Mastercard OFF CAMERA: Kobiece historie [relacja]

Film "A room of my own" został pokazany podczas festiwalu Mastercard OFF CAMERA w ramach sekcji "Herstorie" /materiały prasowe

Festiwal Mastercard OFF CAMERA jest na półmetku. Spośród filmów zaprezentowanych w sekcjach konkursowych i pobocznych wyróżniają się te zrealizowane przez reżyserki lub opowiadające o wyzwaniach stojących współcześnie przed kobietami. Nie bez przyczyny kilka tytułów znalazło się pod banerem "Herstorie".

Herstorie: Gdy trzeba porzucić smoka i dorosnąć

W sekcji Herstorie znalazło się sześć filmów, których reżyserki w bezkompromisowy sposób skupiają się na roli kobiet we współczesnym świecie, w czasie dynamicznych zmian kulturowych. Spośród nich wyróżnia się "Blaze" – pełnometrażowy debiut Del Kathryn Barton, australijskiej artystki wizualnej. Tytułową bohaterką jest wrażliwa nastolatka (Julia Savage), która pewnego dnia staje się przypadkowym świadkiem napaści seksualnej. 

Dziewczynka, mimo wsparcia troskliwego ojca (Simon Baker, gwiazda serialu "Mentalista"), nie potrafi poradzić sobie z traumatycznymi wydarzeniami, potęgowanymi przez przymus spotkania z agresorem w sądzie. Ucieczką okazuje się świat wyobraźni, w której Blaze może liczyć na pomoc smoka Zephy’ego – swego najwierniejszego przyjaciela od czasów dzieciństwa.

Reklama

Debiut Barton jest kinem inicjacyjnym, w którym strona wizualna dominuje nad historią. Reżyserka po szokującym zawiązaniu akcji porusza liczne wątki – radzenie sobie z traumą, fascynację przemocą, nagły koniec beztroskiego dzieciństwa, bezsilność rodzica w obliczu tragedii dziecka. Część historii zostaje jedynie napomknięta i do końca seansu nie doczeka się zamknięcia. Z kolei rozwiązanie głównego problemu wydaje się nagłe i nie wynika bezpośrednio z działań protagonistki. Szkoda, że Barton nie zdecydowała się na scripdoctoring. Gdyby historię udało pogodzić się z imponującą stroną wizualną, mielibyśmy do czynienia z wybitnym debiutem.

Artystyczne doświadczenie reżyserki daje o sobie znać w każdej scenie wizyjnej, a mnogość stosowanych przez nią technik zachwyca. Chyba od czasu Michela Gondryego nikt nie próbował, w równie kreatywny sposób, osiągnąć jak najlepszych efektów wizualnych dzięki możliwie najtańszym środkom. Koronnym przykładem jest wykonany z brystolu smok Zephy. "Blaze" jest filmem, który ogląda się dobrze mimo źle opowiedzianej historii. Wszystko dzięki dbałości o stronę estetyczną – wysmakowanym zdjęciom i żywej kolorystyce oraz wykorzystaniu dźwięku, przywołującemu na myśl dokonania Petera Stricklanda. Mimo wszystko polecam. To jeden z tych filmów, które należy zobaczyć na dużym ekranie.

Jak zacząłem pracować w wypożyczalni i przestałem być bucem

Inną debiutującą reżyserką jest Kanadyjka Chandler Levack, której "I Like Movies" znalazł się w sekcji Amerykańscy Niezależni. Jego bohaterem jest nastoletni Lawrence (Isaiah Lehtinen), uczeń ostatniej klasy liceum, który marzy o karierze wielkiego filmowca. Chłopak stroni od rówieśników, od imprez woli nadrabianie kinowych klasyków, a do opinii innych osób podchodzi z pogardą. Z tego powodu jest trudnym towarzyszem dla swoich nielicznych bliskich – samotnej matki (Krista Bridges) i Matta (Percy Hynes White, czyli Xavier z serialu "Wednesday"), jedynego kumpla z klasy.

Marzący o drogich studiach w Nowym Jorku Lawrence decyduje się zarobić na swoją edukację. W tym celu podejmuje pracę w lokalnej wypożyczalni wideo. Jej kierowniczka Alana (Romina D'Ugo) zaczyna – ku swojemu zdziwieniu – lubić tego zadufanego w sobie, aspołecznego chłopaka. Postanawia udzielić mu kilku rad, które być może pomogą mu w dorosłym życiu.

Lawrence jest protagonistą, którego trudno polubić. Wywyższa się, uważa swoje zdanie za jedyne słuszne, nie liczy się z uczuciami innych, jest narcystyczny i roszczeniowy. Mimo to Levack udaje się uchwycić jego smutek i samotność, potrzebę bliskości, do której on sam boi się przyznać, oraz – przede wszystkim – jego autentyczną miłość do kina. Tym samym tworzy bohatera, którego nie lubimy, który nas irytuje, ale przez cały czas mamy nadzieję, że się ogarnie i wyciągnie wnioski ze swoich błędów. Pochwały należą się także wcielającemu się w nastolatka Isaiahowi Lehtinenowi.

Problemem ponownie okazuje się scenariusz. Levack wpycha do swojego stosunkowo krótkiego filmu wiele wątków, które nie mają okazji wybrzmieć. Szczególnie historia Alany i nawiązania do ruchu #metoo, chociaż przejmujące i konfrontujące protagonistę z mroczną stroną filmowego biznesu, wydają się wciśnięte na siłę. 

"I Like Movies" broni się jednak – jak zresztą sugeruje jego tytuł – miłością do filmów i nostalgią za początkiem lat dwutysięcznych. Powolne wypieranie kaset VHS przez płyty DVD, żonglerka głośnymi tytułami z tamtego okresu i dzisiejsza świadomość o losie wypożyczalni sprawiają, że trzydziestokilkuletni dziś kinofile powrócą na chwilę do czasów, w których odkrywali swoją pasję. To jest chyba najlepsza reklama, która jak najbardziej działa. Na moim seansie wszystkie miejsca były zajęte.

Emancypacja w czasach pandemii

Jednym z tytułów biorących udział w Konkursie Głównym "Wytyczanie Drogi" jest gruziński "A Room of My Own" w reżyserii Ioseba "Soso" Bliadze. Opowiada on historię dwóch młodych kobiet. Tina (Taki Mumladze, także współscenarzystka filmu) ucieka do Tbilisi z prowincji, zostawiając za sobą trudne małżeństwo i złe relacje z najbliższą rodziną. Wynajmuje pokój u szukającej współlokatorki Megi (Mariam Khundadze), która jest jej całkowitym przeciwieństwem. Tina jest nieśmiała i skryta. Megi tymczasem nie stroni od używek i zabawy, mimo panującej kolejnej fali pandemii. 

Z czasem obie dziewczyny zaczynają się wzajemnie akceptować i zbliżają się do siebie. Film Bliadze to opowieść o wolności oraz trudnej drodze do samodzielności i uwolnienia się od toksycznych związków – małżeńskich i rodzinnych. Ponownie założenia fabuły są jak najbardziej słuszne, a całość płynie dzięki wspaniałym kreacjom dwóch głównych aktorek – nagrodzonych zresztą za swe role podczas Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach. "A Room of..." daje także smutny obraz gruzińskich dwudziestokilkulatków, narzekających na brak perspektyw w swoim kraju i szukających spełnienia w ucieczce na zachód.

I tym razem największą bolączką okazuje się scenariusz. Filmowi przez większość czasu brakuje jasnego celu i ogranicza się do prezentacji codzienności swoich bohaterek – co samo w sobie nie jest złe. Pewna decyzja dotycząca relacji Tiny oraz Megi wydaje się jednak nagła i niewiarygodna, mimo że aktorki starają się przedstawić ją jak najbardziej wiarygodnie. Niestety, nagła wolta nie przekonuje, szczególnie że nie wynika z niej nic przełomowego dla samej historii.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Mastercard OFF CAMERA
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy