Reklama

ENH: Niespodzianki, wpadki, objawienia

Niespodziewaną wizytą reżysera filmu otwarcia - nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem w Berlinie dramatu "Rozstanie" irańskiego twórcy Asghara Farhadiego - rozpoczęła się w czwartek, 21 lipca, 11. edycja festiwalu Nowe Horyzonty.

To znakomita wiadomość dla uczestników organizowanego przez Romana Gutka festiwalu, którzy w poprzednich latach mieli co prawda możliwość zapoznania się z nagradzanymi na światowych festiwalach filmami, ale przyjemność spotkania z ich twórcami była im notorycznie oszczędzana. Przynajmniej jeśli chodzi o reżyserów z najwyższej półki. Już dziś wiadomo, że w gronie festiwalowych gości znajdą się w tym roku zarówno południowokoreański mistrz Kim Ki-Duk, jak i węgierski klasyk Bela Tarr, oraz były członek grupy Monty Pythona - Terry Gilliam.

Reklama

Nagłe, zaanonsowane w ostatniej chwili przybycie laureata Złotego Niedźwiedzia Asghara Farhadiego, być może nie pozostanie jedyną niespodzianką tegorocznej edycji Nowych Horyzontów. Zgodnie z bankietowymi podszeptami niewykluczona jest też wizyta we Wrocławiu włoskiego reżysera Nanniego Morettiego, autora pokazywanego w tym roku w konkursie festiwalu w Cannes filmu "Habemus papam", w którym jedną z głównych ról zagrał polski aktor Jerzy Stuhr. Pozostaje cierpliwie czekać.

Premierowego dnia festiwalu nie obyło się jednak bez małego niedopatrzenia. Kilkadziesiąt osób nie dostało się bowiem na seans pokazywanego obok irańskiego "Rozstania" najnowszego filmu tureckiego reżysera Nuri Bilge Ceylana "Dawno temu w Anatolii". Kryteria były jasne, wystarczyło odebrać specjalną wejściówkę, limit miejsc ograniczony; mimo to na chwilę powrócił koszmar minionych edycji festiwalu, kiedy przed obleganymi seansami ustawiały się gigantyczne kolejki zbyt wielu chętnych. Wybaczamy organizatorom tę inauguracyjną wpadkę zwłaszcza, że dziś zaplanowano w programie kolejny pokaz filmu Ceylana.

Pierwszy polski seans "Rozstania" (film trafi jesienią na ekrany polskich kin) udowodnił wszystkim niedowiarkom, że potrójny Złoty Niedźwiedź na festiwalu w Berlinie (pierwszy taki przypadek w całej historii niemieckiej imprezy filmowej) nie był decyzją polityczną. Kiedy Farhadi triumfował w lutym w Berlinie (zgarniając nie tylko Złotego Niedźwiedzia dla najlepszego filmu, ale też rezerwując sobie statuetki dla najlepszego zespołu aktorskiego oraz najlepszego reżysera), zewsząd dało się słyszeć głosy, że to symboliczny gest od lat zaangażowanego politycznie Berlina w sprawie więzionego przez irańskie władze reżysera Jafara Panahiego. Po seansie "Rozstania" wszelkie wątpliwości powinny prysnąć; nowy obraz Farhadiego jest jeszcze lepszy od świetnie przyjętego, znanego z naszych ekranów, ubiegłorocznego "Co wiesz o Elly?".

Najnowszy film Farhadiego (trzeba zapamiętać to nazwisko, to dziś zdecydowanie najlepszy irański twórca) w podobnym stopniu, co jego poprzedni obraz, jest złożonym portretem współczesnego irańskiego społeczeństwa. Mimo że "Rozstanie" rozpoczyna małżeńska scysja, której sednem jest dylemat: emigracja czy pozostanie w Iranie - pytanie, które musi sobie zadawać także każdy irański reżyser - film Farhadiego rezygnuje z zajęcia politycznej postawy, koncentrując się na socjologicznym opisie irańskiej współczesności.

Historia, którą opowiada Farhadi, nie jest skomplikowana. Żyjący w separacji z żoną mężczyzna potrzebuje opiekunki dla chorego na Alzheimera ojca. Kiedy okazuje się, że polecona mu przez żonę kobieta nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, mężczyzna wyrzuca ją z domu. Parę godzin później okazuje się, że kobieta poroniła, oskarżając swego byłego pracodawcę o spowodowanie śmierci jej dziecka. "Rozstanie" rozpoczyna się jak dramat sądowy, szybko jednak przeradza się w specyficzny film detektywistyczny. Oryginalność filmu Farhadiego polega na tym, że osobliwe śledztwo prowadzi tu córka rozbitej pary (gra ją prawdziwa córka reżysera), próbująca dobrać się do sumienia swego ojca. Moralistyczny kryminał? Brzmi nieźle!

Jak w poprzednim filmie reżysera, tak i tu do głosu dochodzi pełne dysonansu napięcie między przeszłością a teraźniejszością, między religijnymi dogmatami a państwowym prawem, między tradycją a nowoczesnością. Nic nie jest oczywiste, żaden z mających świętą rację bohaterów nie ma tej racji do końca. Trochę jak w "Rashomonie" Kurosawy śledzimy relacje kolejnych świadków zdarzenia, rzucające nowe światło na opisywaną sytuację. Aktorzy Farhadiego dostali jednak nagrodę w Berlinie nie od parady. Wspaniały socjologiczny background wspiera w tym filmie równie imponująca psychologia. W długich, emocjonalnie wymagających ujęciach, Farhadiemu udało się wycisnąć ze swych aktorów maksimum wiarygodności.

"Rozstanie" zaskakuje również niespotykanym w irańskiej kinematografii dynamizmem: zarówno kamera z ręki, jak intensywny montaż przydają temu filmowi rodzaj nerwowego rytmu. To już nie jest świat, który znamy z filmów Abbasa Kiarostamiego: biedny chłopiec łażący przez cały film do odległej wioski tylko po to, by oddać koledze z klasy pożyczony zeszyt. Bohaterowie Farhadiego są na wskroś współcześni: zabiegani, mający podobne problemy, jak ich europejskie odpowiedniki. Egzotyczni, lecz jednak niepokojąco bliscy. Jakby Bliski Wschód był bliżej, niż sobie wyobrażamy.

Kiedy po seansie swego filmu Farhadi pojawił się wieczorem w jednej z sal kina Helios, by spotkać się z publicznością, przyznał, że wśród jego kinematograficznych idoli znajdują się dwaj polscy reżyserzy: Andrzej Wajda i Krzysztof Kieślowski. Zwłaszcza filmy tego drugiego - mówił Farhadi - pozostawiały widza po projekcji z poczuciem nieoczywistej niepewności, wymagającej ponownego seansu. Tak samo jest z "Rozstaniem". Im dłużej czasu mija od końca projekcji, tym silniej myślimy o powrocie do kinowej sali.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: objawienie | objawienia | wpadki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy