Punk, polityka i supernowa
"Zwyczajna historia", reż. Anocha Suwichakornpong, Tajlandia 2009, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa: 11 marca 2011 roku.
Tajlandzka "Zwyczajna historia" to jeden z tych filmów, który wymaga od widza zaangażowania nie tylko w trakcie seansu. Dopiero bowiem po wyjściu z kina i prześledzeniu pojawiających się w obrazie kontekstów, tematów i wątków, możemy spróbować zrozumieć to, co chciała nam przekazać w swojej produkcji Anocha Suwichakornpong.
Głównym bohaterem "Zwyczajnej historii" jest młody pielęgniarz - Pun, który zostaje wynajęty przez bogatego wykładowcę uniwersyteckiego do opieki nad jego sparaliżowanym od pasa w dół synem o imieniu Ake. Pochodzący z biednej rodziny i czujący się początkowo obco w nowej rzeczywistości mężczyzna, stara się przełamać opór chłopca, który wie, że już nigdy nie będzie mógł żyć, tak jak jego rówieśnicy. Ich relacja oparta początkowo na zasadach pracodawca - pracownik z biegiem czasu zmienia się w coś na kształt przyjaźni.
Tym, co zwraca od samego początku uwagę w "Zwyczajnej...", jest zaprzeczający tytułowi sposób opowiadania, zastosowany przez jej twórców. Oprócz podstawowego wątku fabularnego mamy więc przerywniki w postaci historii o narodzinach supernowy (kosmiczne eksplozje, które powodują powstanie na niebie niezwykle jasnego obiektu, który już po krótkim czasie staje się niemal niewidoczny), a sam obraz zamyka niezwiązana z diegezą scena narodzin dziecka. W filmie pojawia się też kilka scen zmontowanych w ten sposób, że najpierw widzimy skutek jakiegoś działania, a dopiero potem cofamy się do jego przyczyny.
W ciekawy sposób zostają także pokazane same zdarzenia. Niezwykle często Suwichakornpong korzysta z kamery z ręki, zwłaszcza, gdy obserwujemy wydarzenia z perspektywy Puna, pojawiają się także powtórzenia niektórych ujęć, a sama historia tak naprawdę nie ma wyraźnie zarysowanego początku i końca.
Z czego wynika taka właśnie forma? Jednym z powodów jest na pewno próba oddania sytuacji osoby przykutej do łóżka, której każdy kolejny dzień jest wypełniony tymi samymi czynnościami, zbiorem znienawidzonych rytuałów. Innym wytłumaczeniem może być zwrócenie uwagi na niemożność prawdziwego i dogłębnego poznania czegokolwiek: sytuacji, wydarzenia, osoby, ponieważ zawsze coś nam to uniemożliwia (niepełna wiedz, kontekst, odczucia, itd.).
W "Zwyczajnej historii" wspomniane tropy są o tyle ważne, że kluczowe dla filmu są właśnie relacje pomiędzy bohaterami, zwłaszcza te na linii: Pan - Ake i syn - ojciec. Ta pierwsza odzwierciedla kontekst polityczny filmu tajlandzkiej reżyserki, przepaść pomiędzy rządzącą krajem bogatą elitą tamtejszego społeczeństwa, a zyskującą na znaczeniu w ciągu ostatnich lat klasą średnią, ta druga natomiast przypisana jest do konfliktu pokoleń i braku porozumienia pomiędzy członkami rodziny, i to nie tylko w tym najbardziej podstawowym znaczeniu.
Uwagę w filmie Suwichakornpong zwraca także mocno nietypowy dla kina azjatyckiego rytm opowieści, brak charakterystycznych długich ujęć czy statycznych kadrów. Sama reżyserka (która jest także scenarzystką, producentką i współmontażystką), dla której "Zwyczajna historia" jest debiutem fabularnym, przyznała, że zależało jej na tym, żeby stworzyć film w estetyce "punkowej", który wyróżniałby się na tle współczesnych, pochodzących z jej strefy kulturowej produkcji. Jest to tym bardziej widoczne, że jej dzieło posiada niezwykle energetyczną ścieżkę dźwiękową, zupełnie zresztą nieprzystającą do opowiadanych w nim treści.
Oczywiście uważny widz odnajdzie też w "Zwyczajnej historii" odnośniki do filozofii buddyjskiej i taoistycznej (koło życia, nieociosany kloc), które związane są z odgrywającą także spore znaczenie w filmie przyrodą, ale nie chciałbym, żeby poszukiwanie możliwych znaczeń i odczytań zabrała przyjemność z oglądania produkcji Suwichakornpong. Zwłaszcza, że sama reżyserka raczej stara się jedynie sygnalizować ważne kwestie i zadawać istotne pytania, niż dawać gotowe na nie odpowiedzi.
7/10