Reklama

Strach się bać! Przedstawiamy najlepsze filmy na Halloween

Jesienne wieczory to idealny moment na to, by powrócić do najlepszych produkcji grozy, który niejednokrotnie wywoływały u nas ciarki przerażenia. Redakcja Interia Film wybrała swoje ulubione horrory i zachęca do zobaczenia ich w Halloween i nie tylko!

Paulina Gandor: "Dom na przeklętym wzgórzu"

Każdego roku z niecierpliwością czekam na wigilię Wszystkich Świętych. Ten szczególny dzień, podobnie jak cały październik, idealnie nadaje się na pochłanianie przeróżnych opowieści z dreszczykiem. Moją szczególną słabością są stare, często niestety już zapomniane horrory, które stawiają bardziej na świadome budowanie napięcia i atmosfery niepokoju. Zdecydowanie preferuję takie historie niż te, które straszą makabrą i bijącą z ekranu, zwykle dość męczącą dosłownością.  

"Dom na przeklętym wzgórzu" Williama Castle'a miał premierę w 1959 roku. Oglądając tę historię współcześnie, w domowym zaciszu na ekranie laptopa czy telewizora może nie robić na widzu już takiego wrażenia; w końcu jest to dość prosta, klasyczna historia o ludzkiej chciwości. Trudno doszukiwać się tu szczególnej symboliki, a ekspozycja bohaterów i klarowne wyjaśnienie powodów, dla których zdecydowali przekroczyć progi budzącego trwogę, tytułowego budynku ma miejsce już w pierwszych minutach. Film opowiada o milionerze (w tej roli niezastąpiony Vincent Price), który na prośbę żony organizuje przyjęcie w nawiedzonym domu i zaprasza pięć osób, proponując im w zamian 10 tysięcy dolarów. Jest jednak jeden warunek - trzeba wytrzymać (a może raczej: przeżyć) w nim do rana.

Reklama

Za każdym razem, gdy mam okazję oglądać tę produkcję, żałuję, że nie było mnie na świecie, gdy pokazywano go w kinach. Seanse rozpoczynał nagrany przez Castle'a wstęp, w którym ostrzegał widzów przed potwornościami, jakie niedługo zobaczą. Mężczyzna często zatrudniał także hostessy przebrane za pielęgniarki czy podstawiał pod kina ambulanse, w których w razie potrzeby przerażona publiczność miała uzyskać pomoc. Dodatkowo, na sufitach sal kinowych zawieszane były kościotrupy, które opuszczano w określonych momentach, wywołując żywą reakcję widowni. Trzeba przyznać, że reżyserowi pomysłów na dodatkowe urozmaicenie produkcji nie brakowało. 

Po latach "Dom na przeklętym wzgórzu" nadal ma w sobie sporo uroku, a z seansu można czerpać wiele przyjemności. "Będzie jedzenie, picie i duchy, a nawet kilka morderstw" - zapowiada na samym początku filmu Vincent Price. Mi w Halloween nic więcej nie trzeba.

Justyna Miś: "Lighthouse"

Moim nieco nieoczywistym wyborem na Halloween jest film "Lighthouse" w reżyserii Roberta Eggersa z wyśmienitym duetem aktorskim: Robert Pattinson - Willem Dafoe. Choć gatunkowo dzieło Eggersa prędzej zalicza się do thrillera psychologicznego, podczas każdego seansu przeraża mnie bardziej niż niejeden horror.

Akcja filmu "Lighthouse" ma miejsce na odległej wyspie w Nowej Anglii, w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku. Dwaj latarnicy (Willem Dafoe i Robert Pattinson) mierzą się z samotnością i odosobnieniem podczas wielkiego sztormu, który wydaje się nie mieć końca. Zaczyna ogarniać ich szaleństwo, cierpią na halucynacje. Wydawać się może, że krąży nad nimi tajemnicza siła, która sprawia, że są skazani na walkę z własnym umysłem.

Uwielbiam w kinie motyw balansowania między rzeczywistością a wyobrażeniami i snami. Robert Eggers w swoim filmie zobrazował zawiłości ludzkiej psychiki, a także konsekwencje skrajnej samotności. Przedstawił najmroczniejsze aspekty obsesji. Dodatkowym elementem, wprowadzającym publiczność w odpowiedni klimat są wspaniałe zdjęcia. Film został nakręcony na taśmie 35 mm i w formacie 4:3, powodując, jak sami twórcy podkreślają, jeszcze większe poczucie izolacji.

"Lighthouse" nie wzbudziłby we mnie tak dużego niepokoju bez idealnie dopełniającego się duetu Pattinson i Dafoe. To zdecydowanie jedne z moich ulubionych występów w filmografiach tych aktorów. Film jest obecnie dostępny na trzech platformach: Max, Prime Video oraz SkyShowtime. Nie ma lepszego momentu, niż jesienny halloweenowy wieczór, by go zobaczyć.

Patrycja Otfinowska: "Obecność"

Film "Obecność" to jednocześnie idealna propozycja na halloweenowy seans, jak również (wstyd się przyznać) "comfort movie". Produkcja w reżyserii Jamesa Wana to opowieść o walce dobra ze złem, w którym nie brakuje dreszczyku emocji. Patrick WilsonVera Farmiga świetnie spełniają się w rolach legendarnych badaczy zjawisk paranormalnych. 

Film skupia się na doskonale znanym schemacie - dom na odludziu, kupiony za śmieszne pieniądze, przez niczego niespodziewającą się szczęśliwą (do czasu) rodzinę. Kamera powoli prowadzi nas przez kolejne poziomy strachu aż do wielkiego finału. I w dziwny sposób rozumiem, co dzieje się z rodziną i sympatyzuję z nimi: ich strach, chęć ucieczki, ale też próba poradzenia sobie z czymś, czego nie wcześniej nie doświadczyli, w wyjątkowy sposób przemawiają do mnie. 

Powrót do tej produkcji zawsze sprawia mi ogromną przyjemność. Strach rośnie stopniowo, zaczynamy doszukiwać się grozy tam, gdzie jej nie ma i przez cały seans czujemy ogromne napięcie. Nie ma lepszego momentu niż Halloween na pierwszy lub ponowny seans tej wspaniałej produkcji. Film obecnie jest dostępny na platformie Netflix w ramach abonamentu. 

Jakub Izdebski: "Coś za mną chodzi"

Kino Davida Roberta Mitchella to filmy o szwędaczach. W jego świetnym debiucie "Legendarne amerykańskie pidżama party" licealiści krzątali się między imprezami i rozmawiali o błahych rzeczach, jednocześnie próbując skonfrontować się ze zbliżającym końcem beztroski. W "Tajemnicach Silver Lake" grany przez Andrew Garfielda niegrzeszący inteligencją domorosły detektyw łaził po Los Angeles, szukając powiązań między kolejnymi teoriami spiskowymi. Z kolei w "Coś za mną chodzi" bohaterowie przemierzają ulice Detroit — nie do końca wiadomo, czy współcześnie, czy 40 lat temu. I czasem obracają się z niepokojem za siebie. Bo śledzi ich tytułowe "coś".

Czym jest stwór, który czyha na ich bezpieczeństwo? Najłatwiej określić go jako swego rodzaju klątwę, która jest przenoszona drogą płciową. Istotę mogą zobaczyć tylko przeklęte osoby. Ta, odziana w biel lub naga, przybiera różne postaci. Nie męczy się, nie musi odpoczywać, ani jeść. Nie spocznie, dopóki nie dopadnie swojej ofiary. Chyba że ta zdąży przekazać ją innej osobie. Wtedy kupuje sobie trochę czasu. Do końca życia nie może jednak czuć się bezpieczna. Coś i tak w końcu po nią wróci.

W swoim filmie Mitchell nawiązuje do mistrzów horroru - przede wszystkim Johna Carpentera i Davida Cronenberga. Trudno nie znaleźć w jego filmie odniesień do popularnych w latach osiemdziesiątych slasherów lub produkcji młodzieżowych. Na szczęście "Coś za mną chodzi" nie jest tylko rozrywką na poziomie meta, która bawi się w kolejne cytaty. To zarazem list miłosny do wspomnianych filmów, a jednocześnie wchodzi z nimi w dialog, a nawet polemikę. 

A jeśli odciąć się od całej warstwy intertekstualnej, to "Coś za mną chodzi" pozostaje wspaniałym horrorem, wybitnie operującym środkami formalnymi w celu potęgowania napięcia i utrzymania widza w ciągłym niepokoju. Mitchell nie bawi się w tanie jump scare'y. Tutaj dominuje atmosfera wiecznego osaczenia. Wisienką na torcie jest wybitna ścieżka dźwiękowa autorstwa Disasterpeace. Reżyser pracuje teraz nad sequelem "Coś za mną chodzi". Czekam z ciekawością i niecierpliwością. 

Kinga Szarlej: "Psychoza"

"Psychoza" to film, który na stałe wpisał się w historię kina, a jego intrygująca fabuła wciąż przyciąga uwagę. W reżyserii Alfreda Hitchcocka, ten klasyczny horror z 1960 roku opowiada historię Marion Crane, która po defraudacji pieniędzy postanawia uciec i zatrzymuje się w przydrożnym motelu. Spotkanie z jego właścicielem, Normanem Batesem, wyznacza początek przerażającej opowieści pełnej zwrotów akcji i nieoczekiwanych wydarzeń.

Anthony Perkins w roli Normana Batesa dostarcza niezapomnianych wrażeń, prezentując mistrzowską grę aktorską, która hipnotyzuje i intryguje. Jego postać jest jednocześnie tragiczna i przerażająca, a Perkins doskonale oddaje złożoność charakteru swojego bohatera. To właśnie dzięki jego genialnej kreacji widzowie odczuwają zarówno współczucie, jak i niepokój.

Hitchcock w "Psychozie" bawi się światłem i cieniem, tworząc niezapomniane obrazy, które wzmacniają atmosferę grozy. Mistrzowskie operowanie światłem sprawia, że każda scena staje się dziełem sztuki, a mrok i tajemnica są nieodłącznymi elementami narracji. Jeśli jesteście fanami technicznie dobrej czarno-białej fotografii, na pewno docenicie ten seans.

To, co wyróżnia "Psychozę" spośród innych horrorów, to przede wszystkim intrygująca historia, która trzyma w napięciu. To nie jest film bazujący na jump scare'ach, lecz opowieść pełna psychologicznego napięcia i głębokich emocji. Hitchcock zgrabnie prowadzi widza przez zawirowania fabuły, sprawiając, że każdy moment jest pełen niepewności. Dla tych, którzy szukają więcej niż tylko strachu, "Psychoza" to obowiązkowa pozycja na październik, po której można zapoznać się również z dwoma kontynuacjami pierwowzoru.

Marta Podczarska: "Coco"

Wzruszy, rozbawi, dzięki niemu liźniecie meksykańskiej kultury i, przede wszystkim, jest zupełnie inną (bo animowaną) propozycją, niż zebrane powyżej filmy. Co więcej możecie, a nawet MUSICIE, obejrzeć go ze swoimi pociechami, bo od 7 lat Pixar nie wyprodukował niczego lepszego! Po tym przydługim, entuzjastycznym wstępie zdradzę, że chodzi o animację "Coco".

O czym opowiada film? To historia 12-letniego Miguela, którego największym marzeniem jest to, by - pomimo sprzeciwów rodziny - zostać muzykiem, tak jak jego idol Ernesto de la Cruz. Żeby odnaleźć swoje szczęście trafia do... Krainy Umarłych, a tam podążając za przewodnikiem - Hectorem - odkrywa tajemnice swoich przodków. Choć brzmi nieco upiornie i jest utrzymana w klimacie Dia de los Muertos, film fantastycznie oswaja dzieci z tematem śmierci, a i niejeden dorosły uroni podczas seansu łzę wzruszenia (lub jak co niektórzy, patrz: autorka tej polecajki, całe morze łez).

Warto też przy okazji wspomnieć o fantastycznym polskim dubbingu i pięknej ścieżce dźwiękowej ("Pamiętaj mnie" Bartosza Opani czy "Un Poco Loco" Michała Rosińkiego i Macieja Stuhra zostaną z Wami długi czas).

Tak że jeżeli na pokładzie macie malca, z którym spędzacie Halloween, albo po prostu najdzie was ochota na film, który sprawi, że poczujecie się jak okryci ciepłą kołderką uczuć, odpalcie streamingi i bawcie się muy bien!

"Coco" możecie znaleźć przede wszystkim w macierzystym Disney+, a także na platformach Player, Rakuten TV, MeGOGO, Premiera Canal+ oraz Play Now.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy