Reklama

"Wszyscy jesteśmy Chrystusami": ROZMOWA Z MICHAŁEM KOTERSKIM

Wiedziałeś od początku, że będziesz grał syna Adasia?

Nie, ale od początku spodziewałem się, że ojciec mi tę rolę zaproponuje. Chciał jednak, żebym startował w zdjęciach próbnych. Bo nie jestem zawodowym aktorem i to by było nieprofesjonalne podejście - syn reżysera od razu dostaje rolę. Ojciec chciał sprawdzić też innych aktorów. Ale producent się uparł, że żadne zdjęcia próbne, że mam być ja.

I tak się stało.

Obawiałeś się stanąć u boku profesjonalnych aktorów z pierwszej półki?

Oczywiście. Nie mam takiego warsztatu jak oni. Tego się bałem najbardziej. Mam dysleksję, dysgrafię, ciężko mi się uczy tekstu. W „Dniu świra” grałem małą rólkę, ale we „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” to było coś zupełnie innego.

Reklama

I jak poszło?

Dużo się nauczyłem od Marka Kondrata. Jestem mu za to bardzo wdzięczny. I ojcu za cierpliwość. Realizacja filmu była dla mnie bardzo trudna. Na przykład przez 10 dni zdjęciowych od rana do wieczora kręciliśmy rozmowy z Markiem Kondratem przy stole. To był dla mnie bardzo duży ciężar do uniesienia. Ta cała ekipa filmowa, duży stres, kiedy musisz się przed tymi ludźmi w pewnym sensie obnażyć. Bardzo mi w tym pomógł ojciec, zresztą cała ekipa była opiekuńcza. Marek Kondrat brał na siebie wszystkie techniczne sprawy i mówił, żebym się tym nie martwił. Kiedy już nie wytrzymywałem psychicznie, rozbawiał mnie, opowiadał różne pierdoły, które na tamten czas były mi bardzo potrzebne.

Zaakceptowałeś swoją rolę na ekranie?

Przy wcześniejszych filmach nie mogłem na siebie na ekranie patrzeć. W „Dniu świra” nie oglądałem scen ze sobą. A w tym filmie mogę. Akceptuję swój występ, chociaż był dla mnie dosyć trudny i dużo mnie kosztował. Bałem się, że będę w filmie odstawał od profesjonalnych aktorów, że będę najsłabszy i mnie zjedzą. Ale po projekcji mam poczucie, że godnie dotrzymuję kroku aktorom. Oczywiście mogłem zrobić to lepiej, ale nie jest źle.

Wciągnęło cię aktorstwo?

Nigdy nie było to moim marzeniem. Ojciec od dawna proponował mi role w swoich filmach, ale ja nie chciałem. Mama powtarzała „nie rób tego, bo skończysz tak jak ojciec". Tak naprawdę od zawsze chciałem zostać piłkarzem, ale się nie udało.

Wystąpiłeś jednak w kilku filmach.

Zaczęło się od „Ajlawiu”. Zdecydowałem się na ten film, bo byłem wtedy w liceum i fajnie było poszpanować. Tylko dlatego. Był jeszcze mały występ w „Superprodukcji” i serialu „Zaginiona”. No i „Dzień świra”. Tam moja rola nie była znowu taka duża, ale zdziwiło mnie, że stałem się rozpoznawalny. Do dziś mnie ludzie zaczepiają. Ale wszystkie te role traktowałem jak przygodę, a nie początek kariery aktorskiej. Teraz właściwie mogę powiedzieć, że spodobało mi się to występowanie w filmach. Nie uważam się za aktora, ale obawiam się, żeby nie brano mnie do ról młodego ćpunka. Chciałbym zagrać kogoś dojrzałego, jakąś zupełnie odmienną rolę.

A reklama?

Miałem jakiś czas temu niesamowitą akcję z reklamą. Znajomy znajomego zadzwonił, że jest casting do reklamy, ale to właściwie tylko formalność, że jak chcę, to mogę zagrać. Bardzo atrakcyjna propozycja. Płacili duże pieniądze. Tylko nie dosłyszałem czego to ma być reklama i strasznie się na to napaliłem. Okazało się jednak, że to reklama piwa. I powstał dylemat. Za te pieniądze rozwiązałbym wiele swoich problemów. Z drugiej strony nie wyobrażałem sobie jak mogę wystąpić w reklamie piwa, biorąc udział w takim ważnym i osobistym filmie. Kto by uwierzył w jego prawdziwość, gdybym przed seansem reklamował piwo. Jednak miałem rozterki, bo ta kasa by mi naprawdę pomogła. Dzwoniłem do ojca, ale go nie było. Ktoś z góry próbuje nas w takich sytuacjach. Jak już podjąłem decyzję i odmówiłem występu w reklamie, najważniejsze było to, co powiedział mój ojciec. Sprawiłem mu swoją decyzją wielką radość. Był dumny i się wzruszył. To była najfajniejsza nagroda.

Dlaczego „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” jest dla ciebie ważnym filmem?

Po pierwsze, bo porusza temat alkoholizmu. Niby się o tym wszędzie dużo mówi, ale

w filmie przedstawione jest sedno tego problemu. Film pokazuje alkoholizm jako chorobę, a nie patologię. Pokazuje jak człowiek chory, uzależniony rani najbliższą mu osobę. I to są ludzie z tak zwanego dobrego domu, a nie margines. Rzadko mówi się

o tym, że alkoholizm występuje w każdym środowisku.

Po drugie to sprawa narkotyków. Ja w podstawówce nawet nie wiedziałem co to jest marihuana. Teraz czasem widzę jak dosłownie maluchy już ćpają. Na MTV lecą teledyski, gdzie młodzi ludzie palą jointy, walą kokę, handlują, mordują. Dziś wyznacznikiem bycia cool w szkole jest to, że masz szerokie gacie i palisz trawkę, albo handlujesz. Może ten temat jest w filmie poboczny, ale ważne, że jest poruszony

i pokazuje, ile można przez narkotyki stracić. Chciałbym napisać scenariusz, już właściwie zacząłem, o młodym człowieku, który przeżywa fascynację takim środowiskiem. Zaczyna od palenia marihuany, a kończy niestety tragicznie.

„Wszyscy jesteśmy Chrystusami” ma inny koniec.

To kolejny powód, dla którego ten film jest dla mnie ważny. Daje nadzieję. Okazuje się, że ta choroba nie musi skończyć się tragicznie. Można z tego wyjść. Kieślowski pod koniec życia powiedział, że kiedyś wierzył, że film jest w stanie coś zmienić, a teraz już w to nie wierzy. A ja myślę, że film jest w stanie coś zmienić. Wiadomo, że to pewnie będzie drobny krok, nie rewolucja. I ten film to może być dla wielu ludzi początek drogi do lepszego.

Masz obawy przed premierą?

Obawiam się tylko jednego, że ludzie zaczną grzebać w moim życiu prywatnym.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wszyscy jesteśmy Chrystusami
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy