Reklama

"Wielkie wesele": O PROCESIE PRODUKCJI

Wesela są z założenia wydarzeniami generującymi u wielu ludzi spore pokłady stresu. Emocje sięgają zenitu, a presja sprostania oczekiwaniom innych oraz własnym wyobrażeniom idealnego wesela bardzo często odbiera tej uroczystości to, co jest w niej najpiękniejsze, często wręcz wypaczając uczucia, które sprawiły, że przyszli małżonkowie w ogóle się ze sobą związali. Mając przed oczyma tak dramatyczny obraz weselnych uniesień i chęć przeniesienia go w humorystycznym stylu na ekran kinowy, do filmowej koncepcji należy jeszcze tylko dodać mocno ekscentryczną rodzinkę i mamy gotowy przepis na komediowy chaos rozgrywający się pośród serii nieszczęśliwych wypadków, których nikt nie jest w stanie kontrolować.

Reklama

Scenarzysta, reżyser i producent Justin Zackham wpadł na pomysł tego projektu, kiedy obejrzał francusko-szwajcarską koprodukcję "Mój brat się żeni" z 2006 roku. W tamtym filmie adoptowany syn prosił swoich od jakiegoś czasu rozwiedzionych rodziców, aby na czas trwania jego weselnego weekendu udawali ponownie szczęśliwych małżonków. Zackham przyjął podobną koncepcję wyjściową, ale poprowadził swój scenariusz w zupełnie innym kierunku, korzystając między innymi z własnych weselnych doświadczeń. "Byliśmy gotowi wyjechać z domowych stron", wspomina Zackham swe perypetie, "ale dwa dni przed wyznaczonym terminem moja narzeczona powiedziała mi, że nie może tego zrobić, bo matka by ją zabiła. Przez kolejne osiemnaście miesięcy przeszliśmy przez prawdziwe piekło, przygotowując się do wystawnego wesela. Ludziom dosłownie odbija na punkcie wesel z powodów, których nigdy chyba do końca nie zrozumiem - jeśli by się ich zapytać o tę niezdrową ekscytację kilka miesięcy wcześniej, kiedy jeszcze o danym weselu nie myślą, powiedzieliby z całą stanowczością, że nigdy by czegoś takiego nie zrobili".

Pisząc scenariusz do filmu, Zackham inspirował się także swoim rodzinnym miasteczkiem, Greenwich w stanie Connecticut, umieszczając w powstającym tekście wszystko, co pamiętał z autopsji - ekskluzywne kluby sportowe, prestiżowe prywatne szkoły i życie pośród miejskich elit widziane z perspektywy chłopaka, który nie jest częścią tego świata. "Byłem biednym żydowskim chłopakiem, obserwowałem jak te szalone, bogate do przesady, cudowne rodziny porozumiewają się ze sobą, jak funkcjonują w różnych, często dosyć ekstremalnych warunkach - bardzo łatwo ulegały małym rozpadom, ale równie szybko stawały się na powrót jednością", opowiada Zackham. Wspomnienia z okresu dorastania w Connecticut zainspirowały rozwój postaci pisanych przez Zackhama oraz dziwaczność relacji pomiędzy wszystkimi członkami rodziny Griffinów.

Zackham oraz kostiumografka Aude Bronson-Howard podjęli bliską współpracę, by odnaleźć odpowiednią tonację dla opowiedzenia tej ekstrawaganckiej historii. Ubrania musiały idealnie pasować do tego, co ludzie noszą na tamtym obszarze Stanów Zjednoczonych, ale jednocześnie być w pewien sposób nietypowe, ażeby podkreślić indywidualizm i mocną osobowość każdej z postaci oraz - w ostatecznym rozrachunku - emocjonalny wydźwięk całego filmu. Wygląd poszczególnych członków rodu Griffinów musiał być idealnie zrównoważony - nie mogli nosić się zbyt formalnie i sztywniacko. "Większość tych bohaterów jest w taki czy inny sposób niekonwencjonalna, nawet jeśli mieszkają w konwencjonalnym do bólu Greenwich w stanie Connecticut", wyjaśnia Bronson-Howard. "W każdym filmie należy dać poszczególnym postaciom indywidualne cechy charakteru, osobną tożsamość. W tym przypadku nie mogło być inaczej".

Starsze pokolenie bohaterów "Wielkiego wesela" okazuje się być o wiele zabawniejsze niż to młodsze, więc Bronson-Howard ubrała młodsze postaci nieco bardziej tradycyjnie, miejscami wręcz konserwatywnie, a starszym pozwoliła na większą ekstrawagancję pod kątem stylu. Na potrzeby samego wesela kostiumografka utrzymała wszędzie, gdzie było to tylko możliwe - od wyglądu sukni ślubnej po motywy na namiocie weselnym oraz torcie - lekką, kwiecistą, niezobowiązującą kolorystykę. "Inspirowałam się angielskimi przyjęciami na otwartym powietrzu, ponieważ bardzo często panuje na nich atmosfera nieformalna, więc ludzie nie obawiają się ubierać bardziej kolorowo i w ten sposób całość robi się o wiele ciekawszym wydarzeniem kulturalnym", mówi Bronson-Howard. "Pomyślałam sobie: czemu nie zaszczepić ekstrawaganckiej imprezie z Greenwich trochę z tamtej mentalności?".

Los chciał, że decyzja Zackhama, by kręcić w Greenwich w stanie Connecticut, niespodziewanie pogłębiła relacje pomiędzy niektórymi producentami oraz członkami ekipy aktorskiej. Producent Richard Salvatore, który brał w Connecticut swój prawdziwy ślub, wspomina: "Wszystko zatoczyło pełen krąg. Producent Clay Pecorin pochodzi z Connecticut, Justin też się tu wychował, a ja niedawno się dowiedziałem, że Katherine (Heigl) i Topher (Grace) również się w tym stanie urodzili", mówił na początku zdjęć na planie. Przyjemne, sielskie otoczenie ułatwiło członkom obsady nawiązanie między sobą odpowiednich relacji, które w filmie przełożyły się na kreację wiarygodnie zwariowanej rodziny. "Katie Heigl jest moją wieloletnią przyjaciółką, wychowaliśmy się w miastach położonych blisko siebie", mówi Grace. "Wspaniale było nawiązać z kimś taką więź. Gdybym miał wybierać aktorkę na swoją siostrę, by potrafiła kończyć za mnie zdania - byłaby to właśnie ona".

"Łącznik z Connecticut...", mówi z uśmiechem Heigl, parafrazując tytuł słynnego filmu Williama Friedkina. "Kiedy Topher trafił do obsady, wiedziałam, że ten projekt będzie fajną zabawą i wszystkim nam będzie się ze sobą świetnie pracowało. Mając możliwość przebywania z nim na planie, czułam że mam obok siebie bratnią duszę". Luźna, rodzinna atmosfera na planie pomogła ukształtować to, co dzieje się z Griffinami na ekranie. "Wszyscy świetnie się bawiliśmy przy kręceniu tego filmu, łącznie ze mną", wyznaje Zackham. "Pewnego dnia kręciliśmy jakąś scenę, zajrzałem w obiektyw kamery i co zobaczyłem? Nie Roberta De Niro, Diane Keaton, Robina Williamsa i grupę zawodowych aktorów, lecz jedną wielką rodzinę. To było cudowne uczucie".

"Justin zrobił wszystko, by wytworzyć na ekranie pewnego rodzaju społeczność, która stała się integralną częścią opowiadanej historii", opowiada Grace. "W wolnym czasie wszyscy trzymaliśmy się razem, a to dość rzadko na planie filmowym, by po 16 godzinach wspólnego kręcenia iść gdzieś po to, by dalej razem posiedzieć", kontynuuje amerykański aktor. "Atmosfera na planie była genialna, a ja zawsze uważałem, że jeśli ma się dobrze przemyślane podstawy, to wtedy wszystko idzie znacznie łatwiej", dodaje Salvatore. "Jeśli ma się świetnego reżysera, który troszczy się o swoich aktorów, aktorzy o wiele bardziej przejmują się samym filmem. Każda z zaangażowanych do tego projektu osób dała z siebie absolutne 100%, wszyscy się również ze sobą znakomicie dogadywali".

Salvatore zainteresował się projektem ze względu na scenariopisarski talent Zackhama do przeciwstawiania sobie elementów komediowych oraz subtelnie rozwijanej dramaturgii wypływającej z tego, co dzieje się z bohaterami. "Uznałem, że ta opowieść ma w sobie mnóstwo serca", kontynuuje Salvatore. "To mocny i poruszający scenariusz, wiedziałem, że zainteresuje bardzo dobrych aktorów". I tak właśnie się stało, kiedy Zackham i Salvatore zdobyli aktorskie serce Diane Keaton, a później znaleźli jej idealnego Dona Griffina w osobie legendarnego Roberta De Niro. "Zawsze o nim myśleliśmy w kontekście tej roli", mówi Salvatore, "ale w momencie, kiedy dopinaliśmy budżet filmu, De Niro był nieustannie zajęty. Kiedy nareszcie udało mu się znaleźć dla nas trochę czasu, od razu podpisaliśmy z nim umowę. Mając na pokładzie Roberta De Niro, nie mieliśmy problemu z zaangażowaniem Katherine Heigl, a potem dosłownie wszyscy chcieli zagrać w naszym filmie".

"Diane, Susan, Bob i wszyscy inni stworzyli wspaniałą obsadę", mówi Robin Williams. "To właśnie możliwość stania się jej częścią przekonała mnie do udziału w tym projekcie - to jak płatne wakacje. Nie mówcie tego nikomu..." Bycie częścią obsady, która ma w swoich szeregach laureatów Oscarów - Diane Keaton, Roberta De Niro, Susan Sarandon oraz Robina Williamsa - może wiązać się dla młodego aktora z wielką tremą, ale Amanda Seyfried wyjaśnia: "To wszystko poważni, szanowani aktorzy, ale byliśmy częścią jednej ekipy i nie czuliśmy się w żaden sposób stłamszeni. To inteligentni ludzie, którzy wiedzą czego chcą i są w stanie zawsze to zrobić - granie u ich boku było niezwykle interesujące i naturalne".

Jednakże Ben Barnes musiał na początku pracy na planie poradzić sobie z dość onieśmielającą myślą, że pracuje z tak niesamowitą obsadą. "W mojej pierwszej scenie, drugiego dnia na planie, grałem już u boku Boba, Diane i Susan. Pomyślałem sobie wtedy - W jaki sposób ja się tu znalazłem?", wspomina Barnes. "Mniej więcej piątego dnia, po zakończeniu jednej ze scen z Bobem, stało się coś niesamowitego. Podszedł do mnie, objął po kumpelsku i powiedział coś w stylu: Do jutra, młody. Byłem przeszczęśliwy, byłem tym młodym, który może grać w takim filmie z takimi aktorami. Myślałem nawet, czy by nie wykorzystać tego młodego jako swojej nowej ksywki".

Topher Grace pamięta dokładnie chwilę, w której uświadomił sobie, że stoi przed nim czterech laureatów Oscarów, najbardziej prestiżowych nagród aktorskich na świecie. "Pewnego dnia siedziałem sobie z nimi przy stole i tylko ja nie miałem w tym gronie Oscara", śmieje się Grace. "Móc zagrać w komediowej scenie z Robinem Williamsem lub wystąpić w emocjonalnej scenie u boku Roberta De Niro i Diane Keaton, albo po prostu pracować nad rolą wraz z Susan Sarandon, którą od zawsze podziwiam - to prawdziwe marzenie. Każdego dnia byłem niezwykle szczęśliwy, że mogę w tym uczestniczyć".

Ogromne doświadczenie zgromadzonych na planie aktorskich weteranów, Keaton, De Niro, Sarandon oraz Williamsa, pozwoliło im na sporą dozę improwizacji. "Wiele mnie nauczyli swoimi postawami", wspomina Heigl. "Improwizując, po prostu stawali się swoimi postaciami, myśleli i czuli jak one, dzięki czemu wszystko, co mówili, miało sens w kontekście tego, kim byli na ekranie. W tych chwilach, kiedy się nimi stawali, powstawały najlepsze filmowe dialogi i dowcipne uszczypliwości. To wynika z talentu, doświadczenia, wiedzy oraz geniuszu aktorskiego. Nie każdy tak potrafi". "Wielkie wesele" jest w dużej mierze opowiedziane z perspektywy Ellie Griffin (Diane Keaton), która po raz pierwszy od dziesięciu lat wraca do domu, w którym wraz z byłym mężem Donem (Robert De Niro) wychowali trójkę dzieci. Film otwiera scena, w której Ellie przystaje na chwilę pod czerwonym klonem, wspominając różne rodzinne chwile z przeszłości i w ten sposób dając widzom wgląd w rodzaj więzi, które niedługo ujrzą na ekranie.

Niedługo potem film wskakuje na absurdalnie zabawne tory, kiedy poznajemy Dona Griffina oraz jego wieloletnią dziewczynę Bebe McBride (Susan Sarandon). Robert De Niro robi z tej roli prawdziwy majstersztyk. "Bob przeważnie grywał w komediach normalnego, poważnego faceta", wyjaśnia Zakcham. "Możecie się ze mną nie zgodzić, ale uważam, że tutaj po raz pierwszy zagrał typowo komediową rolę. Kradnie wszystkie sceny, jest przezabawny i ma świetną chemię z Diane - z miejsca wierzymy w to, że to rozwiedziona para małżonków, którzy byli ze sobą kiedyś bardzo szczęśliwi", dodaje reżyser. "Dona Griffina można krótko scharakteryzować jako starszego, zrzędliwego jegomościa, który jednak robi wszystko, by utrzymać pokojowe relacje", kontynuuje Zackham. "Nie lubi dramatów, chciałby, żeby wszystko poszło dobrze i w miłej atmosferze, żeby wszyscy się dobrze bawili - ale oczywiście nie może być tak łatwo i przyjemnie". Bohaterka grana przez Sarandon, Bebe McBride, jest z Donem już od ponad dziesięciu lat i przyjęła z radością rolę ekscentrycznej macochy tej specyficznej rodziny. Jednakże w trakcie nadchodzącego weekendu będzie zmuszona często wracać do przeszłości i przemyśleć swój związek z Donem.

Relacje pomiędzy tą trójką postaci są już wystarczająco mocno skomplikowane, ale to dopiero początek komediowej anarchii przygotowanej przez Zackhama, bowiem bohaterowie nagle znajdują się w dość dziwacznej sytuacji, w której Don i Ellie muszą przełknąć swoją dumę i uprzedzenia i przez cały weekend udawać, że są szczęśliwą parą, by nie zepsuć ślubu swego najmłodszego syna. Alejandro (Ben Barnes) został zaadoptowany przez Griffinów kiedy miał kilka lat i nigdy nie wyznał swojej konserwatywnej biologicznej matce (Patricia Rae), że jego przybrani rodzice się rozwiedli. Kiedy kobieta oznajmia Alejandro, że zamierza pojawić się na jego ślubie, chłopak zaczyna panikować. Rozdarty za sprawą trzymanego przez lata w tajemnicy rozwodu, przyszły pan młody decyduje, że najlepszą metodą na utrzymanie dobrego kontaktu będzie podtrzymanie kłamstwa przy życiu na czas weselnego weekendu.

"Przez pierwsze kilka lat życia Alejandro był wychowywany w ekstremalnie katolickiej kolumbijskiej rodzinie, by po przeprowadzce do Ameryki zostać ukształtowanym przez żydowsko-buddyjskich rodziców, którzy uważają, że każda forma zorganizowanej religii to pożywka dla kretynów", wyjaśnia Barnes. "Myśl o tym, że jego biologiczna matka, która oddała go innym ludziom, by zapewnili mu godne życie w Stanach Zjednoczonych, zobaczy, że tak naprawdę trafił do dysfunkcyjnej rodziny, która dopuściła się ciężkiego grzechu w postaci rozwodu, jest dla niego nie do zniesienia", dodaje aktor.

"Moja bohaterka jest ultra-katolicka i uważam, że w jej życiu wydarzyło się tak wiele złych rzeczy, że usprawiedliwia to jej kurczowe trzymanie się swej wiary", opowiada Rae. "Alejandro mylnie sądzi, że kobieta jest zamknięta na świat i zapatrzona w swoje wyznanie, ona jest po prostu wspaniale ludzka, to skomplikowana osoba, ale na pewno nie jest zła". Choć decyzja podjęta przez młodego mężczyznę ma na celu za wszelką cenę chronić uczucia jego biologicznej matki i jest najprawdopodobniej najbardziej rozsądnym posunięciem przed zbliżającym się wielkim weselem, Alejandro nieświadomie wprowadza chaos w uporządkowane dotychczas życie swoich przybranych rodziców oraz Bebe.

W tym samym czasie narzeczona Alejandro, Missy O'Connor (Amanda Seyfried), musi zmagać się ze swoimi rodzicami, którzy nie wykazują zbyt wielkiej ekscytacji faktem, iż ich ukochana córunia wychodzi za mąż za mężczyznę urodzonego w innym kraju i pochodzącego z tak niekonwencjonalnej rodziny. "Kocha rodziców, nawet jeśli w ogólnym rozrachunku są bardziej niż sztywni i trzymają się kurczowo pewnych tradycji", wyjaśnia Seyfried. "Nie tak wyobrażali sobie jej przyszłość, nawet jeśli widzą, że ona zdecydowanie kocha Alejandro". Wcielająca się w Muffin O'Connor Christine Ebersol wyjaśnia: "Oni chcą po prostu ukierunkować swoją córkę, by była szanowana w taki sposób, w jaki im to odpowiada. Kwestia akceptacji przyszłego zięcia przychodzi im z tak wielkim trudem, ponieważ nie mieli kogoś takiego na myśli, a wiążący się z tym brak kontroli nad życiem Missy wprowadza w ich egzystencję stany lękowe".

Zarówno Alejandro, jak i Missy zdecydowali, że choć tego nie chcą i nie jest im to potrzebne do szczęścia, ich ślub odbędzie się zgodnie z tradycją katolicką, ażeby ukontentować i jej rodziców, i jego biologiczną matkę. W roli ojca Moinighana, katolickiego księdza, który połączy ich węzłem małżeńskim, wystąpił Robin Williams. Duchowny pochodzi z bogatej parafii, która idealnie wpasowuje się w wyobrażenia O'Connorów na temat zaślubin.

Pozostałe dzieci Griffinów, Jared (Topher Grace) i Lyla (Katherine Heigl), przyjeżdżają na ślub nie wyzbyte własnych bagażów życiowych doświadczeń. Po powrocie do domu Jared zaczyna kwestionować podjętą lata wcześniej decyzję o pozostaniu prawiczkiem, dopóki nie poznaje kolumbijskiej siostry Alejandro, Nurii (Ana Ayora), w której bez reszty się zakochuje. "Jared ma już prawie trzydzieści lat i wytyczył sobie własną życiową ścieżkę, ale zaczyna się wahać, czy aby postąpił właściwie", wyjaśnia Grace. "I nagle zakochuje się po uszy w biologicznej siostrze swego adoptowanego brata. Co oznacza oczywiście, że chłopak zaczyna się porządnie zastanawiać nad swoim decyzjami", kontynuuje aktor. "Nuria wykorzystuje swoją seksualną atrakcyjność oraz poczucie pewnego rodzaju wolności, której chłopak nigdy wcześniej nie zaznał, aby go uwieść, ale ostatecznie zaczyna się o niego naprawdę troszczyć, a w efekcie sam związek okazuje się być czymś o wiele lepszym i bardziej znaczącym niż kiedykolwiek mogłaby podejrzewać", dodaje Ayora.

Związek Lyli przechodzi kryzys, a kobieta skrywa tajemnicę, która, jeśli zostałaby ujawniona, jedynie pogorszyłaby sprawy. Od rozwodu rodziców jej relacje z ojcem stały się bardzo ograniczone, a weselny weekend Alejandro to tak naprawdę pierwsza od wielu lat okazja do spędzenia z nim większej ilości czasu. "Lyla ma tak wielki problem z ojcem głównie dlatego, że boi się, że stanie się taka jaka on, ponieważ są do siebie bardzo podobni w wielu względach", mówi Heigl. "Ale ostatecznie jest w stanie odpuścić i powiedzieć sobie w głębi duszy, że jej ojciec jest tym, kim jest, a ona jest kimś zupełnie innym - samą sobą. To wystarcza, żeby ich relacje ponownie się odrodziły".

Przy wszystkich tych różnicach i różnego rodzaju dziwactwach, które wypełniają drzewo genealogiczne Girrifnów, jest to rodzina, która kocha wszystkich swoich członków, w której wszyscy się wspierają w najcięższych chwilach. "To film o weselu, ale tak naprawdę o rodzinie", dodaje Grace. "Co więcej, pokazuje różne rodzaje miłości, które potrafią stworzyć to, co znamy pod określeniem współczesnej jednostki rodzinnej", kończy aktor. "Mam nadzieję, że kiedy nasz film trafi do kin, przyjdą na niego całe rodziny", mówi Salvatore. "To nie jest jedynie komedia ku pokrzepieniu serc, ale także poruszający, emocjonalny komediodramat, w którym każdy będzie potrafił ujrzeć cząstkę samego siebie".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wielkie wesele
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy