Reklama

WYWIAD Z REŻYSEREM

W "Szczęściu ty moim" pojawia się wiele wątków i wszystkie wydają się być bardzo prawdziwe. Czy są oparte na faktach?

Siergiej Łoźnica: - Od 1997 roku podróżuję przez Rosję, głównie tę prowincjonalną, robiąc filmy dokumentalne. Zjeździłem samochodem trasę od Petersburga po Ural i oczywiście z każdej takiej podróży wracam z bagażem historii. Czasami pojawiają się one nagle i niespodziewanie - na przykład jakiś mężczyzna podchodzi i zaczyna bez powodu opowiadać historie - a czasami sam staję się częścią historii. Czasami zatrzymuję się, aby zrobić zdjęcie jakiejś osobie i nagle ona zaczyna opowiadać o swoim życiu. Zgromadziłem w głowie tak dużo różnych historii, że postanowiłem na ich bazie zrobić film fabularny.

Reklama

"Szczęście ty moje" to dość niezwykły tytuł jak na ten film. Skąd taki pomysł?

- Tytuł powstał w fazie pisania scenariusza. Na początku bohaterem miał być mężczyzna, który utknął gdzieś w Rosji z ciężarówka pełną mąki. Został pobity i znalazł się w domu dziwnej kobiety, w której z czasem się zakochał. Aby przeżyć, sprzedawał na targu mąkę, a następnie sprzedał też ciężarówkę. Ale ta kobieta zniknęła. To prawdziwa historia. Ten mężczyzna zaczął potem żyć jak wyrzutek i przybłęda. Nie mógł wrócić do dawnego życia. Sprzedał nie swój samochód, a więc był kryminalistą. Na początku miałem nawet sentymentalne zakończenie tej historii. Mężczyzna nie przestaje myśleć o tej kobiecie, wierząc, że pewnego dnia wróci. Tytuł powstał z tego właśnie zakończenia i odnosił się do pierwszej wersji scenariusza. Zakładałem wówczas, że nakręcę film o miłości. Jak to jednak z każdym Rosjaniniem bywa, cokolwiek zaczyna, i tak kończy z kałasznikowem w ręku. Tak więc postaci, które poznałem w trakcie moich licznych podróży, zaczęły pukać do drzwi mojej wyobraźni. W efekcie, ze starej wersji scenariusza została tylko jedna historia, a reszta to przerażająca opowieść poznanych wcześniej przeze mnie dusz, które przemówiły z głębi mojej podświadomości.

Przedstawione w "Szczęściu ty moim" postaci wydają się być zupełnie zagubione, jakby stale szukały kierunku, w jakim mają zmierzać.

- To metafora całej Rosji. System dróg w Rosji jest zbudowany niczym jedno wielkie drzewo - drogi prowadzące do miast czy wsi wychodzą z jednego pnia. Często nie ma innej możliwości, aby dojechać do wioski oddalonej zaledwie o 5 km, jak tylko cofnąć się do miasta. Jedna wioska może być w jednym okręgu administracyjnym, a druga, leżąca obok niej, w innym. A między nimi nie ma żadnego połączenia drogowego. Ten system dróg odzwierciedla strukturę myślenia, system mentalny. Jest jedno centrum i są odgałęzienia, które nic nie znaczą, bo tylko jedna jedyna droga prowadzi do centrum. Gdy jest tylko jeden prawdziwy punkt odniesienia zawsze pojawia się hierarchiczna struktura, a wszystko inne jest zupełnie nieskoordynowane. Żyjesz obok czegoś ważnego, ale tego nie dostrzegasz, nie potrafisz tego zobaczyć. Bardzo często znajdujemy siebie na krańcu takiej właśnie drogi, która jest początkiem do nikąd. Powszechnie nazywa się to diabelskim śmiertelnym końcem. W taką dziurę w przestrzeni trafia mój bohater. Nie potrafi się z niej wyrwać, jakby ktoś rzucił na niego klątwę. Zamknął go w miejscu, w którym liczy się już tylko to, kto pierwszy zabije i kogo. Czy to znaczy, że z takiej sytuacji nie ma wyjścia? Oczywiście, że jest. Zarówno dla każdego z bohaterów filmu, jak i dla Rosji. Ten film opowiada jednak o świecie, w którym nadzieja została brutalnie odebrana. A jeśli ludzie nie mają nadziei, przestają reagować w sposób ludzki i przewidywalny. Przyzwyczajają się do traktowania innych jak zwierzęta albo przedmioty. Rodzi się przerażający mechanizm, który w naturalny sposób przejmują kolejne pokolenia.

Wyjechał pan z Rosji w 2001 roku. Czy ten wyjazd był konieczny, aby mógł pan tworzyć tego typu filmy?

- Miałem szansę wyjazdu do Niemiec i z niej skorzystałem. Dla ludzi, którzy żyli w byłych republikach radzieckich, ten temat jest bardzo bolesny. Trudno to wyjaśnić słowami. Nie mogłem podróżować. Co roku musiałem wymieniać paszport. Nienawidziłem całej tej biurokracji. Chciałem mieć pełną wolność, a życie w innym kraju, w innej kulturze, pozwala nabrać innej perspektywy i spojrzeć na pewne sprawy z innego punktu widzenia. Nie mogę powiedzieć, że mieszkam w Niemczech, bo spędzam tam zaledwie kilka miesięcy w roku. Przez resztę czasu podróżuję. Przez ostatnie dwa lata byłem na Ukrainie, gdzie kręciłem 'Szczęście ty moje'.

Dlaczego film opowiadający o Rosji kręcony był na Ukrainie?

- Ponieważ w części finansowała go ukraińska firma producencka. Dlatego musieliśmy kręcić na Ukrainie. Inaczej kręciłbym w Rosji, ale nie znalazłem tam funduszy na ten film. Kręciliśmy w północnej Ukrainie, blisko granicy z Rosją. Zależało nam na jak największym podobieństwie do Rosji.

W "Szczęściu ty moim" pojawia się międzynarodowa obsada aktorska, jak również lokalni aktorzy - amatorzy. W jaki sposob znalazł pan odtwórców ról rabusiów?

- Pochodzą z małego miasteczka - Szors, w którym kręciliśmy zdjęcia. Jechałem tam w środku zimy i nagle na środku drogi zobaczyłem dwóch mężczyzn. Zatrzymałem się, bo wyglądali dokładnie tak, jak postaci, które wyobraziłem sobie w scenariuszu. Byli kompletnie pijani i tańczyli na środku drogi. Chwyciłem za aparat i zacząłem robić zdjęcia. Wytłumaczyłem, że robię film o miłości i chcę, aby w nim zagrali. Śmiali się i byli zachwyceni, że wezmą udział w takim filmie.

Co w nich tak pana zaintrygowało?

- Z jednej strony byli mili, a z drugiej biło od nich jakieś niebezpieczeństwo. Pamiętam, że baliśmy się zaangażować ich do filmu, bo nie mieliśmy pewności, że potrafią zapamiętać role. Mieliśmy 15 prób, po których byli gotowi. Trzeciego rabusia znalazłem w innej wiosce. Nie mieszkał w jednym miejscu i miał w zwyczaju nie stawiać się w umówionym czasie i miejscu, więc za każdym razem musieliśmy go szukać na własną rękę.

"Szczęście ty moje" jest skonstruowane według szczególnej, jakby matematycznej, wielopłaszczyznowej struktury. Czy może ją pan opisać?

- Ponieważ moim celem było połączenie wielu różnych historii w celu pokazania jednolitej całościowej palety, musiałem wymyślić strukturę, łączącą poszczególne elementy. Pojawiają się w niej powtarzające się motywy, na przykład dom, żołnierze. Niby różne historie, ale ci sami bohaterowie, na przykład stary człowiek, który pojawia się na początku i na końcu filmu. To są bardzo ważne elementy, na których opiera się cały scenariusz. Pojawiają się w nim dwa główne wspomnienia przeszłości, ale oba opowiadają o tej samej rzeczy. W pierwszej historii młody oficer broni siebie, własnej godności. W drugiej ojciec jest pasywny w czynach, ale aktywny w myślach. Przyznaje się, że nie jest zdolny do zabijania. Gdy żołnierze pytają go co by zrobił, gdyby do jego drzwi zapukał wróg, odpowiada, że to indywidualna decyzja każdego z nas, za którą każdy bierze własną odpowiedzialność. Ale żołnierze nie są w stanie zrozumieć o co jemu chodzi, czym jest odpowiedzialność i tolerancja. Na tym właśnie opiera się cała historia Rosji. Możliwość akceptacji innych punktów widzenia, słuchania innej postawy wobec świata jest wprost niedorzeczna i nie do pomyślenia. Rezultatem jest destrukcja i degradacja człowieka, uszczuplenie ludzkiego człowieczeństwa.

Jak doszło do nawiązania współpracy z Olegiem Mutu?

- Szukałem operatora, ale nie mogłem znaleźć nikogo. Myślałem o zdjęciach w stylu '4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni' Mutu i w końcu postanowiłem odezwać się do niego osobiście. Wyszukałem w internecie jego adres i wysłałem mu scenariusz mailem. Odpowiedział szybko. Był zainteresowany współpracą. Okazało się, że urodził się w Mołdawii i mówił po rosyjsku, o czym nie miałem pojęcia. Współpraca układała się perfekcyjnie. Ma podobny do mnie styl pracy. Jest niesamowicie skrupulatny. Być może ma na to wpływ nasz pierwszy wyuczony zawód - Oleg studiował fizykę, a ja matematykę.

Z jednej strony lubi pan kontrolować wszystko, a z drugiej strony "Szczęście ty moje" wydaje się być rodzajem spontanicznego filmu.

- To tylko iluzja. Zawsze kontroluję wszystko. Wszystko, co pojawia się w moich filmach jest pod moja całkowitą kontrolą. W filmie dokumentalnym, bez względu na temat i środowisko, w którym kręci się film, to reżyser ma w ręku kamerę i nią operuje. Kontroluje obraz, dźwięk, montaż, czas trwania i w każdej chwili może dokonać zmian. Oczywiście materiał, który się filmuje może zachowywać się spontanicznie, ale u podstaw każdego filmu zawsze leży idea. A nad nią mamy kontrolę. Ta zasada dotyczy każdego filmu.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy