Reklama

"Zodiak": Ulice San Francisco

Skrzyżowanie ulic Washington i Cherry.

Co roku o godzinie 9.59 11 października Dave Toschi jeździ na znajdujące się w dzielnicy Presidio Heights skrzyżowanie w San Francisco, parkuje samochód, patrzy i czeka. To rytuał, który odprawia od 36 lat.

"Postawiłem sobie z cel przejeżdżanie przez to skrzyżowanie cały czas, szczególnie w każdą rocznicę. Wielokrotnie przyjeżdżam tu i zatrzymuję się, myśląc o odciskach i krwi. Zatrzymuję się w nadziei, że może ktoś inny też zaparkuje, może pojawi się zabójca. Zawsze próbowałem dociec, gdzie popełniliśmy błąd. Nigdy nie przestałem o tym myśleć".

Reklama

Rozwiązanie zagadki morderstwa taksówkarza Paula Lee Stine'a miało być najważniejszą sprawą w jego karierze - sprawą, która rozpoczęła się od rutynowego śledztwa w sprawie zabójstwa, a z powodu listu zamieniła się w część zagadki dotyczącej masowego mordercy, która miała wynieść młodego inspektora wydziału zabójstw policji San Francisco do rangi szefa policji. O tym marzył w 1969 roku. Zamiast tego sława doprowadziła go do hańby. Nie tak to miało być.

Toschi, obecnie starszawy prywatny detektyw w firmie North Star Security, jest jednym z niedocenionych bohaterów sprawy Zodiaka. Wydrwiony przez zabójcę, gdy był młodym detektywem, żyje dawnymi urazami i brakiem spełnienia.

"Czułem się zawstydzony, gdy zadzwonił Robert i powiedział, że David, Jamie i Brad chcą się ze mną spotkać. Pierwsze, co powiedział David to: "Nie chcę nakręcić kolejnego Brudnego Harry'ego (filmu, który był luźno oparty na sprawie Zodiaka). Nie byłem pewien, czy będę pamiętał, ale kiedy się z nimi spotkałem, przypomniałem sobie całkiem sporo. David i Brad zadawali mi wiele pytań, a ja pamiętam, że gdy skończyli myślałem: "Hej, Toschi, ty im się chyba wydajesz wiarygodny". Nie wiem, jak ten film zostanie odebrany, ale kiedy wychodziłem z hotelu Clift po spotkaniu tego pierwszego dnia, zdałem sobie sprawę, że tak wiele dowiedziałem się od nich".

Wiarygodność to bolesny paradoks w życiu Toschiego. Detektyw, który wierzył, że zna autora listów Zodiaka, został oskarżony przez felietonistę San Francisco Chronicle o napisanie jednego z tych listów w kwietniu 1978 r. w celu odgrzania sprawy, którą zawieszono w 1974 r. - sprawy, która przyniosła mu rozgłos. Przeszedł przez hańbiące dochodzenie wydziału spraw wewnętrznych. Choć został uniewinniony z zarzutu podrobienia listu, uznanego przez niektórych za kawał, postępowanie to stało się narzędziem politycznym służącym do wyrzucenia go z wydziału zabójstw. Toschi wypadł z łask, został zdegradowany, a po latach bardzo się pochorował. W 1981 r. zemdlał w domu. Myślał, że ma grypę. Rozmiary sprawy, z którą się zmagał z lepszym i gorszym skutkiem przez 19 lat, w końcu zebrały swoje żniwo. Pękł mu wrzód. Opieka szpitalna kosztowała go 70 000 dolarów. Do dziś co sześć miesięcy chodzi na kontrolę do internisty.

To ten sam detektyw, który kiedyś stanowił wzorzec wykorzystywany przez Hollywood w rolach bohaterskich policjantów - w rolach, po których odtwórcy zyskiwali status gwiazdorów. "Dave Toschi był bardzo znany" - mówi Fischer. - "Był pierwowzorem dla roli Steve'a McQueena w filmie Bullitt, Clinta Eastwooda w Brudnym Harrym i Michaela Douglasa w Ulicach San Francisco (długiego i popularnego serialu telewizyjnego z lat 70.)". Medavoy dodaje: "Dzięki niemu powstały legendy".

"Chyba podobała im się moja kabura" - dowcipnie kwituje Toschi. - "Zawsze tak nosiłem pistolet. Moja kabura jest specjalnie wykonana - pistolet wchodzi do niej odwrotnie. Kazałem ją sobie zrobić, żebym mógł szybciej wyciągać broń i żeby nigdy nie było jej widać, gdy rozchylałem sportową kurtkę. Noszę w niej także kajdanki i zapas nabojów. W ten sposób jest łatwiej". Choć darzył sympatią Douglasa, McQueena i Eastwooda, a nawet był na premierze Brudnego Harry'ego, wciąż jest zagorzałym fanem innego legendarnego detektywa - inspektora Scotland Yardu, Sherlocka Holmesa. Do dziś nosi spinkę z napisem 221B, czyli adresem najsłynniejszego detektywa przy Baker Street w Londynie.

"Graysmith i jego syn są zafascynowani Jamesem Bondem i bohaterskimi komiksowymi policjantami, takimi jak Dick Tracy. Są też pasjonatami łamania szyfrów i rozwiązywania zagadek" - mówi w zamyśleniu Fischer. - "Gdy Toschi przyszedł do gazety, był traktowany prawie jak gwiazdor Hollywood, który był w pewnym sensie idolem Roberta, traktowany jak ktoś, kto wyszedł z telewizora albo z komiksu do rzeczywistego świata".

Jak na ironię, Graysmith poznał Toschiego na premierze Brudnego Harry'ego wiele lat po zabójstwie Paula Lee Stine'a tej feralnej nocy w 1969 r.; lata po tym, jak Avery odszedł z gazety, a drogi Toschiego i jego długoletniego partnera Billa Armstronga rozeszły się, a Armstrong na dobre opuścił wydział zabójstw.

W tamtych czasach jednak morderstwo Stine'a z początku wyglądało jak rutynowe zabójstwo na tle rabunkowym. Morderca zabrał portfel i kluczyki taksówkarza. Troje nastolatków przyglądało się przebiegowi zbrodni z okien domu na rogu ulic Washington i Cherry. Na podstawie ich naocznych zeznań sporządzono portret pamięciowy białego mężczyzny w wieku 35-39 lat, ubranego w ciemną wiatrówkę, a brzuszkiem i włosami ostrzyżonymi na jeża. Jednak przez policyjne radio nadano komunikat do dwóch policjantów, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce zdarzenia, Dona Fouke'ego i Erica Zelmsa, by poszukali w okolicy czarnoskórego podejrzanego. Dwie przecznice od miejsca zbrodni natrafili na mężczyznę idącego chodnikiem. Wciąż są wątpliwości, czy policjanci zatrzymali się i porozmawiali z nim, choć Fouke zaprzecza do dziś, by spotkanie trwało więcej niż jedną, dwie sekundy i by padły jakiekolwiek słowa.

Gdy Fouke i Zelms dotarli do końca przecznicy, na rogu Jackson i Cherry, zostali zatrzymani przez Armonda Pelisettiego, oficera patrolującego, zmierzającego w stronę, którą wskazali jako kierunek ucieczki młodzi świadkowie. Powiedział im, że poszukiwany mężczyzna jest biały. Zdając sobie sprawę, że mogli właśnie go wypuścić z rąk, przyspieszyli ulicą Arguello i z powrotem w Presidio, starając się przeciąć drogę mężczyźnie. Było za późno. Zniknął.

Trzy dni później do Chronicle przyszedł list z napisem "proszę pilnie przekazać redaktorowi". Adres nadawcy stanowił z grubsza nabazgrany symbol krzyża na celowniku broni, a w środku był list i skrawek zakrwawionej szaro-białej tkaniny. Był to fragment koszuli Stine'a.

9 listopada Zodiak nadesłał kolejny list. Na 7 stronach twierdził, że oficerowie Fouke i Zelms rozmawiali z nim przez trzy minuty po tym, jak zastrzelił Stine'a, że zabił 7 osób i że zmieni sposób "gromadzenia niewolników" do swojego życia pozagrobowego.

"...Już nigdy nikomu nie powiem, kiedy dokonuję zabójstw - będą wyglądać jak zwyczajne napady, morderstwa ze złości i parę pozorowanych wypadków itd...".

Napisał, że nie zostawił odcisku palca, że wyglądał jak na portrecie pamięciowym tylko, gdy "robił swoje" oraz że zamówił pocztą elementy do budowy bomby.

"PS 2 policjantów wygłupiło się w 3 minuty po tym, jak odszedłem od taksówki. Szedłem wzgórzem do parku gdy zatrzymał się radiowóz a jeden z nich zawołał mnie i zapytał czy nie widziałem nikogo kto zachowywałby się podejszanie lub dziwnie w ciągu ostatnich 5 do 10 minut a ja powiedziałem tak był taki facet który przebiegał obok wymachując bronią i gliniarze dali gazu i pojechali za róg jak im powiedziałem a ja zniknąłem w parku oddalonym o półtorej przecznicy i tyle mnie widzieli... Co świnie nie wkurza was że ktoś wam udarł noza przez waszą gafę?"

"... Policja nigdy mnie nie złapie bo jestem dla nich za sprytny... Machina śmierci jest już gotowa".

Do dziś Dave Toschi jest przekonany, że Arthur Leigh Allen jest Zodiakiem.

"Jego brat skontaktował się ze mną i rozmawiał z kilkoma policjantami w Vallejo. Jego bratowa była przekonana, że to on. Bill i ja poszliśmy zobaczyć się z Jackiem Mulanaksem w rafinerii, w której pracował. Miał na ręce zegarek, który podarowała mu matka. Poprosiłem, by mi go pokazał. To był zegarek z zodiakiem, na którym znajdował symbol używany w listach. Miał mieszkanie w piwnicy domu swojej matki. Zodiak pisał o piwnicy, w której składał bomby. W tamtych czasach niewiele domów w okolicy miało piwnice. Tyle rzeczy wskazywało na niego: buty (żołnierskie), które zabójca miał na sobie nad jeziorem Berryessa, wiatrówki w jego szafie. Kiedy przeszukiwaliśmy jego przyczepę, poznał mnie z tamtej wizyty rafinerii. Ale nie byliśmy w stanie zebrać wystarczających dowodów, by uzyskać od prokuratora okręgowego nakazy przeszukania, których potrzebowaliśmy w odpowiednim czasie, aż do momentu przeszukania przyczepy. Musieliśmy prosić jego brata o zebranie dla nas dowodów, gdy Allen szedł do szkoły, a to nie jest najlepszy sposób. Mieliśmy związane ręce".

"W końcu - mówi Toschi - po tylu tysiącach podejrzanych i tylu osobach zaangażowanych w dochodzenie, stanęło na tym, że tylko Bill i ja pracowaliśmy nad sprawą Z. Tak ją nazywaliśmy. A potem zabójca się ukrył".

Patrząc z perspektywy czasu, Toschi mówi, że "Z" była pierwszym wielookręgowym dochodzeniem policji w Kalifornii. Przed tą sprawą z zasady nie podejmowano zorganizowanych wysiłków międzywydziałowych i "myślę, że Bill i ja mogliśmy nastąpić paru osobom na odcisk, bo byliśmy bardzo uparci. Jednak ten zabójca został Zodiakiem. A my tylko chcieliśmy rozwiązać sprawę i iść dalej".

Fincher uznał Toschiego za "hojnego człowieka" pod względem udzielania informacji i pomagania innym.

Fischer zastanawia się: "Jak czuli się Dave Toschi i Bill Armstrong, gdy po raz pierwszy spojrzeli w oczy Arthurowi Leigh Allenowi? Dlaczego nie uznali za konieczne poddania Dona Cheneya (byłego współlokatora i informatora Arthura Leigh Allena) badaniu na poligrafie? Praca policji, jak obaj nam powiedzieli, opiera się w dużej mierze na instynkcie, na przeczuciu, że jest się z kimś w pomieszczeniu. Ale w rzeczywistości chodzi o coś znacznie prostszego - czy są dowody. Czy może być taka sprawa, która przejdzie przez wielką ławę przysięgłych, a prokurator okręgowy będzie ją mógł potem wygrać przed sądem? Tak wyglądają realia pracy policyjnej, które rzadko widujemy w filmach. Przestępca nie zawsze bywa złapany. Brudny Harry nie będzie zawsze na miejscu, by samozwańczo wymierzyć sprawiedliwość w mieście, które traktuje go z uznaniem. Istnieje granica pomiędzy faktami a instynktem, pomiędzy tym, co wiesz w duchu, a czego możesz dowieść, pomiędzy sprawiedliwością i tym, czy można zamknąć sprawę, gdy tej sprawiedliwości nie ma... na tym polega sprawa Zodiaka. Co znaczy prawda o tej sprawie dla ludzi, którym zmieniła ona życie, dla kogoś, kto był w stanie się od niej odciąć i dla innych, którym wciąż nie daje spać tajemnica, kiedy wiedzą, że może ona nigdy nie zostać rozwikłana?"

W 1992 r. władze analizowały nowe dowody, które udało się zdobyć przeciwko Allenowi, w tym bomby znalezione pod jego domem przy Fresno Street, wskazanie go przez Mike'a Mageau i badanie poligrafem Dona Cheneya - człowieka, który jako pierwszy wskazał Allena - badnie, które wykazało, że Don mówi prawdę. Dowody te stanowiłyby podstawę do podjęcia decyzji przez prokuratora okręgu Solano o tym, czy występować przeciwko Allenowi i aresztować go za zabójstwa przypisywane Zodiakowi w mieście Vallejo i hrabstwie Solan. 28 sierpnia 1992, zanim można było podjąć tę decyzję, Arthur Leigh Allen zmarł na zawał w swoim domu przy Fresno Street.

Tymczasem sprawa "Z" jest nadal otwarta, a zabójca według wszelkich ustaleń znajduje się wciąż na wolności.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zodiak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy