Reklama

"Nowy początek" [recenzja]: Nowa nadzieja

W ostatnich latach nadejście jesieni stało się dla miłośników kosmicznych mariaży zapowiedzią prawdziwej filmowej uczty. Po stonowanej "Grawitacji", barokowym "Interstellar" i bezkonfliktowym "Marsjaninie", tradycję podtrzymuje "Nowy początek".

W ostatnich latach nadejście jesieni stało się dla miłośników kosmicznych mariaży zapowiedzią prawdziwej filmowej uczty. Po stonowanej "Grawitacji", barokowym "Interstellar" i bezkonfliktowym "Marsjaninie", tradycję podtrzymuje "Nowy początek".
Amy Adams w filmie "Nowy początek" /materiały dystrybutora

O ile jednak do produkcji Cuarona, Nolana i Scotta można było mieć pewne zarzuty, o tyle w przypadku filmu Denisa Villeneuve'a nie ma już mowy o brakach czy mankamentach. "Nowy początek" to dzieło kompletne, przemyślane, wybitne. I pierwszy od dekad film science fiction, który ma realne szanse, by sięgnąć po najwyższy laur na oscarowej gali.

W przeciwieństwie do wspomnianych produkcji, bohaterowie najnowszego obrazu twórcy "Sicario" niemal nie odrywają się od powierzchni Ziemi. Akcja "Nowego początku", zrealizowanego w oparciu o nagrodzone Nebulą opowiadanie "Historia twojego życia" Teda Chianga, rozgrywa się w całości na naszej planecie tuż po nagłej i niespodziewanej serii lądowań kosmitów. Zamiast jednak, zgodnie z zasadami kina, zacząć nas atakować, statki obcych zatrzymują się w dwunastu miejscach na kuli ziemskiej i... czekają. By dowiedzieć się dlaczego, amerykański rząd zatrudnia światowej sławy lingwistkę, doktor Louise Banks (Amy Adams), by spróbowała porozumieć się z kosmiczną rasą. Poszukiwania wspólnego języka wkrótce przynoszą bardzo zdumiewające rezultaty.

"Nowy początek" pod wieloma względami może okazać się dla gatunku dziełem przełomowym. To pierwsza od czasu "Dystryktu 9" tak złożona i nieoczywista próba kreacji istot z innego świata oraz wyjątkowo udane połączenie kameralności, która uczyniła sensacją "Grawitację" i monumentalności, która wbijała w fotel podczas seansu "Interstellar". Film stonowany i "epicki" równocześnie. Zaskakująco prosty, bo oparty w większości na dialogach w zamkniętych przestrzeniach, niemal zupełnie pozbawiony wizualnych fajerwerków, lecz też dynamiczny i wielopoziomowy, traktujący w znacznie większym stopniu o nas samych, niż o pozaziemskich stworkach.

Liczba wątków wprowadzonych, rozwiniętych lub zaledwie naszkicowanych w scenariuszu Erica Heisserera jest trudna do zsumowania. Ludzka natura, nieufność, mentalność, strach przed nieznanym, godzenie się ze stratą, przekraczanie barier, lekcja życia we wspólnocie - to tylko część z motywów, które przewijają się przez "Nowy początek". Między wierszami autor tekstów do miernych horrorów pokroju "Oszukać przeznaczenie 5" czy "Kiedy gasną światła" przemyca obrazy społecznej rewolucji, z jaką wiąże się pojawienie nowego, wplata w fabułę wątki manipulacji czasem i do tego z pewną wyczuwalną ideologicznością demaskuje światowe konflikty i odwraca stereotypy - co niektórych widzów może z pewnością zrazić.

Reklama

Największą zasługą "Nowego początku" jest jednak tak mistrzowskie ogranie schematów i banałów, że koniec końców składają się one w opowieść niespotykanie świeżą i oryginalną. Budzące wątpliwości zastosowanie narracji z offu w połączeniu z ckliwą montażówką i smętnymi smyczkami (oscarowa muzyka Johanna Johannssona!) w normalnych warunkach przekreślałoby "Nowy początek" już w pierwszych minutach, lecz Villeneuve znajduje sposób, by w finale pretensjonalność zamienić w atut. Przez skuteczne mylenie tropów i fenomenalnie zaplanowany zwrot fabularny pewna nachalna sentymentalność, która charakteryzuje kluczowe sekwencje "Nowego początku", budzi zamiast irytacji najszczersze wzruszenie.

Oczywistością jest stwierdzenie, że dokłada się do tego warstwa realizacyjna. Mimo całej swojej skromności, "Nowy początek" prezentuje się na dużym ekranie nieziemsko. Villeneuve już w "Pogorzelisku" i "Labiryncie" pokazał jak wielką wagę przywiązuje do detali i odpowiedniego poziomu zdjęć, ale tutaj osiąga rezultaty, jakie bardzo ciężko będzie mu kiedykolwiek powtórzyć. Samym scenom spotkań i rozmów z obcymi towarzyszy natomiast taka mieszanka emocji - lęku, ekscytacji i radości, że w rzeczywistości "Nowego początku" chce się utknąć na zawsze.

Swoją cegiełkę ma, co nie jest żadną niespodzianką, także obsada - solidny drugi plan i hollywoodzcy pewniacy, jak wiecznie sympatyczny Jeremy Renner czy budzący szacunek samą postawą Forest Whitaker. A naczelna gwiazda filmu, niezrównana Amy Adams, robi wszystko, by już z pełną świadomością móc być tytułowaną następczynią Meryl Streep. W roli doktor Banks jest praktycznie przedłużeniem postaci granej przez Emily Blunt w "Sicario" - kobietą kruchą i silną jednocześnie, profesjonalistką, która z siłą pocisku toruje sobie drogę w świecie mężczyzn. Pewność, z jaką Villeneuve prowadzi ją przez "Nowy początek", to dobry znak dla jego kolejnego reżyserskiego projektu, kontynuacji "Łowcy androidów".

Jako ogromnemu adoratorowi "Nowego początku" pozostaje mi jedynie nadzieja, że Amerykańska Akademia Filmowa nie zapomni o dziele Villeneuve'a zbyt szybko, bo kino science fiction na swojego Oscara czeka już zdecydowanie zbyt długo. Tym razem jednak wszystkie puzzle wydają się być na swoim miejscu. Czy to wystarczy na statuetkę? To pozostaje zagadką. Ale jedno jest dla mnie absolutnie pewne: miejsce wśród największych klasyków gatunku, jak "Bliskie spotkania trzeciego stopnia", "Odyseja kosmiczna" czy "Obcy - Ósmy pasażer Nostromo", "Nowy początek" ma już teraz zapewnione. Takiej uczty dla oka, ucha, ducha i serca jednocześnie kino nie widziało od dawna.

9,5/10

"Nowy początek", reż. Denis Villeneuve, USA 2016, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 11 listopada 2016 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Nowy początek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy