"Zróbmy sobie wnuka": WYWIAD ZE ZBIGNIEWEM ZAMACHOWSKIM
POBIĆ WŁASNY REKORD - rozmowa ze ZBIGNIEWEM ZAMACHOWSKIM
Co w pracy nad "Zróbmy sobie wnuka" wydaje się Panu najtrudniejsze?
Prawdę mówiąc, na planie jest tak miło i sympatycznie, a cała historia tak klarownie napisana, że właściwie nie odczuwam jakichś większych trudności. Po prostu muszę wykonać - jak najlepiej -"partyturę", którą zapisano w scenariuszu. Zresztą to komedia, więc chyba wszyscy staramy się podchodzić do tego "na luzie" - i myślę, że to będzie widać w kinie. Nie można przecież kręcić komedii w śmiertelnie poważnej atmosferze!
Podoba się Panu postać Mytnika?
To, co w nim ciekawe, to rodzaj "parcia" do przodu, za wszelką cenę. Cecha, która występuje teraz w Polsce u wielu młodych ludzi. W filmie trochę się z tego śmiejemy, ale w życiu to nie zawsze kończy się tak dobrze.
Ma Pan jakąś receptę, jak wytrzymać w pracy do 5-tej nad ranem? Przy koszmarnej pogodzie, gdy mroźna aura ma zastąpić ciepły wieczór?
Pytam, bo na planie nie brakowało takich dni zdjęciowych...
Cierpliwość i wytrzymałość. A do tego zdrowie i ciepłe ubranie.
Jak spędza Pan czas wolny?
Najprostszy z możliwych: robię jak najmniej, a najlepiej w ogóle nic! A ponieważ zwykle to niemożliwe, zajmuję się przede wszystkim domem i dziećmi. Dom wymaga nieustannej opieki. Zawsze jest jakiś gwóźdź do przybicia, śrubka, którą trzeba przykręcić... A ja bardzo lubię to robić. Radykalna zmiana charakteru pracy to dla mnie rodzaj odpoczynku. Idealne antidotum na aktorstwo.
Jest Pan nie tylko aktorem - w tym aktorem śpiewającym - ale również kompozytorem. Nie żałuje Pan czasami, że widzowie prawie nie znają go od tej strony?
Rzeczywiście, mam skończoną szkołę muzyczną i czasami piszę muzykę do spektakli teatralnych lub do filmów... Ale nie odważyłbym się nazwać kompozytorem. Dla mnie to raczej zabawa z nutami. Rodzaj odskoczni od zawodu, który wykonuję, na co dzień. Myślę, że taką alternatywę powinien mieć każdy. Po prostu, żeby nie dać się zagonić w kozi róg.
Jest Pan laureatem wielu prestiżowych nagród - która była dla Pana najważniejsza?
Trudno to wartościować. Każda z nagród mnie cieszy, bo jest dowodem uznania ze strony publiczności czy jury. Choć najwięcej satysfakcji dała mi chyba ostatnia "Kaczka" ("Złota Kaczka" w kategorii najlepszy polski aktor za rok 2001 - przyp. red.) i "Orzeł" dla "Cześć, Tereska". Dotyczyły filmu, na którym bardzo mi zależało. Powstał obraz ważny i naprawdę dobry - i cieszę się, że to doceniono.
A co Pan czuł przyjmując tytuł Honorowego Obywatela Brzezin? Emocje były inne, niż przy "zwykłych" nagrodach filmowych?
Oczywiście że tak! To wielkie wyróżnienie - zwłaszcza, że byłem jedną z dwóch pierwszych osób, które dostały ten tytuł w 700-letniej historii miasta. To, naprawdę, jeden z ważniejszych momentów w moim życiu i niezwykle cieszę się z tego, że jestem Brzezianinem. Miejsce, w którym człowiek się urodził i gdzie mieszkał w pierwszych latach życia, zawsze jest szczególne.
Dalej odwiedza Pan to miasto?
Tak, przecież wciąż mieszka tam moja mama. Zresztą Brzeziny "hołubią" mnie w sposób szczególny. Niedawno w moim rodzinnym domu, gdzie od trzydziestu lat mieści się regionalne muzeum, wmurowano nawet tablicę z napisem: "Tutaj urodził się Zbigniew Zamachowski...". Poczułem się wtedy trochę dziwnie, ale jednocześnie to było bardzo wzruszające...
Czy po tylu latach kariery, po tylu nagrodach, zmieniły się emocje, które towarzyszą Panu na planie? Każda rola jest wyzwaniem, czy może zdarza się w pracy rutyna?
Z emocjami bywa różnie: nie każdej pracy musi od razu towarzyszyć podekscytowanie... Ale popadanie w rutynę byłoby samobójcze. Aktor nie może sobie pozwolić na to, by "zjadać własny ogon", by siebie powielać. Za każdym razem staram się wymagać od siebie czegoś nowego. Do każdej roli próbuję się "wyzerować": nie myśleć o tym, co już kiedyś zagrałem, bo z czasem wcale nie pracuje się łatwiej. Szlachectwo zobowiązuje - jeśli coś zrobiło się choć raz dobrze, czego dowodem są np. nagrody, to potem już nie można pozwolić sobie na złą jakość. Nie wolno skakać poniżej poprzeczki, którą wcześniej się pokonało. Trzeba pobić własny rekord.