"Most szpiegów" [recenzja]: Człowiek, który zawsze wstaje

Tom Hanks w filmie "Most szpiegów" /materiały dystrybutora

Wrogowie ojczyzny, zdrajcy i sługusy obcego wywiadu - w atmosferze takich właśnie inwektyw żyło społeczeństwo amerykańskie lat 50. ubiegłego wieku. Po skazaniu na śmierć oskarżonych o szpiegostwo na rzecz ZSRR małżeństwa Rosenbergów każdy amerykański obywatel bał się, że jego spokojny sąsiad czy nad wyraz uprzejma sąsiadka to wtyczki KGB. Wojna atomowa wisiała w powietrzu. Strach przed zagładą prowokował obywateli, wywoływał w nich gniew i chęć zemsty.

W "Moście szpiegów" wrogiem numer jeden staje się niepozorny malarz w średnim wieku, który zostaje zatrzymany przez amerykańskie służby specjalne. Ewidentnie ma coś na sumieniu. Pytanie tylko, jaki będzie jego dalszy los.
 
Ten domorosły artysta, który lubuje się w malowaniu krajobrazów i autoportretu, to Rudolf Abel (Mark Rylance). Jego interesy w sądzie będzie reprezentował celebryta amerykańskiej palestry, Jim Donovan (Tom Hanks). Na co dzień Jim zajmuje się raczej sprawami związanymi z prawem handlowym. W tym przypadku jednak jego kancelaria decyduje się, aby podjął się tego jakże nieprzyjemnego zadania obrony wroga amerykańskiego narodu. Dla wszystkich proces Abla to tylko pokazówka - wyrok jest przecież jasny. Jim jako człowiek zasad widzi to jednak inaczej. W końcu jest reprezentantem litery prawa. Nie ma zamiaru współpracować z wywiadem, wyjawiać tajemnic świadka. Chce być fair, bo to są przecież amerykańskie standardy. Przez swoją postawę zostanie narażony na niechęć społeczną. Jego rodzinie będzie groziło niebezpieczeństwo, ale amerykański bohater nie ugnie się przed niczym. Do końca pozostanie uczciwy. Nawet kiedy ktoś podetnie mu skrzydła, on i tak wstanie, bo tak winni zachowywać się amerykańcy obywatele.

Reklama

Film Spielberga można podzielić na dwie części. W pierwszej mamy do czynienia z szaleństwem procesu szpiega radzieckiego na przełomie lat 50. i 60. ubiegłego wieku. Atmosfera przerażenia, nagonki, która manifestuje się również w życiu codziennym - lekcje o zachowanie obywatela w trakcie ataku atomowego - sprawia, że wrogiem publicznym staje się nie tylko Abel, ale również Jim. Druga część to wyprawa prawnika do Berlina Wschodniego, gdzie ma dojść do wymiany radzieckiego szpiega na amerykańskiego lotnika Francisa G. Powersa. Jim Donovan podejmuje się przeprowadzenia tej akcji na słynnym moście Glienicke.

"Most szpiegów" został pomyślany jako thriller szpiegowski, który przede wszystkim ma oddawać atmosferę strachu i przerażenia z okresu zimnej wojny. Spielberg dwoi się i troi, żeby jak najprościej oddać różnicę pomiędzy funkcjonowaniem obu reżimów. Zderza ze sobą poszczególne figury prawników, oficerów wywiadu, rodziny i zwykłych obywateli. Robi to w zastraszająco prostacki sposób - wszystko jest po prostu czarne albo białe.

W "Mieście szpiegów" - filmie bardzo poprawnym, w którym widać dawne przyzwyczajenia mistrza - nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. Role są rozdane od samego początku. Wiadomo, że chodzi o odwieczną walkę dobra ze złem i że tak naprawdę kostium historyczny to tylko przykrywka dla prawd objawionych. Film Spielberga w porównaniu np. ze "Szpiegiem" Tomasa Alfredsona wypada niczym naiwna bajeczka dla głupiutkich dzieciaczków, które oczekują mocnych uniesień i scen retrospektywnych. Dziwi to tym bardziej, że współautorami scenariusza do "Miasta szpiegów" byli bracia Coen.

5/10

"Most szpiegów" (Bridge of Spies), reż. Steven Spielberg, USA 2015, dystrybutor: Imperial-Cinepix, premiera kinowa: 27 listopada 2015

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Most szpiegów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy