Andrzej Wajda "mistrzem kina polskiego"
Patrząc na Wajdę jako na twórcę kina narodowego należy jednocześnie stwierdzić, że jego filmy były budowane wokół uniwersalnych symboli. Mówił o Polsce uniwersalnym językiem - mówi filmoznawca dr Łukasz Jasina. To Polska inspirowała jego twórczość - dodaje.
Czy jest jakaś cecha charakterystyczna twórczości Andrzeja Wajdy? Po czym możemy poznać, że oglądany film został wyreżyserowany przez tego reżysera?
Dr Łukasz Jasina: - Pamiętajmy, że wychowywaliśmy się na filmach Andrzeja Wajdy. Rolę jego twórczości można porównać do znaczenia poezji romantycznej i powieści pozytywistycznych w XIX wieku. Każdy Polak powinien znać filmy Wajdy, a wielu zna je na tyle, że nie da im się pokazać filmu, którego kompletnie by nie znali.
- Jednak w wypadku filmów tego reżysera nie mamy tej samej sytuacji jak przy obrazach Ingmara Bergmana, które rozpoznajemy po specyfice użytych kolorów lub tematyce. Podobnie jest z filmami Martina Scorsese, Michelangelo Antonioniego. Każdy film Wajdy jest inny. Nie był reżyserem dominującym, ale korzystał z wkładu drugich reżyserów, asystentów i wspaniałych operatorów. Wajda był wielkim reżyserem nie ze względu na styl swoich filmów, ale sposób podejmowania tematów i ich opowiadania.
Wajda jest nazywany "mistrzem kina polskiego". Czy możemy wskazać na kim się wzorował, jacy twórcy go inspirowali?
- Wzorców było bardzo wiele. Pamiętajmy, że Wajda był malarzem, który został reżyserem, dlatego wzorował się na wielkich malarzach, takich jak Jacek Malczewski, Andrzej Wróblewski, na całej tradycji dwudziestowiecznego malarstwa polskiego oraz do pewnego stopnia ironicznie nawiązywał do Jana Matejki, przywoływanego w "Krajobrazie po bitwie".
Jeśli chodzi o inspiracje czysto filmowe to zależało to przede wszystkim od tego nad jakim filmem pracował. Jego pierwsze dzieła nawiązywały do włoskiego neorealizmu i raczkującej wówczas francuskiej nowej fali oraz dzieł Henri-Georgesa Clouzot, twórcy czarnych filmów z połowy lat pięćdziesiątych. Wajda wzorował się również na buntowniczym kinie brytyjskim z lat sześćdziesiątych w takich filmach jak "Polowanie na muchy" i "Wszystko na sprzedaż".
- Później wzorował się na amerykańskim kinie monumentalnym. Przykładem jest tu między innymi "Samson" i "Ziemia obiecana". Ten drugi film był zresztą kręcony z myślą o rynku amerykańskim, na którym poniósł największą klęskę. Wajda realizując filmy po francusku, wzorował się na wielkim kinie francuskim. Realizując jeden z najlepszych spektakli telewizyjnych - "Wyrok na Franciszka Kłosa", wzorował się na stylu manifestu duńskiej "Dogmy". Wajda dobierał sobie styl pod temat swojego filmu i stylem podkreślał jego tematykę. Był więc kronikarzem artystycznym.
Czasami zapomina się, że mistrzem Andrzeja Wajdy był Aleksander Ford, twórca "Krzyżaków".
- Jego rola była ogromna. Poznał się na Wajdzie, zauważył jego talent organizacyjny i inteligencję. Ta ostatnia cecha była szczególnie istotna, ponieważ mógł być dla niego partnerem przy omawianiu scenariuszy. Wajda zawdzięcza mu, że mógł zrealizować "Pokolenie" i że obraz, który w zasadzie był w 1954 r. nie do przyjęcia przez władze, został zaakceptowany przez cenzurę i ministra kultury Włodzimierza Sokorskiego.
A inne problemy Wajdy z władzami? Wydaje się, że wiele jego filmów było nie do zaakceptowania przez system.
- W latach pięćdziesiątych zawdzięczał wiele szczęściu i Fordowi. W tym okresie z punktu widzenia władz był chłopakiem z wieloma plamami w życiorysie, takimi jak brak zaangażowania w Związek Młodzieży Polskiej. Później, już na początku lat sześćdziesiątych, osiągnął bardzo wysoką pozycję dorównującą Wojciechowi Jerzemu Hasowi, Jerzemu Kawalerowiczowi i samemu Fordowi. Wajdzie zaczęto wiele wybaczać. Mimo to próbowano go zniszczyć poprzez ataki na "Lotną" i "Samsona". Przetrwał je, wyjeżdżając do Jugosławii i na Zachód. Przez nagonkę na "Popioły" przeszedł już znacznie lepiej.
- Pod koniec lat sześćdziesiątych jego pozycja była już niekwestionowana. W tym okresie jego twórczość cieszyła się wielką popularnością w ZSRR. Od "Brzeziny" był tam symbolem polskiego kina. Dlatego w 1976 r. władze PRL nie mogły zaatakować Wajdy wprost, zatrzymując dystrybucję "Człowieka z marmuru". Odium tego filmu spadło na ministra kultury Józefa Tejchmę.
- Sam Wajda nie musiał nawet myśleć o pójściu na kompromisy z władzą. Nie padał ofiarą cenzury po realizacji filmu. Wyjątkiem jest wspomniany film "Pokolenie", w którym bardzo mocno ograniczono rolę Zbigniewa Cybulskiego, Romana Polańskiego i Tadeusza Janczara. Później tak kierował swoimi filmami, że władza nie mogła ich zakwestionować. Zauważmy, że "Kanał" nie jest filmem realistycznym. Jest opowiadany szekspirowskimi metaforami, za które krytykowali go powstańcy. Kilka miesięcy później być może mógłby sobie pozwolić na opowiedzenie tej historii bardziej wprost.
Ale nawet po "odwilży" 1956 roku szczytem odwagi była metafora kraty oddzielającej powstańców od Wisły i Pragi, na której stali Sowieci.
- Przed i po 1956 r. nie można było mówić krytycznie o PZPR i ZSRR. Nawet o tematyce kresowej można było mówić w sposób koncesjonowany. "Wielki brat" był absolutnym tematem tabu. Tego nie musiał mówić Wajdzie żaden cenzor. Tę stratę Wajda powetował "Katyniem" i "Człowiekiem z żelaza". W tym drugim filmie z ust przedstawiciela władzy, granego przez Franciszka Trzeciaka, pada groźne ostrzeżenie: "Jeżeli my sami, panie, nie zrobimy z tym porządku, zrobią to za nas sojusznicy... tylko co Polsce z tego przyjdzie?".
Mimo wielkich możliwości nigdy nie wyjechał na dłużej na Zachód...
- W 1959 r. powiedział, że tylko Polskę rozumie i tylko tu chce realizować filmy. To Polska inspirowała jego twórczość. Pamiętajmy jednak, że patrząc na Wajdę jako na twórcę kina narodowego, należy jednocześnie stwierdzić, że jego filmy były budowane wokół uniwersalnych symboli. Mówił o Polsce uniwersalnym językiem.
To cecha całej polskiej szkoły filmowej...
- Tak, ale niektórzy z jej twórców, wśród nich Wajda, robili to w sposób romantyczny, a inni pozytywistycznie, jak Andrzej Munk. Składamy w tym momencie hołd romantykowi kina.
To jaki był wpływ tego romantyka na polską szkołę filmową?
- Miał wpływ na młodszych kolegów, takich jak Kazimierz Kutz, którzy zaczynali kariery jako jego asystenci, tak jak on u boku Forda. Wajda nie był jednak duchowym przewodnikiem polskiej szkoły filmowej, ale raczej jej najważniejszym twórcą. Pamiętajmy, że w polskiej szkole filmowej było wiele innych indywidualności, z których dziś zostały zaledwie dwie: Roman Polański i Kazimierz Kutz. Nie odgrywał jeszcze roli mistrza. Do tej pozycji awansował dziesięć lat później, gdy założył Zespół Filmowy "X", w którym stał się mistrzem dla Agnieszki Holland, Wojciecha Marczewskiego, Janusza Majewskiego i Barbary Sass-Zdort. Była to jego własna szkoła.
U szczytu kariery doświadczył wspomnianej wcześniej klęski, jaką było przyjęcie "Ziemi obiecanej" w USA. Przecież jest to film na wskroś amerykański.
- Zarzucono filmowi antysemityzm. Wajda, który od takich poglądów był jak najdalszy, skonfrontował się z tym zarzutem również przy "Korczaku". Ataki na ten film wynikały z tego, że pojawił się kilka lat po wydarzeniach roku 1968, gdy stereotyp polskiego antysemityzmu był bardzo silny. Były to zarzuty absurdalne. Sam Wajda wspominał, że za "antysemickie wynaturzenia" była najmocniej atakowana postać niemieckiego fabrykanta Muellera, granego przez Franciszka Pieczkę. Mimo wszystko Wajda otrzymał nominację do Oscara, a współcześnie film jest ponownie ceniony w USA.
Zarzut antysemityzmu wydaje się być równie absurdalny w wypadku filmu "Korczak"...
- Uważano, że Korczak został przedstawiony w złym świetle. W kwestii dystrybucji tego filmu bardzo pomógł Steven Spielberg.
Czy cechą twórczości Wajdy nie było wykonywanie spektakularnych zwrotów, takich jak realizacja skromnych "jazzowych" "Niewinnych czarodziejów" tuż po nakręceniu trzech wielkich filmów historycznych: "Kanału", "Popiołu i diamentu" oraz "Lotnej"?
- Cechą jego twórczości był "płodozmian intelektualny". Nie mogąc wytworzyć jednego stylu swojej twórczości, musiał eksperymentować i próbować czegoś nowego. Każdy film Wajdy był inny od poprzedniego. Po "Człowieku z marmuru" i "Ziemi obiecanej" nakręcił "Smugę cienia" i "Panny z Wilka", czyli filmy kameralne. Również ostatnio, kolejnym po "Katyniu" filmem, był kameralny "Tatarak". Wajda był w stanie zrealizować każdy rodzaj filmu, włącznie z komedią. Nie nakręcił tylko horroru i thrillera.
Spośród wszystkich filmów Wajdy najbardziej osobisty był "Katyń"?
- Tak twierdził sam Wajda, mówiąc, że czekał na jego realizację dwadzieścia lat. Biorąc pod uwagę traumę po śmierci ojca, czekał na tę opowieść od czasów dzieciństwa. Poza tym chyba żaden inny polski reżyser nie zrealizowałby tego filmu, choćby ze względu na większą zdolność do odpierania propagandowych ataków z Rosji, w której był klasykiem kina.
Długo marzył o innym filmie związanym z tematem komunizmu, czyli "Przedwiośniu".
- Podchodził do niego wiele razy. To przykład tego, że projekty Wajdy ginęły wyłącznie na etapie początkowym lub końcowym. Nikt nie ingerował w jego pracę w jej trakcie. Moim zdaniem początkowo temat był zarezerwowany przez Aleksandra Forda, tak jak w przypadku "Korczaka". Wajda przez długi czas był również zrażony do monumentalizmu po doświadczeniach "Popiołów". Nawet do realizacji dużego, epickiego "Pana Tadeusza" przystąpił nieco przymuszony głosami otoczenia w czasie, gdy interesowało go raczej kino kameralne.
Które z filmów Wajdy być może zapomnianych warto obejrzeć?
- Warto przypomnieć pierwszą polską adaptację prozy Stanisława Lema, czyli zrealizowany dla telewizji w 1968 r. "Przekładaniec". To bardzo ciekawy pokaz surrealizmu i futuryzmu. Ciężko poznać, że to film Wajdy. Polecam również "Bramy raju", który jest jednym z pierwszych w Europie filmów podejmujących tak otwarcie kwestię homoseksualizmu. Jest mocniejszy niż filmy Pier Paolo Pasoliniego. Poza tym warto wspomnieć o ostatnim w mojej opinii klasycznym filmie Wajdy "Miłość w Niemczech" - o miłości pomiędzy Polakiem a Niemką w trakcie II wojny światowej.
- Należy też wspomnieć o spektaklach Teatru Telewizji: "Hamlet", "Makbet", "Wyrok na Franciszka Kłosa", "Bigda idzie!" oraz o adaptacji opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza "Noc czerwcowa". Wajda dla TVP zrealizował również serial "Z biegiem lat, z biegiem dni...". Konia z rzędem temu, kto kojarzy go z Wajdą i tym, że jest to adaptacja sztuki teatralnej z desek Starego Teatru z 1978 r. Gdy chodzi o teatr, to powiedzmy, że tylko Wajda poważył się na przeniesienie na ekran sztuki Tadeusza Kantora "Umarła klasa". Jednak w ocenie samego reżysera nie do końca się to udało. Być może sposobem na zostanie klasykiem światowego kina jest tworzenie tak różnych filmów.
Wajda na pytanie o to, który z jego filmów jest najlepszy odpowiedział: "ten którego jeszcze nie ma". Czy są w polskim kinie kontynuatorzy jego kina?
- Styl Wajdy był kontynuowany między innymi przez Kazimierza Kutza oraz takich reżyserów jak Agnieszka Holland, choć nie ma w jej twórczości tak wielkiego talentu malarskiego. Również Kieślowski był "metafizycznym, poetyckim Wajdą".
A wśród młodych polskich twórców?
- Tu jest znacznie gorzej. Twórca podobny do Wajdy musi mieć podobny poziom erudycji i rozumieć, że film składa się z reżyserii, scenariusza, aktorstwa i innych ważnych elementów. To wszystko zawiera film "Ostatnia rodzina". W sferze kina historycznego twórcą mitów narodowych może być Wojciech Smarzowski. Ma już na koncie odpowiedź na filmy Wajdy: "Wesele", "Róża" i "Wołyń".
- Z dawnym Wajdą skojarzyły mi się "Ostatnia rodzina" i "Wołyń", a nie "Powidoki". Być może jednak to ten film okaże się najbardziej osobistym filmem Wajdy, a nie wspomniany wcześniej "Katyń". "Powidoki" rozliczają niesamowicie mocno zjawisko dla Wajdy bliskie - kondycję etyczno-moralną artysty - w dodatku w czasach stalinizmu, które go ukształtowały.
I "Powidoki" otrzymają Oskara...
- Co najmniej nominację do tej nagrody. Oczywistym jest, że odejście Wajdy sprawi, że jego nazwisko będzie obecne w myśleniu członków Amerykańskiej Akademii Filmowej. Film ten zasługuje na nominację, ponieważ jest rzetelny i jest w nim doskonała rola Bogusława Lindy.
Pana ulubiony film Wajdy to...
- "Ziemia obiecana", ale zachodzę w głowę, czy jednak nie "Człowiek z marmuru". To wybór mało oryginalny, ale numerem trzy jest dla mnie rzadko przywoływany film "Bez znieczulenia". Bardzo cenię to dzieło i uważam je za jeden z najlepszych obrazów kina moralnego niepokoju, przy których nawet filmy Agnieszki Holland, Krzysztofa Kieślowskiego i Janusza Kijowskiego wypadają blado. Wajda pozostawił w tyle swoich młodszych kolegów.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP).