Reklama

ENH: "Niefilmy" i "antykino"

Filmy, które od jakiegoś czasu kręci Abbas Kiarostami, coraz bardziej skonfundowana krytyka bezradnie nazywa "niefilmami". Najnowszy obraz irańskiego twórcy - "Szirin" - to kolejne radykalne w swej prostocie antykino.

Abbas Kiarostami towarzyszy festiwalowi Era Nowe Horyzonty od początku trwania imprezy - przegląd kina irańskiego był przecież wydarzeniem pierwszej edycji imprezy, która odbyła się w Sanoku. Ale kino reżysera "Smaku wiśni" przeszło znaczącą ewolucję, polegającą na redukcji wszystkich elementów, które kojarzymy ze współczesnym kinem. Najpierw "Dziesięć" - opowieść o kobiecie jeżdżącej samochodem po Teheranie w tytułowych dziesięciu ujęciach, potem "Pięć" - tyleż statycznych ujęć nadmorskiego wybrzeża. Kino Kiarostamiego zmierza w kierunku "Zero".

Reklama

"Szirin" oparte jest na bardzo prostym pomyśle: Kiarostami sfilmował twarze kobiet oglądających w kinie ekranizację słynnego irańskiego poematu "Khosrov i Shirin". Przez cały czas trwania projekcji skonfrontowani jesteśmy wyłącznie z obliczami 114 aktorek (wśród nich Juliette Binoche), tekst XII-wiecznego poematu jest zapisany jedynie w ścieżce dźwiękowej. Przez półtorej godziny wpatrywać się w twarze irańskich kobiet? Ale jakie emocje można znaleźć w tych pięknych twarzach, rozświetlanych co jakiś czas skrytym uśmiechem, bądź ściągniętych nagłą obawą o losy tytułowych bohaterów!

Odbieram "Szirin" jako hołd złożony przez Kiarostamiego: Iranowi, kinu i kobiecie. Iran, bo widz otrzymuje jeden z najpiękniejszych miłosnych poematów perskiej literatury. Kino, bo w pulsującym na twarzach kobiet świetle zawiera się istota kinowej magii. Kobieta, bo każda z obserwowanych przez Kiarostamiego kobiet jest współczesną wersją Szirin - figurą zniewolenia w patriarchalnym świecie. I naprawdę mam dość krytyków, którzy po raz kolejny wykrzykną, że "to już nie kino". Właśnie tu, w tym miejscu, w lekkim półmroku kinowej sali, na twarzach tych pięknych kobiet, dociera do mnie jego istota.

Ten sam rodzaj odbiorczej konfuzji może towarzyszyć po projekcji startującej w konkursie "Twarzy" Tsai Ming-lianga. Film urodzonego w Malezji reżysera, który jest jednym z gości tegorocznej imprezy, zamówiony został u artysty przez muzeum w Luwrze. Jest coś niezwykle szlachetnego w tego rodzaju zleceniach - Tsai Ming-liang dostał od paryskiej placówki wolną rękę. Może dlatego "Twarz" jest najbardziej enigmatycznym z jego filmów?

Reżyser, zapraszając widzów na seans, polecił "nie myśleć za dużo" w trakcie oglądania filmu. Brzmiało to jak zachęta do otworzenia umysłu na niespodziewane, niezrozumiałe, nielogiczne. Zrozumieć "Twarzy" w sensie fabularnym bowiem nie sposób - wizyjne sceny z udziałem największych gwiazd francuskiego kina: Jean-Pierre Leauda, Fanny Ardant, czy Jeanne Moreau oraz ulubionego aktora reżysera Lee Kang-shenga zachwycają inscenizacyjnym bogactwem i niezwykłą plastyką kadrów. Są wspaniałą ucztą dla oka, estetycznym fajerwerkiem (na deser Leatitia Casta). Ale czy oprócz nieco przesadnie akcentowanego przez Tsai Ming-lianga hołdu, złożonemu francuskiemu kinu, znajdziemy w "Twarzy" jakiś znaczenie? Kolejny "niefilm"?

Koncentracja na kobiecej twarzy wyróżnia też inny startujący w konkursie obraz - portugalskie "Ne change rien". Dzieło Pedro Costy to intymny portret piosenkarki Jeanne Balibar. Reżyser podgląda ją podczas prób, nagrań w studio oraz koncertów. Skontrastowane, czarno-białe kadry pomagają wyeksponować głos Balibar. To on jest głównym bohaterem "Ne change rien". Proces jego kształcenia.

Był w tej historii materiał na świetny film, niestety bohaterce Costy brakuje jakiejś tajemnicy, która pozwoliłaby widzowi bez znużenia słuchać dziesiątej próby wykonania tej samej piosenki. Bo portugalski reżyser odkrywa przed nami w swym filmie żmudny proces krystalizowania się głosu piosenkarki. Najciekawszy jest w "Ne change rien" kontrast między rockowym obliczem Balibar a jej klasycznymi ambicjami. W najbardziej intensywnej scenie filmu widzimy ją w trakcie lekcji śpiewu operowego. Wtedy, na krótką chwilę, potrafimy zrozumieć doniosłość i ważność każdej śpiewanej przez nią głoski. Przez resztę filmu możemy się potwornie nudzić.

Tomasz Bielenia, Wrocław

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: obraz | kino
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy