Reklama

61-letnia debiutantka. Zachwyciła nie tylko za sprawą odważnych scen

77. edycja Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Cannes jest już na półmetku. Wszelkie jurorskie opinie o oglądanych filmach to oczywiście pilnie strzeżona tajemnica, a organizatorzy za nic w świecie nie chcą dopuścić do żadnego przecieku. Gdyby jednak losy Złotej Palmy zależały wyłącznie od dziennikarzy, najpewniej nie wyjechałaby ona poza granice Francji - pisze dla Interii nasz wysłannik na festiwalu Kuba Armata.

Cannes 2024: Dwójka faworytów

Faworytów na ten moment, na podstawie wszelkich prowadzonych tu rankingów, jest dwóch. Oba filmy łączy nie tylko fakt, że ich reżyserzy pochodzą z Francji, ale również to, że w obsadzie znalazły się hollywoodzkie gwiazdy - Zoe Saldana i Selena Gomez oraz Demi Moore i Margaret Qualley.

Pierwszą produkcją, o której odważniej zaczęto mówić w kontekście najwyższego lauru jest "Emilia Pérez" w reżyserii canneńskiego weterana Jacquesa Audiarda. To zaskakujące połączenie trzymającego w napięciu thrillera z formułą efektownego (także scenograficznie) musicalu. Zoe Saldana wciela się tu w rolę niedocenianej prawniczki, która w imię realizacji zawodowych ambicji oraz chęci prowadzenia luksusowego życia brata się z kryminalnym światkiem. 

Reklama

Film, poza oczywistym reżyserskim talentem Audiarda, o czym wszyscy doskonale od lat wiemy, potwierdza także to, że to twórca niezwykle wszechstronny, o rozległych artystycznych horyzontach. Poradzi sobie z kinem psychologicznym, sprawdzi się w kryminale, zrealizuje udany western, wzruszy dobrym melodramatem, a na dokładkę, jak widać, dostarczy wrażeń musicalem. Niewykluczone, że siedemdziesięciodwuletni Francuz powtórzy sukces z 2015 roku, kiedy trochę niespodziewanie Złotą Palmą uhonorowani zostali jego "Imigranci".

Wydaje się, że na ten moment największą konkurencję może czuć ze strony znacznie mniej doświadczonej rodaczki Coralie Fargeat. "The Substance" to ledwie jej drugi pełnometrażowy film (po porywającej "Zemście" z 2017 roku), ale z miejsca stał się najszerzej komentowanym w Cannes tytułem. To kino spod znaku Davida Cronenberga (nota bene też pokazuje w tym roku w konkursie swój film) czy Julie Ducournau (laureatka Złotej Palmy za "Titane" sprzed trzech lat). Body horror obracający się wokół tematów obsesji piękna i młodości, uprzedmiotawiania kobiecego ciała oraz hipokryzji medialnego świata. 

Fargeat nie stroni od estetyki gore, co rusz wypychając odbiorców z ich strefy komfortu. Czyni to także przez liczne rozbierane sceny, w których oglądamy Moore i Qualley. Znalazło to zresztą potwierdzenie na sali podczas seansu, w jakim uczestniczyłem, kiedy ci bardziej wrażliwi widzowie nie wytrzymali i po prostu wyszli. Ci z kolei, którzy zostali do końca zgotowali "The Substance" owację, na jaką nie mógł wcześniej liczyć żaden konkursowy tytuł.

Cannes 2024: 61-letnia debiutantka

Główną rolę w filmie Fargeat gra Demi Moore, która do Cannes wraca po dwudziestu siedmiu latach, kiedy to na Lazurowym Wybrzeżu towarzyszyła swojemu ówczesnemu mężowi Bruce’owi Willisowi na premierze "Piątego elementu" (1997) Luca Bessona. Może trudno w to uwierzyć, ale amerykańska aktorka jest tu w pewnym sensie debiutantką, bo dopiero teraz, po raz pierwszy, ma okazję zaprezentowania swojego filmu w konkursie. I jest to wizyta wyjątkowa, zarówno dla niej, jak i publiczności. Moore wyraźnie wzruszona przekonywała na konferencji prasowej, jakie wrażenie zrobił na niej fakt, jak bardzo celebruje się tu kino. Z kolei widzowie, przy każdej możliwej okazji, gdziekolwiek się nie pojawia, oddają jej sympatię z naddatkiem. Miłość z wzajemnością.

Bo choć Cannes uchodzi za matnię kina autorskiego, trudno oprzeć się wrażeniu, że największą sensację, zwłaszcza na czerwonym dywanie, wzbudzają gwiazdy zza oceanu. To stało się udziałem Moore, nie inaczej było w przypadku Kevina Costnera. Legendarny aktor przyjechał na Lazurowe Wybrzeże z pierwszą częścią pokazywanej poza konkursem, monumentalnej opowieści "Horyzont. Rozdział I", opowiadającej o osadnictwie na Dzikim Zachodzie. 

W trakcie uroczystej premiery w, mogącym pomieścić ponad dwa tysiące widzów, festiwalowym Grand Theatre Lumiere, polały się łzy, a Costnerowi trudno było opanować wzruszenie. Choć niewykluczone, ze to jeden z niewielu miłych momentów w Cannes dla amerykańskiego gwiazdora, bo jego film okazał się jednym z większych rozczarowań festiwalu i został dosłownie zmiażdżony przez krytyków. Bo gdzie jak gdzie, ale akurat w Cannes nikt nie może liczyć na taryfę ulgową.

Kuba Armata, Cannes

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Cannes 2024
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama