Reklama

"Julie i Julia": Zabrakło najważniejszego składnika [recenzja]

Ileż to cennych porad kucharskich płynie z najnowszego filmu z udziałem Meryl Streep! Że jajko w koszulce wyjdzie tylko wtedy, gdy jest idealnie świeże, że kraby gotuje się żywcem, a najważniejszym składnikiem wszystkich pysznych potraw jest po prostu... masło. W te historie kuchenne wciągnie się nawet całkowity kucharski laik. Gorzej z historią głównej bohaterki filmu Julie Powell. Bo robieniem kina, dokładnie tak jak gotowaniem, rządzą bardzo rygorystyczne reguły, na czele z tą, która uczy, że nie ma dobrego filmu bez dobrego scenariusza. A w "Julie i Julia" tego właśnie zabrakło.


Za jego bazę posłużył tu blog mieszkanki nowojorskiego Queens, która by zwalczyć deprechę spowodowaną zbliżającymi się trzydziestymi urodzinami i średnio udanym życiem zawodowym, postanawia zrealizować morderczy projekt inetrnetowo-kuchenny. W 365 dni ma zamiar ugotować wszystkie dania ze słynnej "Mastering the art of french cooking" autorstwa Julii Child - mistrzyni kuchni, dzięki której Ameryka porzuciła wygodne acz paskudne w smaku półprodukty dla "prawdziwych" warzyw, mięsa, ryb i drobiu. By nadać swoim zmaganiom jakikolwiek sens, Powell zaczyna opisywać je w Internecie.

Reklama

Zatem nasza bohaterka wstaje, gotuje, pisze, idzie do pracy, wraca, gotuje, pisze. I tak przez ponad połowę filmu. Całość ratuje druga połowa - prowadzona symultanicznie opowieść o Julii Child. A dokładniej genialna jak zawsze Meryl Streep, która w roli tej ekscentrycznej ikony amerykańskiej kuchni (Child miała 190 centymetrów wzrostu, cienki głosik i wielki tupet) wywołuje na widowni salwy śmiechu już samym tylko pojawieniem się na ekranie.

W części dziejącej się współcześnie autorzy silą się też momentami na krytykę jankeskiej obyczajowości: Amerykanie nie tylko źle jedzą, są też skoncentrowanymi na karierze egocentrykami, dla których przyjaciel to osoba, którą wprawdzie się spotyka, ale już niekoniecznie lubi. Ale ten element to tylko jakby zbłąkana w daniu przyprawa, która wcale doń nie pasuje. Wszak społeczno-krytyczny ton nijak się ma do wymowy filmu: afirmującej american dream i sukces, którym nie jest ani udany związek, ani radość z tego co się robi, a tylko to, czy i jak mówią o nas w mediach.

5/10

"Julie i Julia", reż. Nora Ephron, USA 2009, UIP, premiera kinowa 9 października 2009 roku.


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: USA | julia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama