ENH: Pod patronatem Godarda
Umieszczenie w konkursie Nowe Horyzonty amerykańskiego filmu "Putty Hill" oraz włoskiego obrazu "Paszcza wilka" świadczy o cichym patronacie bohatera tegorocznego festiwalu Jean-Luka Godarda. Obydwie konkursowe propozycje są bowiem melanżem dokumentu i fikcji.
W pokazywanym na festiwalu filmie "Dinozaur i dzieciak", będącym zapisem rozmowy Jean-Luka Godarda z wybitnym niemieckim reżyserem Fritzem Langiem, obydwaj panowie dochodzą do wniosku, że każdy wielki fabularny film jest w istocie obrazem dokumentalnym. Lang przywołuje przykład swego arcydzieła "M- morderca", wskazując na niezwykłą aktualność poruszanych w nim tematów - m.in. problemu kary śmierci. Dokumentalizm według Langa i Godarda to coś więcej niż skutek prostej klasyfikacji: albo zmyślamy - wtedy mówimy o fikcji, albo rejestrujemy to co, jest - wtedy chodzi o dokument. Chodzi o - jakkolwiek banalnie to brzmi - prawdę ekranu.
"Putty Hill" młodego amerykańskiego reżysera Matta Potterfielda to opowieść o amerykańskiej rodzinie mieszkającej w Baltimore, skąd pochodzi sam twórca. Fabularną osią, wokół koncentruje się akcja filmu, jest śmierć 24-letniego chłopca Cory'ego, który przedawkował narkotyki. Reżyser przygląda się członkom rodziny i najbliższym przyjaciołom zmarłego w przededniu pogrzebu, przy okazji kreśląc portret Baltimorskiej prowincji.
Świat bohaterów "Putty Hill" jest neurotycznym światem amerykańskich przedmieść znanym z filmów Todda Solondza. Dysfunkcjonalna rodzina, dominujące poczucie życiowej beznadziei, chęć wyrwania się do lepszego świata. Reżyser przygląda się kolejnym osobom związanym z Corym przy użyciu kwestionariusza pytań. Jakby był domorosłym socjologiem, zagaduje swych bohaterów jak ankieter: jak ci się mieszka w Baltimore, co zamierzasz robić w życiu itp. W rzeczywistości aktorami, grającymi w "Putty Hill" główne role są naturszczycy naprawdę mieszkający w Baltimore - pytania zza kamery zadaje im zaś sam reżyser.
Wplecenie prawdziwego dokumentu w strukturę tej fikcyjnej opowieści (Cory jest już postacią wyimaginowaną) jest oryginalnym pomysłem Potterfielda. Udało mu się poprzez swoją rodzinną historię (film kończy stypa po Corym, podczas której spotykają się wszyscy bohaterowie "Putty Hill") oddać prawdę jałowej egzystencji młodzieży w Baltimore. Siła tego filmu leży więc w jego granicznym charakterze - wymyślona historia jest tu na usługach rzeczywistości, jej celem jest dotarcie nie wprost do prawdziwego życia. Przez fikcję - do dokumentu. Słabością filmu Potterfielda jest chałupnicza realizacja - zdjęcia do "Putty Hill" powstały w niecałe dwa tygodnie przy doprawdy ograniczonym budżecie. Co widać w każdej minucie tego obrazu.
Drugim z konkursowych filmów, który w oryginalny sposób traktuje gatunek filmowego dokumentu jest "Paszcza wilka" włoskiego twórcy Pietro Marcello. To z jednej strony miłosna historia wieloletniego więźnia Enzo i transseksualistki Mary, z drugiej zaś - pełen nostalgii portret portowej Genui. Brak jednak w filmie Marcello typowych dla dokumentalnej twórczości "gadających głów". To bardziej liryczny wiersz do miasta, z jego krętymi zaułkami, portowymi dokami, podejrzanymi spelunkami, ciemnymi typami.
Nawet historię Enzo i Mary reżyser opowiada każąc bohaterom recytować pisane do siebie w trakcie pobytu Enza w więzieniu listy. Powstał obraz na granicy fantasmagorii, uzupełniany przez reżysera dokumentalnymi materiałami z archiwum miasta. Pod koniec filmu Marcello daje jednak głos swym bohaterom. W długiej, zrealizowanej bez żadnych montażowych cięć scenie, Mary i Enzo wreszcie sami opowiadają historię swojej miłości. Emocjonalny ładunek tej sekwencji przebija swą siłą liryczny nastrój wcześniejszych minut tego ciekawego filmu.
"Putty Hill" inkorporował dokument na potrzeby fabuły, "Paszcza wilka" jest uśpionym dokumentem, zwodzi fikcją widza aż do ostatnich minut. Obydwa filmy są zaś listami miłosnymi do miast, w których rozgrywa się ich akcja. Baltimore i Genua.
Tak jak dwa poprzednie filmy tworzyły parę wzajemnych odniesień, tak też dwa kolejne obrazy, prezentowane w poniedziałek w konkursie Nowe Horyzonty, to "ta sama para butów". Mowa o rosyjskim filmie "Mama" i pierwszym w 10-letniej historii festiwalu polskim obrazie w konkursie głównym - "Wydalonym" w reżyserii wybitnego operatora ("Wojaczek", "Cztery noce z Anną", "Las") Adama Sikory. Przeciwnicy nowohoryzontowych atrakcji nazywają takie filmy "Gutkowymi snujami".
"Oparta na prawdziwych zdarzeniach" "Mama" to opowieść o chorobliwie otyłym mężczyźnie i opiekującej się nim tytułowej kobiecie. Reżyserskie małżeństwo Renardów, dla których jest to filmowy debiut, postanowiło całkowicie zrezygnować z dialogu. W efekcie akcja filmu, która w przeważającej większości rozgrywa się w mieszkaniu dwójki bohaterów, opowiadana jest statycznymi, długimi ujęciami ich (a zwłaszcza jej) codziennych zajęć.
Mycie syna, czy przygotowywanie śniadania staje się dla reżyserskiego duetu momentem szczególnej obserwacji - czynności te, pokazane tyle ile rzeczywiście trwają, stają się obrazową egzemplifikacją niezwykłej matczynej miłości. Nie słowa więc, a gesty stanowią o niemej sile tego filmu - w napięciu mięśni twarzy, w czułości dotyku, w spokoju zmęczonej postury kryje się niewypowiedziany dramat i szczęście tytułowej kobiety.
W "Wydalonym" Adama Sikory również nie pada żadne słowo (z wyjątkiem śpiewanej przez jedną z bohaterek kołysanki). W roli głównej - Krzysztof Siwczyk, którego pamiętamy z roli Rafała Wojaczka z filmu Lecha Majewskiego. Film jest wspólnym przedsięwzięciem trójki przyjaciół, mieszkających w Mikołowie (oprócz reżysera i odtwórcy głównej roli - współautorem filmu jest również poeta Maciej Melecki, który pełnił funkcje konsultanta scenariuszowego). Temat, który wybrali - przełożyć język prozy Samuela Becketta na język kina. "Wydalony" - jak głosi napis w zakończeniu filmu, jest bowiem inspirowany twórczością irlandzkiego pisarza.
Twórcy konsekwentnie nazywają "Wydalonego" "antyfilmem", twierdząc, że - wzorem niezwykle osobistych utworów literackich - kręcony był "do szuflady". Istotnie, opowieść o "wydalonym" - tytułowym bohaterze rozpaczliwie błąkającym się po świecie, wydaje się być raczej ich filmowym manifestem - kinematograficzną transpozycją życiowej filozofii, nękających ich lęków, wyrazem młodzieńczych inspiracji literackich - niż filmową próbą opowiedzenia oryginalnej historii.
Zbawienne, że mimo całkowitej powagi przedsięwzięcia, stać ich było na odrobinę oczyszczającego humoru i nabrania zdrowego dystansu do całego projektu. Tym samym "Wydalony" nie jest pretensjonalnym artystowskim arcydziełkiem, pozostając zabawną interpretacją twórczości Becketta.