"Śnieżne bractwo": Rasowe kino katastroficzne. Umrzeć z głodu czy walczyć o przetrwanie?

Scena z filmu "Śnieżne bractwo" /Netflix /materiały prasowe

30 lat po głośnym hollywoodzkim filmie o katastrofie samolotu w Andach temat podejmuje hiszpański reżyser J.A Bayona, który już w "Niemożliwe" pokazał, że potrafi opowiadać o ludzkich wyborach zderzonych z kataklizmem. "Śnieżne braterstwo" jest pięknie nakręconym rasowym survivalowym kinem, w którym to jednak nie widowisko jest najważniejsze.

  •  "Śnieżne bractwo" to opowieść o katastrofie lotniczej urugwajskiego samolotu z drużyną rugbistów na pokładzie, do której doszło w 1972 roku
  •  Film, za którego reżyserię odpowiada J.A. Bayona ("Niemożliwe", "Jurassic World: Upadłe królestwo"), jest hiszpańskim kandydatem do Oscara
  • "Śnieżne bractwo" można oglądać na Netfliksie

"Alive. Dramat w Andach" Franka Marshalla był jednym z hitów wypożyczalni kaset VHS na początku lat 90. Film z Ethanem Hawkiem i Joshem Lucasem oraz Johnem Malkovichem w roli narratora stał na półkach z kinem akcji. Oglądając dziś oryginalny zwiastun filmu z VHS widać też, że tak go sprzedawali Amerykanie, co zresztą było zarzutem niektórych krytyków. Historia katastrofy lotniczej urugwajskiego samolotu z drużyną rugbistów na pokładzie w 1972 roku posłużyła Marshallowi (wybitny producent m.in. filmów Spielberga i niespełniony reżyser) do nakręcenia kina akcji, gdzie to, co najciekawsze w historii przetrwania kilkunastu przyjaciół, zostało przykryte wizualnym spektaklem. J.A Bayona idzie w innym kierunku. "Śnieżne bractwo" jest wizualnie zachwycającym filmem, ale istota tej opowieści nie rozgrywa się nad lodową przepaścią, ale w kadłubie wraku, gdzie ściśnięci i wtuleni w siebie młodzi sportowcy stają przed dylematem: umrzeć z głodu, czy spożywać zwłoki zmarłych towarzyszy i dalej walczyć o przetrwanie.

Reklama

"Śnieżne bractwo": Survivalowa opowieść z obrazową sceną katastrofy

Oparty na książce urugwajskiego dziennikarza Pablo Vierciego film Bayony jest rasową survivalową opowieścią z obrazową sceną katastrofy, z majestatycznymi zdjęciami Pedra Luque'a, m.in. w prawdziwym miejscu katastrofy w Andach i ukazaniem fizycznych zmagań ocalałych, którzy przez pięć tygodni walczyli z ranami, mrozem, lawinami i głodem. To jednak nie fizyczna walka o przetrwanie jest najistotniejsza w filmie Bayony, który już w "Niemożliwe" pokazał, jak powinno wyglądać kino katastroficzne. Tamten film opowiadał o tsunami w Tajlandii w roku 2004 i skupiał się na losie rozdzielonego wielką wodą małżeństwa z dziećmi, które poza instynktem przetrwania musiało znaleźć w sobie siłę do zjednoczenia rodziny. Na podobnych tonach Bayona gra w "Śnieżnym bractwie". Jest to opowieść o szukaniu człowieczeństwa na jego krańcach.

Bayona jest reżyserem wielkich hollywoodzkich blockbusterów, jak "Jurassic World. Upadłe królestwo", pracował przy serialowej wersji "Władcy pierścieni" i wie, czym jest widowisko w jego czystej postaci. W "Śnieżnym bractwie" widać jednak rękę reżysera klimatycznego hiszpańskiego horroru "Sierociniec" oraz przejmującego obrazu dziecięcej traumy i straty z wizualnie wysmakowanego "Siedem minut po północy". Również tutaj ważnym wątkiem jest poczucie straty, tęsknota za rodziną i poświęcenie dla innych. Młodzi rugbiści i studenci, którzy mieli przed sobą całe życie, teraz żyją z minuty na minutę, nie wiedząc czy zaraz nie zamarzną albo nie uduszą się pod lawiną. Wciąż szukają sposobu na przetrwanie, ale kolejne zgony przyjaciół powoli nadzieję mrożą. Ostatecznie stają przed pytaniem o własne człowieczeństwo. Oszaleć i ostatecznie umrzeć z głodu czy spożywać mięso zmarłego przyjaciela, matki i siostry?

"Śnieżne bractwo": Bez oceniania

Bayona ani nie moralizuje, ani nie staje po żadnej stronie sporu. Nie szokuje też obrazowym kanibalizmem, co przecież reżyser horroru mógłby mieć pokusę zrobić. Nie oblewa też wszystkiego patosem, a przecież pojawia się tutaj temat poświęcenia własnego ciała w imię braterstwa. Jeden z chłopaków mówi nawet, że cieszy się, iż po śmierci uratuje swoich kompanów, tak jak ludzkie życie ratują przeszczepy od ofiar wypadków. Nie jest Bayona też reżyserem kina religijnego, więc wiara jest tylko tłem dla rozważań młodych sportowców, którzy są postawieni przed potwornym wyborem. Wyborem moralnym, etycznym i egzystencjalnym. Bayona pokazuje pakt, którego wymiar mogą zrozumieć tylko ci, którzy musieli stanąć na krańcach własnego człowieczeństwa. Każdy z bohaterów dostaje czas i miejsce, by widz zauważył jego odrębność. W finale każdy z nich stworzy jednak jednego zbiorowego bohatera. Fizycznie podobnego do siebie, wychudzonego, słaniającego się na nogach, ale wciąż mającego w sobie gen przetrwania.

"Straszne jest sobie uświadomić, że nasi przyjaciele to tłuszcz i mięso. To jest coś w rodzaju procesu myślowego, podczas którego tracą swoją ważność podręczniki cywilizowanego życia i trzeba iść za zwierzęcym instynktem, zracjonalizować go i przyjąć za swój. Czułem wielkie upokorzenie i wiedziałem, że jest to wielkie naruszenie cywilizowanych zasad. Ale zaakceptowałem też fakt, że nie zrobiłem niczego, co miałbym za złe, gdyby zrobiono to ze mną w takiej sytuacji"- mówił w wywiadzie dla Deutche Welle Roberto Canessa w 50. rocznicę katastrofy. Ta wypowiedź dobrze oddaje sposób, w jaki Bayona pokazał walkę o przetrwanie ocalałych z katastrofy. Zrelacjonował i pomógł nam ją zrozumieć. Bez oceniania.

8/10

"Śnieżne bractwo", reż. Juan Antonio Bayona, Urugwaj, USA, Hiszpania, Chile 2023, dystrybutor: Netflix, premiera: 4 stycznia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Śnieżne bractwo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy