"Królewicz Olch" [recenzja]: Horror dojrzewania (do bycia autorem)
Otwierający 41. edycję Festiwalu Filmowego w Gdyni "Królewicz Olch" wnosi do polskiego kina świeżość i niepokorność. Dobrze, że organizatorzy postawili na takie właśnie otwarcie: niestandardowe, inne, odważne, osobne, nawet jeśli nie do końca udane, spełnione. Takim naszym kinem możemy chwalić się zagranicą.
Już ubiegłoroczny festiwal w Wenecji pokazał, że na takie właśnie autorskie głosy jest w programach międzynarodowych imprez miejsce. "Baby Bump", film wpadka, jak żartobliwie określa go reżyser, powstawał równolegle do "Królewicza Olch". Po prostu, w trakcie dopinania budżetu debiutanckiego filmu pojawiła się możliwość zrobienia drugiego obrazu w programie Biennale Collage Cinema. I Czekaj tę szansę wykorzystał, tworząc jeden z najbardziej nowatorskich i oryginalnych filmów o dojrzewaniu ciała.
"Królewicz Olch" też opowiada o dojrzewaniu, ale do czego innego: do buntu, do podważania racji rodziców, do odcięcia pępowiny, wreszcie: do rodzicielstwa. W filmowym uniwersum to nie od metryki zależy dojrzałość do bycia matką czy ojcem. Ale też to nie wiek kwalifikuje do decydowania samemu o sobie, wyrwania się spod wpływu rodziców. Czekaj pokazuje to na przykładzie bezimiennego czternastoletniego chłopca (kapitalny Stanisław Cywka), którego umysł działa na poziomie bardziej rozgarniętego studenta.
Chłopiec, wybitnie uzdolniony w dziedzinie fizyki, pracuje właśnie nad teorią światów równoległych. Do jej rozpracowania zmusza go autorytarna, również bezimienna, matka (Agnieszka Podsiadlik), która pracę syna chce przekuć w pieniądze. Jest jeszcze, też bezimienny, ojciec (Sebastian Łach), który w życiu chłopaka pojawia się nagle i zaburza dotychczasowy porządek. Pomiędzy tą trójką trwa wojna na gesty i słowa. Emocjonalny rejestr rozciąga się na ekstrema. Bohaterowie z "kocham cię" przechodzą w "nienawidzę cię", a aktualne nastawienie do drugiej osoby często wyznaczają ekonomiczne pobudki. Jak w scenie, w której bohater wdzięczy się do matki, by ta kupiła mu rolki. Przejrzany i zawstydzony zmienia taktykę: z próśb przechodzi do gróźb i żądań. Matka zresztą nie jest lepsza. Kiedy syn zbuntuje się wobec świata nauki, nie zapyta o jego racje. Skupi się na pieniądzach, które są nagrodą w konkursie dla naukowców.
Zafiksowanie na punkcie siebie samego i niemożliwość wejścia w czyjeś buty - o tym między innymi jest ten film. Historia dzieje się tu dwutorowo: raz z perspektywy irracjonalnego chłopaka, raz z punktu widzenia racjonalnego ojca. Te światy nigdy się nie spotkają, nie mogą. Jak w balladzie Goethego pod tym samym tytułem, którą Czekaj się inspirował, żeby zrozumieć drugą osobę, przyjąć jej punkt widzenia, trzeba porzucić swój świat. To prawda odwieczna, uniwersalna, która dziś, w epoce egoistów i egotystów, wydaje się szczególnie dobitna i ważna.
Niestety, wydaje się, że reżyser popełnił jednak błąd swoich bohaterów i sam za bardzo zabarykadował się w świecie własnej wyobraźni, przez co film momentami jest przyciężkawy, manieryczny i pretensjonalny. Styl, dynamizm i wizualne rozbuchanie, a więc to, co było siłą napędową "Baby Bump", który musiał powstać w krótkim, określonym czasie, tu wydaje się przekombinowane. Może prace nad "Królewiczem Olch" trwały zbyt długo i zabrakło twórcy do niego dystansu? Jakby nie było, z tegorocznego festiwalu w Gdyni i tak to właśnie ten nieidealny film zostanie zapamiętany, o nim będzie się mówić i do niego nawiązywać. Oryginalność formy to bowiem wciąż u nas towar deficytowy.
6/10
"Królewicz Olch", reż. Kuba Czekaj, Polska 2016, dystrybutor: M2Films, premiera kinowa 18 sierpnia 2017 roku.