Reklama

"Wzgórza mają oczy": CARTEROWIE JADĄ NA PUSTYNIĘ

Od samego początku realizacji remake’u filmu „Wzgórza mają oczy” Alexandre Aja wiedział, że kluczem do wprowadzenia widza w opowieść o walce o przetrwanie rodziny Carterów jest stworzenie grupy w pełni wiarygodnych i realistycznych postaci współczesnych. Jedynym sposobem, by wciągnąć widza w ich doświadczenia, trzymać jego nerwy w stałym napięciu i pompować mu adrenalinę, jest przekonanie go, że ogląda własnych przyjaciół postawionych na progu najgłębszego mroku. Kiedy więc ukończono scenariusz, skoncentrowano się na doborze obsady.

Reklama

„Nasz pomysł polegał na nakręceniu filmu, który byłby możliwie najbliższy prawdy – mówi Aja. – Dlatego dobierając obsadę szukaliśmy aktorów, którzy mogliby w sposób naturalny ożywić te postacie. Naszą zasadą była rezygnacja z wielkich nazwisk, ale i z charakterystycznych typów, z wyrazistych osobowości i ludzi o gwiazdorskich ambicjach: widz powinien obcować z postacią, a nie z grającym ją aktorem”.

Zaczęło się szukania centralnej postaci w rodzinie Carterów, Big Boba – mrukliwego, ale dającego się lubić ojca rodziny i policjanta, świeżo przeniesionego na emeryturę, który organizuje wspólną wyprawę, aby rozwiązać w podróży szereg trapiących rodzinę kłopotów. Do roli Boba Aja szukał aktora, który sprawiałby jednocześnie wrażenie twardziela, ale i troskliwego ojca rodziny – co wynika z kilku zaledwie zdań dialogu. Taką postać dostrzegł w osobie doświadczonego aktora Teda Levine’a, którego dorobek obejmuje między innymi role kapitana Lelanda Stottlemeyera w serialu „Detektyw Monk” oraz Buffalo Billa w oscarowym „Milczeniu owiec”.

Levine zdaje się uosabiać kwintesencję „amerykańskiego ojca”. Mówi Aja: „Ted Levine łączy w sobie punkt po punkcie wszystkie cechy Big Boba, wiedziałem, że dzięki niemu będę mógł pokazać na ekranie każdy niuans tej postaci”.

Wielbiciel „Bladego strachu”, Levin był zaintrygowany rolą Big Boba niezależnie od wszystkich strasznych okoliczności, jakie jej towarzyszą, ze spaleniem na stosie włącznie. Być może dlatego, że stanowi ona odejście od typowych ról czarnych charakterów, jakie zazwyczaj grywa, Levine natychmiast poczuł sympatię do swego bohatera. „Polubiłem go, bo jest bardzo prawdziwy i bardzo normalny, co – moim zdaniem – jest szczególnym wyzwaniem dla aktora – mówi Levine. – Bardzo łatwo zagrać złego, bo zawsze można usprawiedliwić jego zachowanie. Ale zagrać takiego prostodusznego faceta jak Bob, z jego problemami moralnymi w obliczu totalnego przerażenia – było dla mnie interesującym zadaniem aktorskim”.

Stoicka wiara Boba w siebie, nawet wtedy, kiedy odkryje co spotkało jego rodzinę, także pociągała aktora. „Bob jest tego typu facetem – kontynuuje – który zawsze wierzy to, że jeśli ma cytryny, to będzie miał i lemoniadę. Jest człowiekiem czynu, który nudzi się na emeryturze i... teraz nadarza się okazja. Na swój sposób to postać tragiczna”.

Ale przede wszystkim po lekturze scenariusza Levine uznał, że „Wzgórza mają oczy” to taki film, który przyciągnie każdego miłośnika horroru. „To jeden z takich filmów, który powoduje konflikt w mózgu: jedna jego część pragnie go oglądać, druga woła, by uciekać ze strachu – zauważa. – Myślę, że wycieczka rodziny Carterów dobrze przestraszy ludzi”.

Na matkę rodu Carterów – Ethel, która w latach 60. XX wieku była hipiską, a teraz jest przykładną matką z przedmieścia – filmowcy wybrali nominowaną do Oscara ® Kathleen Quinlan („Apollo 13”), która chętnie przyjęła niezwykłą przemianę promiennej mamuśki wobec coraz groźniejszych okoliczności. Aja był zaskoczony aktorskimi możliwościami Quinlan: „Zawsze ceniłem pracę Kathleen, to bardzo wiarygodna i naturalna aktorka. Czułem, że będzie znakomita jako prawdziwa amerykańska matka”.

Quinlan przyjęła propozycję roli we „Wzgórzach”, ponieważ nigdy jeszcze nie grała w horrorze. „Horror był jedynym gatunkiem filmowym, z którym jeszcze się nie zetknęłam – mówi aktorka. – A poza tym Alex i Gregory zrobili na mnie bardzo dobre wrażenie – są tacy młodzi i mają w sobie tyle pasji. Sądzę, że to wizjonerzy”.

Grając Ethel Quinlan skupiła się na wewnętrznym dramacie kobiety, która ułożyła swoje życie według potrzeb męża i dzieci, a teraz widzi, jak jej rodzina jest terroryzowana na wszelkie sposoby przez tajemniczy pustynny klan. „Ethel to naprawdę interesująca postać, choćby dlatego, że nie jest to osoba typowa dla filmu grozy – mówi Quinlan. – Jest kochającą żoną i matką, ale miała trudny moment w życiu, kiedy jej mąż przeszedł na emeryturę. To kobieta, która ma swoje dolegliwości, zna słabości i wady swojej rodziny, ale jednocześnie jest jedyną osobą w samochodzie, która tej feralnej nocy nie traci nadziei, że wszystko skończy się dobrze”.

Kiedy Ethel staje twarzą w twarz z brutalnymi, krwiożerczymi mutantami, Quinlan musi stawić czoło szczególnemu zadaniu aktorskiemu: stworzyć obraz czystego, naturalnego przerażenia. „Kluczem do tego jest uwierzenie, że sytuacja, jaką musisz odegrać, zdarza ci się naprawdę – mówi aktorka. – Musiałam postawić się w sytuacji Ethel jakby działa się ona naprawdę. Gdyby działo się to naprawdę, byłoby autentycznie przerażające – ale zrobić to było również autentycznie przerażające, na szczęście – udało się”.

Kiedy już obsadzono role Boba i Ethel, kolejnym wyzwaniem było znalezienie aktora do roli Douga Bukowskiego, ich zięcia. Pacyfistycznie nastawiony do świata sprzedawca telefonów komórkowych, Doug przechodzi najbardziej radykalną przemianę ze wszystkich członków rodziny – w momencie, kiedy musi ratować z łap mutantów swoje maleńkie dziecko. Po żmudnych poszukiwaniach filmowcy znaleźli właściwą osobę. To Aaron Stanford, najlepiej znany z roli Pyro w „X-Men 2” i „X-Men 3”, aktor zdolny do przeobrażenia się w ciągu nocy z wystraszonego mięczaka w przerażającego i bohaterskiego furiata.

„Aarom był doskonałym wyborem – przyznaje koproducent Cody Zwieg – zwłaszcza, że publiczność kojarzy go jednoznacznie pozytywnie. Tutaj widzowie będą zaskoczeni jego przeobrażeniem się w człowieka, którego nic powstrzyma w walce o odzyskanie rodziny”.

Stanfordowi rola spodobała się natychmiast, bowiem było to całkowicie coś innego od tego, co robił dotychczas. Dostrzegł także powiązania między swoim bohaterem i sobą samym, a wydarzenia na pustyni Nowego Meksyku pozwoliły mu poznać lepiej siebie. „Doug jest takim brzydkim kaczątkiem, wiecznie rozdrażnioną osobą, którą trudno zadowolić – zauważa aktor. – Ale interesujące w nim jest to, że taki dbający o własne wygody facet zdolny jest – pod wpływem wydarzeń tej feralnej nocy – rzucić to wszystko i zdecydować się na działanie, jakie dotąd było mu obce. W ciągu jednej nocy, w czasie kilku minut jego świat staje do góry nogami. Zorientował się, że trafił do piekła i musi wykorzystać każdą okazję, żeby się stąd wydostać. Staje się w jakimś sensie bohaterem wbrew własnej woli, ale jest w tym całkowicie wiarygodny, podobnie jak w sposobie, w jaki odkrywa w sobie tę dziką stronę samego siebie. Długo rozmawiałem z Alexem o tym ,że Doug wcale tak bardzo nie różni się od ludzi ze wzgórz – choćby w sposobie, jaki wybiera, by przetrwać”.

Poświęcenie Standorda dla roli rosło, kiedy obserwował entuzjazm Aja i Levasseura na planie. „Byli jak dzieci w sklepie z cukierkami – podekscytowani, oddani i pełni pasji – opowiada. – Kiedy ludzie są tak oddani temu, co robią, nabierasz przekonania, że to się musi udać”.

Kiedy ostatecznie doszło do walki z mutantami z poligonu jądrowego, Stanford pytał, dlaczego nie zobaczył masek mutantów przed rozpoczęciem kręcenia tej sceny. Chodziło o to, by kamera zarejestrowała wyraz jego twarzy w chwili pierwszego spotkania. „Kiedy wreszcie ujrzałem te niesamowite maski toksycznych mutantów, zrozumiałem natychmiast, skąd się bierze strach Douga – były wprost przerażające!”.

Bardziej uporządkowaną żonę Douga, Lynn, gra Vinessa Shaw – młoda aktorka, z którą Aja chciał pracować od chwili, kiedy zobaczył ją w ostatnim filmie Stanleya Kubricka, „Oczy szeroko zamknięte”.

Jednakże początkowo aktorka odmawiała udziału w filmie, bowiem sama boi się horrorów. Aby dowiedzieć się, co ją czeka, obejrzała „Blady strach”. „Zazwyczaj nie lubię oglądać horrorów, ale kiedy oglądałam »Blady strach« dostrzegłam takie połączenie piękna z przemocą, że poczułam się jak na filmie artystycznym. Dlatego po rozmowie z Alexem i Gregorym zdecydowałam się na przyjęcie roli – mówi aktorka. – Najbardziej interesujące – moim zdaniem – jest tu odbicie obecnego amerykańskiego stanu świadomości, z tymi lękami, których obecności nie widzimy bądź staramy się nie dostrzegać”.

W pierwszej części filmy Lynn zachowuje się jak rodzinny rozjemca, zawsze zajęta albo swoją małą córeczką Catherine albo gaszeniem sporów między swoim mężem i często apodyktycznym ojcem. „Moja bohaterka to osoba, której zależy na spokoju i rodzinnej harmonii – wyjaśnia Shaw. – Lynn jest z natury ugodowa, ale kiedy przychodzi jej walczyć o dziecko, wstępuje w nią to niesamowita siła”.

Siostra Lynn, Brenda, także znajduje w sobie nieoczekiwaną siłę w trakcie swej własnej podróży przez strach – choć na początku filmu żałowała, że nie bankietuje z kolegami w Cancun zamiast spędzać czas na rodzinnej imprezie. Do roli Brendy filmowcy szukali obiecującej młodej aktorki – bez szczególnej urody, ale za to z pełnią naturalnego wdzięku i charyzmą – taką jak Emilie de Ravin, która właśnie zyskała uznanie za rolę w serialu „Zagubieni”. Podczas zdjęć próbnych de Ravin Aja był urzeczony talentem i urodą młodej aktorki. „Emilie weszła do studia wyglądając tak wspaniale i podbijając od razu wszystkie serca, że w ciągu dwóch minut podjęliśmy decyzję” – przyznaje reżyser.

Znając wiele młodzieżowych horrorów, de Ravin była zaskoczona kompleksowością scenariusza „Wzgórz”. „Większość filmów grozy ma za nic jakąkolwiek głębię czy siłę postaci, tu było inaczej – przyznaje aktorka. – Rola Brendy zainteresowała mnie od razu, bo nie jest typowa roztrzepana nastolatka. Jest silna, potrafi przetrwać i odgrywa niemałą rolę w walce o swoją rodzinę. Być może z początku wydaje się typową buntowniczką, ale w miarę rozwoju akcji szybko dojrzewa”.

Na pytanie, dlaczego młodzież lubi się bać na filmach, de Ravin ma własną odpowiedź. „Myślę, że ludzie lubią przeżywać skrajne emocje – tak jak lubią kolejkę górską w lunaparku – wyjaśnia. – Jeśli możesz przyspieszyć bicie swego serca, jeśli możesz wyrwać się ze swej codzienności i przenieść w inną rzeczywistość, wszystko wokół staje się bardziej ekscytujące. Nawet jeśli przestraszysz się na śmierć, będziesz chciał spróbować jeszcze raz”.

Rodzinę Carterów uzupełnia jej najmłodszy członek i jedyny syn, Bobby, mały rozrabiaka, któremu rodzinna wyprawa miesza szyki. Filmowcy przesłuchali kilka tuzinów młodych aktorów do tej roli, szukając malca, który będąc całkiem normalny miałby w sobie coś niezwykłego. „Kiedy wszedł Dan Byrd, zachowywał się jak Bobby – mówi Alexandre Aja. – Nie szalał czy psocił, po prostu był bardzo prawdziwym, sprytnym chłopcem, który mógł się podobać”.

Mimo swego młodego wieku Byrd zdążył już zagrać w kilku horrorach, między innymi w nowej wersji „Miasteczka Salem”, i z zadowoleniem przyjął rolę. „Dobry film grozy zawsze jest rozrywkowy - mówi. - Ludzie lubią ten rodzaj filmowego doświadczenia i wiem, że ten film powinien być maksymalnie straszny”.

Ale Byrd także musiał sprostać nie lada zadaniu, grając niemal dziecko, które musi pogodzić się z okrutną stratą i przygnębiającym łańcuchem zdarzeń, zagrażającym jego własnej egzystencji. Mocno przywiązany do postaci Bobby’ego, od początku czuł, że podoła zadaniu.

„Bobby zaczyna jako typowy amerykański dzieciak z przedmieścia, ale musi dorosnąć szybciej niż wcześniej zamierzał – mówi Byrd. – Najciekawsze, że zdarzenia w filmie są tak ułożone, każdy z Carterów musi reagować inaczej niż reszta rodziny – a na Bobby’ego czeka niepohamowana wściekłość. Chce jak najszybciej dokonać zemsty, a to dążenie ściąga na niego coraz to nowe tarapaty. Zagranie tego było naprawdę interesujące”.

Służenie Byrdowi pomocą nadzwyczaj zbliżyło go do Teda Levine’a, Kathleen Quinlan, Aarona Stanforda, Vinessy Shaw i Emilie De Ravin. „To takie same uczucie, jakiego doświadcza rodzina na ekranie – zauważa aktor. – Byliśmy bardzo szczęśliwi, bo stanowiliśmy zgraną paczkę. To tacy wspaniali ludzie i utalentowani aktorzy. To wspaniałe, że mogłem z nimi zagrać i wierzę, że rezultat też będzie wspaniały”.

Aby umocnić więzi między aktorami grającymi Carterów, Aja wysłał ich wcześniej na plan do Maroka, aby mogli spędzić razem trochę czasu bez kamery. Jak wyjaśnia producentka Marianne Maddalena: „Mieli czas, by porozmawiać i lepiej się poznać. Nawiązali między sobą więzi, niemal się pokochali, co zresztą widać na ekranie: relacje nawiązane w sposób naturalny i w naturalnych okolicznościach wyglądają przed kamerą bardziej prawdopodobnie”.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wzgórza mają oczy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy