Reklama

Oscary 2024: Zaskoczenie, rozczarowanie, zachwyt? Krytycy o nominacjach

Poznaliśmy wreszcie oscarowe nominacje! Zaskoczenie, rozczarowanie, zachwyt? Jakie są pierwsze reakcje na decyzje członków Amerykańskiej Akademii Filmowej? Co o tym myślą czołowi polscy krytycy i dziennikarze filmowi? Zebrałam opinie moich koleżanek i kolegów - znawców w swojej dziedzinie. Oto ich komentarze!

Poznaliśmy wreszcie oscarowe nominacje! Zaskoczenie, rozczarowanie, zachwyt? Jakie są pierwsze reakcje na decyzje członków Amerykańskiej Akademii Filmowej? Co o tym myślą czołowi polscy krytycy i dziennikarze filmowi? Zebrałam opinie moich koleżanek i kolegów - znawców w swojej dziedzinie. Oto ich komentarze!
Rozdanie Oscarów 10 marca 2024 roku /Kevin Winter /Getty Images

Oscary 2024: Kogo nominowała Amerykańska Akademia Filmowa?

Najwięcej, aż 13 nominacji do Oscara, otrzymał "Oppenheimer" Christophera Nolana. 11 szans na statuetkę mają "Biedne istoty" Yorgosa Lanthimosa. O jedną mniej otrzymał "Czas krwawego księżyca" Martina Scorsese. Listę faworytów zamyka "Barbie" z 8 nominacjami. 

Reklama

Niestety, na liście zabrakło polskich twórców. Pięć nominacji otrzymała za to współprodukowana przez nasz kraj "Strefa interesów" Jonathana Glazera.

Nie za wiele polskich akcentów w tym roku, liczyliśmy zapewne na dużo więcej. Brak nominacji dla "Chłopów" nie wszystkich dziwi. Ale już pominięcie świetnych dokumentów "Skąd dokąd" czy "Apolonia, Apolonia" może zaskakiwać. Szkoda również, że nie doceniono znakomitych czarno-białych zdjęć Łukasza Żala do filmu "Strefa interesów".

Mnie cieszy różnorodność - to, że na Oscara w kategorii najlepszy film roku szanse mają tak kompletnie odmienne tytuły, jak m.in. "Biedne istoty", "Oppenheimer", "Poprzednie życie", "Czas krwawego księżyca", "Przesilenie zimowe" czy "Strefa interesów". Co zwycięży? Kameralna opowieść, wielka hollywoodzka produkcja czy brawurowe autorskie kino? O tym przekonamy się 10 marca w dniu rozdania złotych statuetek.

Czy Oscary są nam jeszcze dzisiaj potrzebne? Czy wywołują w nas emocje? Co na temat ogłoszonych właśnie nominacji sądzą krytycy filmowi? Oddajmy im głos!

Artur Zaborski - krytyk filmowy

W tegorocznych nominacjach cieszy mnie zestaw aktorek nominowanych za główną rolę kobiecą. Co to są za wspaniałe role! Pogłębione, wyraziste, nie walczące o sympatię widza. To wspaniała stawka. Cieszę mnie też zauważanie rewelacyjnej "Anatomii upadku" w aż tylu kategoriach. Nominacje do Oscara oglądałem podczas festiwalu UniFrance w Paryżu. Satysfakcja Francuzów, którzy - przypomnijmy - nie wystawili tego filmu w kategorii międzynarodowej była ogromna. Moja też.

Żałuję, że nie doceniono Łukasza Żala. Uważam, że to, co zrobił w "Strefie interesów", to operatorski majstersztyk. Szkoda, że akademicy tego nie zauważyli. Pominięto też "Chłopów" i "Skąd dokąd", co jest o tyle zaskakujące, że te filmy zjeździły cały świat, były na wszystkich liczących się festiwalach, więc akademicy na pewno o nich słyszeli. Zagłosowali jednak na ukraiński film o wojnie w Ukrainie i na bardziej klasyczne animacje. Ale już choćby w kategorii najlepszy film jest różnorodnie i ciekawie, więc tegoroczne Oscary mogą nas jeszcze zaskoczyć nieoczywistym rozdaniem nagród.

Kuba Armata - krytyk filmowy

Mimo, że jest kilka filmów, które bardzo cenię (jak chociażby "Przesilenie zimowe" Alexandra Payne’a oraz "Poprzednie życie" Celinę Song), Oscary w tym roku sprowadzały się będą dla mnie w dużej mierze do dwóch słów. Te słowa to jednocześnie tytuł mojej ulubionej produkcji minionego roku - "Biedne istoty". I trzymam kciuki, żeby nowy film greckiego reżysera Giorgosa Lanthimosa zgarnął wszystkie możliwe nagrody. Po pierwsze, dlatego że jest to dzieło wybitne pod każdym względem. Od historii, przez reżyserię, zdjęcia, scenografię po kapitalną, a moim zdaniem niezwykle wymagającą, tak fizycznie jak i emocjonalnie, rolę Emmy Stone. Po drugie, co może nawet ważniejsze, Lanthimos udowodnił, że europejski autor, który chce spróbować swoich sił w studyjnym systemie produkcji wcale nie stoi na straconej pozycji i nie musi kłaniać się przed producentami. Może odważnie mówić własnym głosem, nie chodzić na artystyczne kompromisy i zawsze stawiać na swoim. To ważna lekcja dla wielu aspirujących twórców.

Będę trzymał też kciuki za laureata Złotej Palmy ostatniego canneńskiego festiwalu, wybitną "Anatomię upadku" Justine Triet. Decyzja francuskiej komisji, która kosztem Triet do oscarowego wyścigu wystawiła (skądinąd udany) "Bulion i inne namiętności" w reżyserii Trana Anh Hunga była dla mnie jeszcze bardziej niezrozumiała niż postawienie na "Chłopów" kosztem "Zielonej granicy". Z drugiej strony brak "Anatomii upadku" w kategorii "najlepszy film międzynarodowy" zwiększa szanse "Strefy interesów" na Oscara. Wyreżyserowana przez Jonathana Glazera i w całości nakręcona w naszym kraju polsko-brytyjsko-amerykańska koprodukcja ma aż pięć szans na statuetkę, w tym moim zdaniem jednego pewniaka - za dźwięk.

Starcie tytanów czeka nas w kategorii "Najlepszy pełnometrażowy film animowany", gdzie spotkają się dwie wybitne produkcje, które co ciekawe weszły do polskich kin w tym samym czasie. Mam na myśli "Chłopca i czaplę" Hayao Miyazakiego oraz "Psa i robota" Pablo Bergera. Wybór bardzo trudny, ale ja trzymam kciuki za ten drugi film. Wracając do Lanthimosa, nie miałbym nic przeciwko, żeby tegoroczne Oscary były wyjątkowo jednostronne.

Łukasz Adamski - krytyk filmowy

Cieszę się, że Martin Scorsese pokonał Stevena Spielberga i jest jedynym reżyserem w historii z dziesięcioma nominacjami do Oscara. Mam nadzieję, że zdobędzie dwie statuetki (reżyseria i najlepszy film) za "Czas krwawego księżyca", który jest moim zdaniem najwybitniejszym jego filmem od czasu "Chłopców z ferajny", gdy został ograbiony z Oscara przez "Tańczącego z wilkami". Scorsese ma Oscary pocieszenia za niezłą, ale daleką do wybitności "Infiltrację". Statuetki za "Czas..." (trzymam też kciuki za fenomenalne zdjęcia Rodrigo Prieto) będą docenieniem tego, co jest najważniejsze w twórczości Scorsese - brawury, perfekcyjnego warsztatu i wizjonerskiej odwagi, którą ma mimo 80 lat na karku.

Liczę więc naturalnie na Oscara dla Lili Gladstone, która jest pierwszą Rdzenną Amerykanką nominowaną w tej kategorii. Stworzyła wybitnie subtelną rolę i powinna obiektywnie (a nie przez polityczną poprawność premiującą przedstawicieli mniejszości etnicznych) wygrać z faworytką Emmą Stone za "Biedne istoty". W kategorii męskiej mam nadzieję na triumf wybitnego w "Przesileniu zimowym" Paula Giamattiego, który jest zbyt często pomijany w oscarowych rozdaniach.

Czy trzeciego Oscara dostanie Robert de Niro tym razem za drugi plan? Byłoby to piękne ukoronowanie jego w ostatnich latach wyjątkowo nierównej kariery, ale trzymam też kciuki za wyrywającego się z metalowego kostiumu Iron Mana, Roberta Downeya Jr. za "Oppenheimera". W tym filmie Downey Jr. przypomina, że wyrósł w tradycji niezależnego kina swojego ojca i grywał w latach 90. XX wieku w drapieżnych dziełach bez marvelowskiego kostiumu. W kategorii drugoplanowej żeńskiej liczę natomiast na Oscara dla Emilly Blunt za "Oppenheimera", choć podejrzewam, że Akademia może chcieć docenić jakoś niezbyt lubiany i ceniony przeze mnie "Barbie" (choć Ryan Gosling za swoją autoparodystyczną rolę na nominację zasłużył) i przyznać nagrodę Americe Ferrarze

Szkoda, że polscy "Chłopi" nie tylko nie dostali nominacji w kategorii film międzynarodowy, ale też pominięto go w animacji. Tutaj jednak moje serce jest za genialnym, słodko-gorzkim portretem samotności w Nowym Jorku "Pies i robot". Żaden film od dawna tak mnie nie wzruszył. Poziom "Brzdąca" Chaplina!

Na koniec prywata - cieszę się, że na festiwalu Kameralne lato/Freedom Film Festiwal, którego mam zaszczyt być dyrektorem artystycznym pokazaliśmy izraelsko-francuski "Letter to a Pig". Trzymam za niego kciuki w kategorii najlepsza krótkometrażowa animacja. Cieszy też wielki sukces Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który dofinansował "Strefę interesów" Jonathana Glazera, którego producentką jest Ewa Puszczyńska. 5 nominacji do Oscara to wielki sukces filmu, którego jeszcze nie widziałem, więc nie oceniam jego poziomu artystycznego.

Dagmara Romanowska - dziennikarka filmowa

Po kilku miesiącach intensywnych działań promocyjnych, zażartej walki o oscarowe nominacje: już wiemy. Już je znamy. Czy będą aż tak wiele osób ekscytować? Z roku na rok, pomimo licznych prób rewitalizacji i dostosowania nagród do oczekiwań współczesnego świata i krajobrazu produkcji kinowej, nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej tracą na znaczeniu. Nie mają już tego powabu, co niegdyś. Spada oglądalność oscarowej gali. Dreszczyk emocji nie jest już tak wielki, co nie znaczy, że nie ma go w ogóle. 
Oscary to nadal istotne wyróżnienie, które w jakimś stopniu może wspomóc promocję filmu i jego dotarcie do widza. A o to ostatnie dziś bardzo trudno. W natłoku premier na platformach i w samych kinach tytuły żyją życiem motyla. Etykieta "nominacji" pomaga im przetrwać.   

Tegoroczne zaskoczenia, rozczarowania? Pojedynek rozegra się pomiędzy tytułami, które już mocno zaznaczyły swoją pozycję w obiegu nagród. Znowu przyjrzymy się starciu "Barbieheimera" ("Barbie" i "Oppenheimera"). Po raz - który to już? - na czerwonym dywanie stanie Martin Scorsese. Cieszy zauważenie "Biednych istot" Yorgosa Lanthimosa, kina "dziwnego" i zarazem przykładu na to, że europejski twórca może znaleźć swoje miejsce w Hollywood.

Brak nominacji dla "Chłopów" - chyba aż tak bardzo nie dziwi. To nie Vincent Van Gogh, znany całemu światu. Niewątpliwie jednak film i tak stał się ambasadorem polskiej kultury za oceanem. To i tak dużo.

Magda Miśka-Jackowska - dziennikarka, autorka podcastu o muzyce filmowej "Score and the City"

Kategoria "Best Original Score" (najlepsza muzyka) potrafi być różnorodna. Ale chyba nie są to wybory z rodzaju tych, co mają zadowolić każdego. Cieszy mnie, że doceniono fantastycznie niehollywoodzką muzykę do filmu "Biedne istoty" autorstwa Jerskina Fendrixa. To pomysłowa ścieżka, która z jednej strony jest komentarzem niczym ze starych filmów animowanych, z drugiej przeradza się w wyrafinowaną grę ze słuchaczem. Trzeba odwagi, aby tak iść pod prąd, zwłaszcza kiedy w tym samym rozdaniu Akademia nominuje 92-letniego Johna Williamsa za "Indianę Jonesa" - to wyróżnienie dla klasyka za klasykę, nic innego. W tym momencie Williams jest najstarszym nominowanym (bez względu na kategorię) oraz najczęściej nominowanym do Oscara żyjącym filmowcem świata.

Cieszy również kompozytorka wśród nominowanych - niezwykle doświadczona i od lat obecna w szeroko rozumianej branży muzycznej Laura Karpman ("American Fiction"). Kobietom jest znacząco trudniej w muzyce filmowej. Na uwagę zasługuje też pośmiertna nominacja dla kompozytora i gitarzysty Robbiego Robertsona, lidera The Band, któremu w podziękowaniu za lata przyjaźni i ostatni wspólny film ("Czas krwawego księżyca" - ważny dla muzyka także z osobistych, rodzinnych powodów) Martin Scorsese zadedykował swoje dzieło. 

Za nami ciekawe miesiące w muzyce kina, równie ciekawe przed nami, ale warto pamiętać, że w oscarowej rywalizacji liczy się przede wszystkim to, co hollywoodzkie, a szkoda. Bez wątpienia każdy, kto filmów słucha, ma w pamięci ścieżkę, która nominacji nie dostała, a powinna była. Dostałoby się za to Akademii, gdyby wśród nominowanych nie znalazło się miejsce dla Ludwiga Göranssona, kompozytora o polskich korzeniach. Wydaje się, że artysta ma już w kieszeni swoją drugą statuetkę, tym razem ze "Oppenheimera". A może się mylę?

Anna Tatarska - dziennikarka filmowa

Niezmiernie cieszę się, że na ostatniej prostej w stawce znalazło się miejsce dla obu najważniejszych europejskich produkcji tego roku, świetnie radzącej sobie podczas rozmaitych rozdań nagród "Anatomii upadku" i wybitnej "Strefy interesów", współprodukowanej przez wspaniałą Ewę Puszczyńską i jej firmę Extreme Emotions. Przypadek "Parasite" pokazał, że filmy międzynarodowe mogą z sukcesami konkurować także w regularnych kategoriach i Triet i Glazer to udowadniają. O obu pisałam tuż po ich premierach z festiwalu w Cannes i od początku czułam, że czeka je wyjątkowa droga.

Pośród tegorocznych nominacji znalazło się kilka, które, mam wrażenie, parę lat temu nie miałyby prawa się wydarzyć. Na przykład wyróżnienie dla campowego "I'm just Ken" (Ryan Gosling zastanawiał się w nagraniu dla "Vanity Fair", czy za występ na Oscarach płacą - teraz się przekona!) czy w ogóle potraktowanie "Barbie" jako pełnoprawnej produkcji mimo jej różowych barw, choć brak nominacji reżyserskiej dla Grety Gerwig pokazuje, że chyba nie do końca. W oscarowym starciu Barbenheimer szkiełko i oko pokonały serce 13 do 8.

Są na liście nominacje bardzo "amerykańskie" - wyróżnienia aktorskie dla Danielle Brooks, Bradleya Coopera czy Colmana Domingo za role bardzo teatralne, nadekspresyjne, może nawet ocierające się o kicz, dla Blunt, która uwielbiam, ale w "Oppenheimerze" znikała. Ale są też nazwiska, które bałam się, że znikną pod naporem droższych kampanii, a obroniły się jakością: Giamatti i Randolph za cudowne "Przesilenie zimowe" czy Wright i K. Brown za "American Fiction" (które, mam nadzieję, znajdzie polskiego dystrybutora!).

Jakoś nostalgicznie cieszy pierwsza od 30 lat nominacja dla bardzo w ostatnich dekadach wybrednej Jodie Foster (choć osobiście za "Nyad" nie przepadam). Cieszą: nominacje dla cudownego "Psa i robota" Bergera i "Chłopca i czapli" Miyazakiego. I dla Kaouther Ben Hanii za wstrząsające "Cztery siostry". Cieszy hollywoodzkie wcielenie Giorgosa Lanthimosa, który spuścił powietrze z balonika patosu, kręcąc film przedziwny, wizjonerski i szalenie ekstrawagancki, po czym rozbijając bank, zgarniając 11 nominacji. A do tego skonsolidował pozycję Emmy Stone, która już dawno świadomie wyjęła się z szufladki "America's sweetheart" a teraz - nie boję się tego porównania - idzie w ślady Meryl Streep.

Cieszy, że nie rozdano nawykowo nominacji "za nazwiska" (tylko 1 nominacja, za kostiumy, dla okropnego "Napoleona"). I, że wreszcie #oscarsnotsowhite. Co jeszcze martwi: mało "Poprzedniego życia" w stawce. Gdzie Greta Lee! Strasznie szkoda świetnych polskich dokumentów, na shortliście były aż dwa - "Skąd dokąd" i "Apolonia, Apolonia". Oba w niczym nie ustępują tym, które nominacje dostały. Nie martwi: brak nominacji dla "Chłopów". Byli lepsi.

Łukasz Maciejewski - krytyk filmowy

Nie, nie było zaskoczeń. Nie da się zachwycić każdego, zawsze będą poszkodowani i sądząc już z pierwszych komentarzy, także tych na portalach anglojęzycznych, można już wyłonić listę tych, których najbardziej żal, poszkodowanych.

Mnie cieszą nominacje dla "Strefy interesów", nie tyle dlatego, ze to koprodukcja polska, z udziałem polskich artystów i rodzimej producentki Ewy Puszczyńskiej, ale że jest to film innowacyjny, wprowadzający nowe słowo do formy filmowej i te nominacje do Oscara, tak liczne, są przykładem na to, że ta nagroda, jakkolwiek komercyjna, ma wciąż wielki potencjał, również jeśli chodzi o dostrzeganie zjawisk artystycznych. To także przykład "Anatomii upadku" Justine Triet, dosyć nieoczywistej i nieoczekiwanej triumfatorki w tak wielu kategoriach. Niedawne Europejskie Nagrody Filmowe też tę produkcję dostrzegły.

"Biedne istoty", "Czas krwawego księżyca", "Oppenheimer" i oczywiście "Barbie" (ale bez nominacji dla Grety Gerwig) to nie są niespodzianki. O tych filmach mówiło się od miesięcy jako faworytach do nagród. Skoro mówimy o tym, co kogo cieszy albo smuci, to na pewno zabrakło mi wśród nominowanych Rosamund Pike w "Saltburn" - uważam, że ten film został niedostrzeżony. Niespodzianki to także, na przykład, nieoczekiwana zupełnie (za bardzo słabą rolę) nominacja dla Ameriki Ferrery w filmie "Barbie" i brak nominacji dla Leonardo DiCaprio i tak dalej.

Polonica. Oba dokumenty: "Apolonia, Apolonia" i "Skąd dokąd" były świetne. To są filmy wybitne, ale mam przekonanie, że we wszystkich kategoriach, również filmu dokumentalnego, bardzo ważny jest marketing. Ten film powinni obejrzeć przede wszystkim Amerykanie, bo oni stanowią zdecydowaną przewagę, jeśli chodzi o Akademików. Mogło się zdarzyć, że tych filmów po prostu nie dostrzegli. Aczkolwiek sama shortlista i znalezienie się tych filmów w czołówce kina europejskiego na świecie, to duże wyróżnienie. 

Nieco inna sytuacja dotyczy filmu "Chłopi". Myślę, że w ostatnich tygodniach mało kto już liczył, że znajdą się wśród pięciu nominowanych w kategorii najlepszy film międzynarodowy. Lubię ten film - uważam, że jest dużo bardziej wartościowy niż zwykło się mówić. Nominacji jednak nie ma. Gdybyśmy wystawili "Zieloną granicę" na pewno nominacja przy kategorii najlepszy film międzynarodowy byłaby w zasięgu ręki. Ale tak się nie stało.

Marcin Radomski - dziennikarz filmowy, autor kanału KINOrozmowa

Oscary w tym roku są bardzo europejskie. Do nominacji włączono najciekawsze tytuły spoza USA, co świadczy o tym, że Amerykańska Akademia Filmowa przestała nagradzać tylko Hollywood. W poprzednich latach triumfowały obrazy z Ameryki Południowej czy Azji. W tym roku po 5 nominacji zgarnęły francuska "Anatomia upadku" i brytyjsko-polska "Strefa interesów", w tym za najlepszy film i reżyserię. I w obu tych filmach występuje Sandra Hüller.

Imponujące jest też 11 nominacji do Oscarów dla "Biednych istot" Yorgosa Lanthimosa, w tym dwóch nominacji dla Emmy Stone, za produkcję filmu i występ w nim w głównej roli. To reżyser greckiego pochodzenia tworzący w Hollywood. Bez wątpienia najmocniejszą kategorią jest najlepsza reżyseria. Na prowadzeniu jest Christopher Nolan, na kolejnych miejscach plasują się Martin Scorsese, Yorgos Lanthimos, Justine Triet i Jonathan Glazer. Z nieobecnych mocno kłuje w oczy brak Grety Gerwig. Tu rozegra się zacięta walka o statuetkę.

Mnie najbardziej cieszy, dość niespodziewana, obecność świetnego "Psa i robota" w kategorii film animowany.

Rafał Pawłowski - krytyk filmowy

Oscarowe nominacje już od lat nie wywołują we mnie ogromnych emocji. I nie zmienił tego fakt, że w tym roku w gronie kandydatów mieliśmy sporą polską reprezentację. Ostatecznie bowiem ani dokumenty "Skąd dokąd" Macieja Hameli i "Apolonia, Apolonia" Lei Glob, ani też niezwykle chłodno przyjmowani za oceanem animowani "Chłopi" DK Welchman i Hugh Welchmana nie należały do grona faworytów. De facto jedynym liczącym się w tej stawce tytułem była brytyjska "Strefa interesów" Jonathana Glazera, za której produkcję, zrealizowaną w Oświęcimiu, odpowiadała z polskiej strony Ewa Puszczyńska. Pięć nominacji - w tym dla najlepszego filmu i najlepszego filmu międzynarodowego - to z pewnością powód do radości, acz umiarkowany, skoro nazwisko Polki nie znalazło się przy tym tytule na liście nominacji obok brytyjskiego producenta Jamesa Wilsona. A Amerykańska Akademia Filmowa, w przeciwieństwie do swojej brytyjskiej odpowiedniczki przyznającej BAFTA, nie dostrzegła hipnotyzującej siły zdjęć Łukasza Żala.

Należy uczciwie powiedzieć, że w żadnej z nominowanych kategorii twórcy "Strefy interesów" nie są faworytami. Oscary 2024 zapiszą się w historii jako finał, trwającego od lata ubiegłego roku, pojedynku "Oppenheimera" Christophera Nolana (13 nominacji) z "Barbie" Grety Gerwig (8 nominacji). A amerykańscy bukmacherzy już dziś upatrują w Nolanie faworyta tego pojedynku. W walce o główne laury liczyć się będą przede wszystkim "Biedne istoty" Yorgosa Lanthimosa (11 nominacji) i "Czas krwawego księżyca" Martina Scorsese (10 nominacji). Cieszy obecność w gronie głównych nagrodzonej w ubiegłym roku w Cannes "Anatomii upadku" Justine Triet, ale, podobnie jak "Strefa interesów", ta znakomita francuska produkcja nie ma za specjalnie szans na najważniejszą filmową statuetkę. A choć ten tytuł nie był francuskim kandydatem w kategorii najlepszy film międzynarodowy to i tam "Strefa interesów" mieć będzie naprawdę godnych przeciwników - w tym reprezentujące Hiszpanię "Śnieżne bractwo" J.A. Bayony, za którym stoi marketingowa machina Netflixa.

Osobiście kibicował będę dokumentalnym "20 dniom w Mariupolu" Mścisława Czernowa. Będący wstrząsającym świadectwem pierwszych dni napaści Rosji na Ukrainę film to coś więcej niż kino. To zapis prawdy, który może pomóc wyrwać z letargu tych wszystkich, którzy są już dziś "zmęczeni" tematem Ukrainy. Tymczasem tam wciąż toczy się walka o przyszłość współczesnego świata. A bez amerykańskiego i europejskiego wsparcia przyszłość ta maluje się w ciemnych, ponurych barwach, których nie rozświetli światło żadnego filmowego projektora.

Mateusz Demski - dziennikarz filmowy

Podstawowe i rzecz jasna stare pytanie brzmi: Komu i czy w ogóle Oscary są potrzebne? Zapewne nie są, ale skoro już są, to warto nad ich znaczeniem dla świata kina się zastanowić. Akademia przez lata tworzyła sobie towarzystwo wzajemnej adoracji, ograniczała się do bańki kina komercyjnego, tworzonego za oceanem, czuć było w tym wyższościowy ton wobec reszty świata.

Bańka została przebita, co nieźle widać w tegorocznych nominacjach: pomiędzy nestora amerykańskiego kina (Martina Scorsese) i produkcję streamingowego giganta ("Maestro") wbiła się klinem pochodząca z Francji Justine Triet, autorka nagrodzonej Złotą Palmą w Cannes "Anatomii upadku" i Jonathan Glazer z filmem "Strefa interesów" - nawiasem mówiąc, kręconym w Polsce, w bezpośrednim sąsiedztwie Muzeum Auschwitz-Birkenau (w tym przypadku brak nominacji dla Łukasza Żala i jego rewolucyjnych zdjęć można uznać za poważne uchybienie tegorocznych nagród).

Do tego wszystkiego członkowie Akademii w kategorii najlepszy film zamiast na "Barbie" postawili na "Biedne istoty" Yórgosa Lánthimosa, co można uznać za symboliczny triumf wyobraźni nad marketingową machiną. Z "Barbenheimera" ostał się na szczęście "Oppenheimer" Christophera Nolana, który ma szansę na trzynaście statuetek.

Artur Cichmiński - dziennikarz filmowy

Zaskoczenia nie ma, ale też być nie mogło. Filmy wskazywane, zanim na dobre ruszyła oscarowa kampania, nominacje otrzymać musiały. Christopher Nolan, nominowany już przez Amerykańską Akademię Sztuki Filmowej za "Memento", "Incepcję" czy "Dunkierkę", dzisiaj znów otrzymał nominację w kategorii najlepszy reżyser i najlepszy scenariusz adaptowany za "Oppenheimera". Sam film otrzymał ich w sumie aż 13 i bardzo dobrze! Ten epicki w swoim charakterze, na swój sposób kameralny w formie obraz, to Hollywood najwyższych lotów.  Jeśli dodamy do tego nominacje aktorskie, dla pierwszoplanowej  roli męskiej - Cilliana Murphy'ego i drugoplanowej żeńskiej - Emily Blunt, można powiedzieć o zasłużonym komplecie.

Podobnie zresztą, jak jedenaście wskazań na dzieło Yorgosa Lanthimosa, czyli "Biedne istoty". Pewnie w tej głównej kategorii wygra film Nolana, ale już najlepsza reżyseria może paść łupem Greka. Na pewno ciekawy pojedynek rozegra się między trzema pierwszoplanowymi aktorkami, czyli właśnie Emmą Stone z "Biednych istot", Lily Gladstone z "Czasu krwawego księżyca" i, kto wie czy nie "jokerzycą" tego rozdania, czyli Sandrą Hüller z "Anatomii upadku". I tutaj "konia z rzędem", komu przypadnie filmowy czampionat.

Z pewnością nie bez szans jest też weteran, stary mistrz i ikona kina Martin Scorsese, nominowany za reżyserię "Czasu krwawego księżyca". Podobnie, jak sam film w głównej kategorii. Jedno wydaje się być pewne, walka o najlepszy film rozegra się między trzema tytułami: filmem Nolana, Lanthimosa i właśnie Scorsese. Nie wydaje mi się, że jakimś czarnym koniem będzie tu "Barbie" Grety Gerwik. To chyba jedyny tytuł, który zaskakuje udziałem w oscarowym maratonie. O ile jeszcze w dniu premiery rozgrzewał emocje i budził nadzieje, to jednak im dalej tym głębsze uczucie pustki.

Finał oczywiście w marcu, a wtedy wszystko stanie się jasne. Gdybym miał postawić jakieś pieniądze, to ze statuetką do domu wróci Cillian Murphy, a nie Bradley Cooper. No jeszcze nie tym razem...

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Oscary 2024
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy