwieńczona spotkaniem z będącymi w trakcie modłów osadnikami - na czele z szamanem, skrywającym twarz pod glinianą maską, przywodzącą na myśl najgorsze koszmary. Całość utrzymana w niebieskoszarych barwach robi piorunujący efekt. Niestety, miejscami zdarza się, że iluzja jest gwałtownie przerywana - głównie za sprawą dialogów: nienaturalnych, brzmiących zbyt współcześnie i przede wszystkim w ogromnej części zupełnie niepotrzebnych.
Niestety, zalety początkowych scen są jednocześnie wadami końcowych - bo niezmienna przez całość projekcji stylistyka zaczyna w końcu nużyć. W tym wypadku sytuację powinna ratować fabuła, ale tutaj Konopka sięga po kolejne dosłowności, całość wieńcząc przewidywalnym finałem. Dlatego też "Krew Boga" nie jest dziełem do końca udanym. Wskazuje mocne strony twórcy oraz te, które wymagają jeszcze dopracowania. Konopka wszak wciąż wypracowuje swój język opowieści. Mam nadzieję, że "Krew Boga" z perspektywy czasu okaże się ostatnim przystankiem w jego karierze przed pełnym metrażem na miarę tkwiącego w nim potencjału.
5/10
"Krew Boga", reż. Bartosz Konopka, Polska 2018, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa 14 czerwca 2019 roku.