Reklama

Kanapka z rzeczywistością

"Hadewijch", reż. Bruno Dumont, Francja 2009, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa 7 stycznia 2010 roku.

"żadnych symbolicznych sosów,
Prawdziwe widzenia i prawdziwe więzienia
Jak widziano je wtedy i jak widać je teraz.(...)
Jadamy kanapki z rzeczywistością.
Lecz alegorie to kupa załaty"
Allen Ginsberg, O utworach Burroughsa

A co jeśli Bóg istnieje? To cnotliwe życie opłaca się nam bardziej, zapewnia Blaise Pascal. To nie wolno nam wszystkiego, wtóruje mu Fiodor Dostojewski. Bruno Dumont, reżyser "Hadewijch" mówi na to: wspaniale, a więc go zabijmy.

Lub pokochajmy, miłością żarliwą i cielesną. Jeśli tylko jest kogo zranić, drasnąć, dotknąć lub przycisnąć do piersi. Jeśli jedynymi osobami, które w ten sposób okaleczamy i obdarzamy uczuciem nie jesteśmy my sami.

Reklama

Bo co jeśli mimo wszystko Bóg umarł? Wtedy życie w zgodzie z zakładem Pascala, życie ze wzrokiem wbitym w horyzont wieczności jest straszliwym gwałtem na doczesności, na witalności świata. Jedynego. Dostępnego zaledwie na mgnienie oka.

Celine, bohaterka Hadewijch nie ma tego dylematu. Świat wokół niej przypomina powieści Michela Houellebecqa. Rodzina jak najszerszym łukiem mija się w przepastnym mieszkaniu, pozostałe relacje dezintegrują się jak pajęczyny zdzielone brudną ścierą. Wrażliwość bohaterki szuka, więc uziemienia w transcendencji. Celine kocha Boga, inwestując w to uczucie wszystkie emocje, których w żaden sposób nie może ulokować wokół siebie. Za patronkę obiera sobie Hadewijch -średniowieczną poetkę mistyczną żyjącą na pograniczu belgijsko-holenderskim, której twórczość składała się głównie z listów miłosnych do Boga. Uczucie Celine jest z pograniczna afektu Marii-Magdaleny i Matki Boskiej. Jest pokorna, oddana, ale również spragniona dotyku, opiekuńcza, zaborcza i namiętna.

Hadewijch czeka na cud. Na dotyk Boga - nie na zesłanie ducha świętego, nie na glosolalie, ale pieszczotliwy kontakt. W jej postępowaniu nie ma zwątpienia niewiernego Tomasza, a jedynie potrzeba bliskości, obiecywana w chrześcijaństwie miłość Ojca i Syna. Poczucie bezpieczeństwa i ekstaza.

Tym gorzej dla Hadewijch. Bowiem Dumont konsekwentnie, od "Żywota Jezusa" jednocześnie zaludnia swoje filmy postaciami z Ewangelii i unicestwia w nich Boga. Testuje aktualność chrześcijańskiej etyki, w świecie, w którym jedyna transcendencja leży pomiędzy czubkiem twojego nosa, a ustami sąsiada. Nie tylko nie ma w tym nic obrazoburczego, ale widoczna jest wręcz afirmacja pewnych elementów religijnych kodeksów etycznych. Nic obrazoburczego poza definitywnym stwierdzeniem śmierci Boga i wołaniem o powtórne zameldowanie się w rzeczywistości.

Cud, na który czeka Celine nadejdzie, jednak nie w postaci zaślubin z Chrystusem, a zaślubin ze światem. Poprzez chrzest w zimnej, mętnej wodzie, nie w krwi Jezusa. Z rąk człowieka pokutującego za swoje czyny, nie Boga umierającego za nasze.

Dumont generuje w "Hadewijch" dławiące poczucie braku, spojrzenia Celine kierowane są nieustannie ponad linię horyzontu, by w przeciwujęciu zwrócić nam jedynie puste niebo, strzelisty, szary blok, pustą, eksplodującą ulicę. Znany z umiejętności wywoływania w widzu fizycznych reakcji reżyser, tym razem zamiast szokować i gwałcić naszą uśpioną percepcję, wywołuje w nas łaknienie czegoś rzeczywistego. Dumont mówił niejednokrotnie, że kina nie ma na ekranie, ale rezyduje ono w przestrzeni pomiędzy nim na widzem. W tej przestrzeni, którą dzielimy z nim zarówno na Sali kinowej, jak i po seansie. I właśnie dostrzeżenie jej realności, jej wyższości nad ekranem i świętą ikoną jest stawką jego twórczości.

8,5/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Hadewijch"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

Zobacz zwiastun filmu "Hadewijch":

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy