Reklama

Kraina za morzem

"Człowiek z Hawru" ("Le Havre"), reż. Aki Kaurismaki, Finlandia, Francja, Niemcy 2011, dystrybutor Gutek Film, premiera kinowa 6 stycznia 2012 roku.

W "Człowieku z Hawru" fascynuje to, że dziewięćdziesiąt procent mieszkańców portowego miasteczka to ludzie, którzy dawno temu przekroczyli pięćdziesiątkę. To ludzie nie z tej epoki. Najnowszy film Aki Kaurismakiego sprawia podobne wrażenie. Reżyser opowiada o świecie, który przeminął, o zwyczajnej, ludzkiej moralności, którą tak trudno dziś odnaleźć w codzienności. Stylizacja obrazu, jego barwy, fenomenalne scenograficzne dopracowanie przestrzeni, wprowadzenie elementów filmu noir i cech znamiennych dla francuskiego kina z lat 50. sprawiło, że powstało dzieło o niecodziennym charakterze.

Reklama

Forma "Człowieka z Hawru" bez wątpienia definiuje jego treść. Nie sprawia jednak, że historia wydaje się sztuczna. Jest w niej więcej prawdy niż w bajce o chłopcu na rowerze, którą opowiedzieli ostatnio bracia Dardenne. Aki Kaurismaki w pewnym sensie sięga do korzeni kina społecznego, opowiada o nielegalnych imigrantach z Afryki, którzy przypływają do Francji w kontenerach, ale nie ogranicza się do reżyserowania społecznego paradokumentu. Wychodzi poza przyzwyczajenia widzów. Niekiedy przymyka oko na wyczyny swoich bohaterów, kiedy indziej przyklaskuje im, skrycie ciesząc się z tego, że są tak zwyczajni. Na pierwszym planie wśród nich stoi Marcel (Andre Wilms), pucybut. W tle gromadka jego znajomych - sklepikarze, barmanka i komisarz policji Monet (Jean-Pierre Darroussin). To on będzie deptał po piętach Marcelowi, gdy ten przygarnie i ukryje nielegalnego, nastoletniego imigranta - Idrissę (Blondin Miguel).

Mężczyzna postanowi też zorganizować przerzut chłopca do Londynu, gdzie przebywa jego matka. Będzie potrzebował na to trzech tysięcy euro. Jak na pucybuta przystało, zdobędzie pieniądze legalnie. Bezinteresowna pomoc, którą Marcel okazuje Idrissie wydaje się niewiarygodna. Dlaczego? Jest przecież czymś zupełnie naturalnym. Żadna z rzeczy, które robi Marcel nie jest wymuszona, wszystko układa się tak, jak powinno, nawet kiedy jego żona trafia do szpitala. W zasadzie może wszystko właśnie wówczas idzie jak z płatka, bo świat koniecznie chce udowodnić Marcelowi, że nie jest on nieudacznikiem i że nie musi być pantoflarzem. A może nie jest to fortunne określenie? Może chodzi tu o prostą miłość, o nieskomplikowane, czyste emocje, o zwyczajną ludzką moralność?

Zaskakująco łatwo uwierzyć w jej istnienie. Jest ona głęboko wrośnięta w miasteczko, któremu przygląda się Aki Kaurismaki. Reżyser pokazuje świat, w którym każdy element znajduje się na właściwym miejscu. Życie w nim nie jest skomplikowane. Sprzedawca warzyw w lokalnym sklepie nie wychodzi poza granice swojej ulicy. Ekspedientka w piekarni dba o to, żeby nigdy nie zabrakło bagietek. Barmanka wie doskonale, jakie alkohole pijają regularni bywalcy baru. Wszyscy znają swoje role i wykonują je nie narzekając na swój los. Każdy z nich jest bohaterem, bo jest gotów bliźniemu oddać ostatnią koszulę. To utrzymuje całą społeczność w niezwykłej bliskości.

Pojawienie się w sąsiedztwie nielegalnego imigranta i niemal kryminalny wymiar przestępstwa, które popełnia Marcel ukrywając go w domu, nie sprawia, że świat przedstawiony drży u podstaw. Bohaterowie nie przechodzą gwałtownej przemiany, żyją i działają zgodnie ze swoim sumieniem. Nie ma w tym patosu, film Kaurismakiego jest przesiąknięty absurdalnym humorem, którego obecność rozładowuje niemal każdą sytuację. Nadwyżka emocji nie grozi wówczas grafomaństwem. Zresztą trudno o takowym mówić w kontekście twórczości fińskiego reżysera. "Człowiek z Hawru" ma w sobie urok, który może nie podziała na wszystkich, ale nie sposób zaprzeczyć jego istnieniu.

7/10


Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama