Reklama

"Zabić prezydenta": O PRODUKCJI

Zabić prezydenta to trzymający w napięciu dramat o ciemnej stronie amerykańskiego snu. W niedoszłego zamachowca wciela się Sean Penn, dla którego jest to pierwszy występ po uhonorowanej Oscarem roli w Rzece tajemnic. W odróżnieniu od pracy przy filmie Clinta Eastwooda, aktor stanął tym razem przed niezwykle trudnym wyzwaniem. Musiał przekonująco zagrać przeciętnego Amerykanina, którego nikt nie szanuje ani w domu ani w pracy oraz zaznaczyć jego przemianę w osobę, gotową do podjęcia radykalnych środków w celu zaznaczenia swojej obecności w świecie.

Reklama

Na ironię zakrawa, jak mało dotąd wiedzieliśmy o Samuelu Bicke’u. To on w 1974 roku próbował porwać samolot, którym zamierzał uderzyć w Biały Dom i zabić urzędującego prezydenta. Jak wiele planów w jego życiu, próba wejścia do historii Ameryki zakończyła się porażką. Bicke’owi nie udało się nawet zbliżyć do Nixona, a w książkach o sławnych zabójcach i niedoszłych mordercach jego postać pojawia się jedynie w przypisach. Dużo więcej miejsca poświęca się za to skandalowi Watergate oraz częstym występom prezydenta w telewizji, czyli wydarzeniom, które skłoniły Bicke’a do tak radykalnego działania.

Ten burzliwy okres w historii Stanów Zjednoczonych był idealnym tematem dla Nielsa Muellera, scenarzysty Zabić prezydenta, który debiutuje też w roli reżysera. „Od lat interesował mnie okres, o którym historycy pisali jako o dekadzie szoku dla amerykańskiego systemu społecznego i politycznego”, zaznacza Mueller. „Rozpoczęło ją zabójstwo Kennedy’ego w 1963 roku, a zwieńczyła rezygnacja Nixona w 1974 roku. W pracach, z jakimi się zapoznałem, określano ją jako czas, w którym Ameryka straciła swą niewinność. Ukazanie, czy tak było naprawdę, stało się dla mnie celem nakręcenia tego filmu”, wyjaśnia twórca.

Okres ten obfitował w próby zabójstw mężów stanu, dlatego głównym bohaterem swojego filmu postanowił Mueller uczynić właśnie osobę planującą taki zamach. „Chciałem, aby był to człowiek, który dochodzi do momentu, gdy traci resztki współczucia dla ludzi, którzy go otaczają i posuwa się do aktu skrajnej przemocy”. Co ważne, reżyser chciał by w zakończeniu filmu plany postaci pozostawały tajemnicą dla innych. Miało to oczywiście podkreślać wyalienowanie bohatera, a także obojętność społeczeństwa na pojedyncze wybuchy agresji.

Mueller wspomina: „Napisałem 30 stron zmyślonej historii The Assassination of L.B.J. o człowieku, który przyjmuje pracę sprzedawcy aby poprawić swoją sytuację finansową i w konsekwencji, swój wizerunek w oczach żony. Bohater miał nagrywać monologi o swoich zamierzeniach na kasetę magnetofonową”. Ten pierwszy szkic wskazał mu drogę dalszych poszukiwań, po przewertowaniu 10 książek o amerykańskich zbrodniarzach, natrafił na krótki rozdział o Samie Bicke’u. Był zszokowany zbieżnością losów prawdziwej postaci z niektórymi wątkami z jego scenariusza. „Bicke także chciał poprawić swój status aby odzyskać rodzinę, a przez ostatnie dwa miesiące swojego życia rejestrował na kasetach powody swoich czynów, a potem wysyłał je m.in. do Leonarda Bernsteina”. Dzięki faktom z życia Bicke’a historia, napisana przez Muellera, nabrała wreszcie kształtów i głębi.

Scenariusz, wzbogacony prawdziwymi wydarzeniami, oddaje sytuację rodzinną i zawodową pierwowzoru filmowego bohatera. „Przez jakiś czas Sam sprzedawał ze swoim bratem opony, co niestety nie okazało się dobrym pomysłem”, zapewnia Mueller. „Postawiono mu zarzuty przyjęcia kradzionych przedmiotów, ale nie było jasne, czy pochodziły one ze sklepu jego brata. Sam miał przyjaciela, który jak Bonny, prowadził warsztat samochodowy. W swoich nagraniach wspominał, jak wiele ich przyjaźń znaczyła dla niego. Scena kolacji u Bonny’ego powstała właśnie z tej inspiracji”.

Mueller dodaje, że Bicke pracował w wielu miejscach jako sprzedawca, z mizernym jednak skutkiem. „Sądząc po jego nagraniach, niepowodzenia były powodem frustracji i obniżały jego samoocenę”, twierdzi reżyser. Prawdą jest również, że Sam ubiegał się o pożyczkę aby sfinansować swój pomysł obwoźnej sprzedaży opon. Wypełnił nimi autobus, co zostało pokazane w filmie, ale niestety jego podanie o kredyt zostało odrzucone. Prawdziwe są również pogłoski o wsparciu, jakiego udzielał Czarnym Panterom i im podobnym ugrupowaniom.

Jego nieudany atak na życie Nixona był, jak zauważa Mueller, zainspirowany działaniami nowoorleańskiego snajpera Jimmy’ego Essexa oraz faktycznym lądowaniem skradzionego helikoptera na trawniku przed Białym Domem. Pomysł użycia samolotu jako broni wydaje się teraz niepokojąco aktualny i Mueller podkreśla, że film jest ściśle oparty na faktach. Dane o uprowadzeniu samolotu, tj. zastrzelenie pilota, wzięcie zakładniczki, jej pomoc w pilotażu i wreszcie zastrzelenie Sama przez drzwi samolotu, zostały niemal dosłownie wyjęte z akt FBI.

Pod koniec filmu widzimy również historyczne już materiały z dzienników CBS i NBC, opisujące te wydarzenie. Jednak dopiero Jack Anderson, reporter The Washington Post, ujawnił, na podstawie zwierzeń przesłanych również jemu przez Bicke’a, że celem ataku był sam Nixon (przez długi czas określano ten incydent jako porwanie). Zmieniono tylko drobne szczegóły, takie jak imiona żony i dzieci, by nie naruszać ich prawa do prywatności, na czym bardzo zależało twórcom.

Nielsowi Muellerowi bardzo zależy na uniknięciu porównań z Taksówkarzem Martina Scorsese, zwłaszcza w przypadku głównych bohaterów ich filmów: Sama Bicke’a i Travisa Bickle’a. Zabić prezydenta opowiada prawdziwą historię, a imię centralnej postaci pozostało niezmienione. Tymczasem niedoszły zabójca w obrazie Scorsese mógł być wzorowany na Bicke’u i jest jedną z wielu samotnych figur kina i literatury, które wyprzedziły film Muellera. Porównaniem, najbliższym wizji samego twórcy, jest to czynione z Willym Lomanem, bohaterem Śmierci komiwojażera Arthura Millera. „Obaj wierzą w amerykański sen i w to, że zasługują na część tego sukcesu. Są też nieudolnymi sprzedawcami, których wielka nadzieja przeradza się w krańcową rozpacz”, zauważa reżyser.

Reżyser zauważa, że nawet w przypływie szaleństwa, wiele reakcji Sama zbliża go do przeciętnych obywateli. W trudnych chwilach oni też kierują uwagę na przywódcę, a konkretniej na jego występy w telewizji. Nixon, tak jak wszyscy prezydenci po nim, prowadził swoje kampanie i politykę na ekranach telewizorów. Ważne było zatem oddanie charakteru kontaktów Amerykanów ze swoim przywódcą: siedzących na kanapie i wpatrzonych w przemówienia Nixona. „Pod tym względem Bicke na początku filmu niczym nie różni się od każdego z nas”, zaznacza Mueller.

Zbudowanie więzi między publicznością a bohaterem ma prowadzić do szoku, gdy ten ostatni traci kontrolę nad sobą. Reżyser wyjaśnia, czemu publiczność angażuje się w akcję filmu do tego stopnia, że niemal siedzi w głowie jego głównego bohatera. „Po pierwsze zawdzięczamy to kreacji Seana Penna, który po prostu stał się Samem. On sam mówi: „Niekiedy kręcąc film czułem dyskomfort, gdyż miałem wrażenie obcowania z intymnymi przeżyciami prawdziwej osoby, co wzmacniała jeszcze gra Naomi Watts, Dona Cheadle i Jacka Thompsona”.

Powody, dla których prosty człowiek może stracić kontrolę nad swoim życiem i miejscem w społeczeństwie, przybliżają Zabić prezydenta dzisiejszym czasom. Uogólniając, film pokazuje obniżenie jakości życia Amerykanów pod rządami skorumpowanych republikanów, których oskarża się nieuczciwe zwycięstwo w wyborach oraz o doprowadzenie do wojny i głębokich podziałów w społeczeństwie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Zabić prezydenta
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy