Reklama

"Wichrowe wzgórza": JAK POWSTAŁ FILM?

- Nigdy nie lubiłam adaptacji - mówi reżyserka i współscenarzystka "Wichrowych wzgórz" Andrea Arnold. - Literatura to całkowicie inny żywioł niż film. W dodatku najczęściej samowystarczalny i kompletny. Zdziwiłam więc samą siebie tą decyzją. I to takiej książki! - dodaje z przekąsem Arnold. - Gotyckiej, feministycznej, sadomasochistycznej, socjalistycznej, freudowskiej, kazirodczej, pełnej przemocy i bebechów. Próba połączenia tych wszystkich składników to zadanie na pewno ambitne, a może po prostu głupie, które w dodatku nie odda sprawiedliwości książce. Ale czułam, że nie mam specjalnego wyboru. Od kiedy myśl o tej adaptacji pojawiła się w mojej głowie nie chciała jej już opuścić. Nawet kiedy pojawiły się poważne problemy nie mogłam przestać.

Reklama

Nie była w tym osamotniona. Robert Bernstein, producent z Ecosse Films, przyznaje że jego firma przez kilka lat walczyła o nową adaptację klasycznej powieści Emily Brontë. Przez projekt przewinęło się kilku reżyserów, którzy chcieli się zmierzyć ze scenariuszem Olivii Hetreed, również zmieniającym się przez ten czas. - To naprawdę duża rzecz zabrać się za sfilmowanie prawdopodobnie najchętniej czytanej angielskiej powieści, o której każdy ma swoje zdanie - mówi Bernstein.- My w dodatku chcieliśmy, by ta adaptacja nie przypominała żadnej poprzedniej z wielu, które powstały przez lata. Bo inaczej po co byłoby ją robić? Wtedy na naszej drodze pojawiła się Andrea, o której wiedzieliśmy, że zawsze chciała przenieść "Wichrowe wzgórza" na ekran, co znając jej dotychczasowe filmy, nie było wcale takie oczywiste. Ona chciała to zrobić po swojemu, jakby było w tej książce coś bardzo dla niej osobistego.

- Moje pierwsze zetknięcie z "Wichrowymi wzgórzami" to była adaptacja z Laurencem Olivierem jako Heatcliffem i Merle Oberon jako Cathy, którą obejrzałam w dzieciństwie - wspomina reżyserka. - Nie pamiętam dlaczego, ale wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Po książkę sięgnęłam później, już jako nastolatka. I byłam zaskoczona, bo to nie była miłosna historia, jaką spodziewałam się przeczytać. To było coś mroczniejszego, dziwniejszego i głębszego zarazem.

Wszelkie adaptacje "Wichrowych wzgórz" koncentrowały się zazwyczaj na pełnej pasji więzi między Heatcliffem a Catherine Earnshaw, ugruntowując sławę książki Brontë, jako opowieści o nieśmiertelnej miłości. Ale to także historia o niesłychanym emocjonalnym okrucieństwie, fizycznym wykorzystywaniu, niszczącej obsesji, samotności i nieuniknionej tragedii. - Kiedy wróciłam do tej powieści po latach okazało się, że martwię się o Heatcliffa - wspomina Arnold. To wieczny outsider, ale też cichy najeźdźca. Zapragnęłam zrobić ten film dla niego. Pokazać to, jak był traktowany jako dziecko. Brutalność z jaką się spotkał. To jak się potem zmienił. Stało się tak na skutek jego doświadczeń, czy może było częścią jego natury?Cathy mówi w pewnym momencie, że jest Heatcliffem. Ja myślę, że Emily Brontë była Heatcliffem. A może my wszyscy nim jesteśmy?

- Poprzednie adaptacje ignorowały wiek bohaterów książki - zauważa Bernstein. - Kiedy w projekcie pojawiła się Andrea i skończyła poprawiać scenariusz okazało się, że chce w filmie poświęcić sporo miejsca jego bohaterom w wieku dziecięcym, bo tak dzieje się w powieści. To podstawowa zmiana. Ważna była także decyzja, żeby starać się pokazać historię z punktu widzenia Heatcliffa. Naszym zadaniem było ułatwienie realizacji tej wizji. Dla Andrei niezwykle ważne są autentyczność i wiarygodność i myślę, że to widać w tym filmie. Choć to film kostiumowy, czuć realność świata przedstawionego. Tak mogły wyglądać tamte czasy. Nastawialiśmy się, że będzie to w pewien sposób prowokacyjna adaptacja i taka właśnie jest.

- Kiedy zabierasz się za materiał z takim bagażem skojarzeń, najlepsze co możesz zrobić, to trzymać się swojej wizji - mówi Arnold. - Mimo że ta książka jest tak znana, tyle się o niej mówi, dla mnie ciągle pozostaje bardzo osobista i bliska. Cały czas czuję te niezwykle świeże emocje, z którymi musiała ją pisać Emily, siedząc samotnie w swojej sypialni, pozwalając by jej wyobraźnia ją niosła, podczas gdy na zewnątrz szalał wiatr. Ona była poetką, miała odwagę mówić swoim własnym i bardzo oryginalnym głosem.

Pragnienie autentyczności zawiodło ekipę filmu na zachodni kraniec Swaledale w North Yorkshire, - słowo "wuthering" wywodzi się z tamtejszego dialektu - gdzie realizowano zdjęcia jesienią. Oznaczało to ciągłą walkę z szalejącą pogodą, deszczami i podtopieniami. Sam dom, wcześniej najczęściej przedstawiany jako imponująca gotycka budowla, bliski jest opisom Brontë, która pisała o starej farmie. - Andrea od samego początku umiejscawiała akcję w farmie na wzgórzu, a nie w rezydencji - mówi producent Kevin Loader. - Kiedy wybierzesz się do Yorkshire to łatwo dostrzec, że ludzie nie stawiają tam tego typu budynków na wzgórzach. Wzgórza to wręcz miejsce, gdzie niewiele się zmieniło od stuleci. Nie ma tam elektryczności, bieżącej wody. A jednak na tych łąkach ludzie cały czas prowadzą gospodarstwa. Zdjęcia do tego filmu były jednymi z najcięższych przy jakich pracowałem. Ciągle trzeba było uważać na wiatr, wodę, szybko robiło się ciemno, a surowość tutejszej natury dawała się we znaki. Ale dzięki temu udało się uzyskać to osamotnienie towarzyszące bohaterom i zbliżyć się do ich prawdziwego świata.

- Przyroda musiała być częścią moich "Wichrowych wzgórz" - mówi Arnold. - Było to dla mnie jasne od samego początku. Natura potrafi być piękna i łaskawa, ale też brutalna, egoistyczna, wściekła i niszczycielska. Jesteśmy jej częścią i nigdy nie przestaniemy, bez względu na to, jakie życie prowadzimy. Jesteśmy zwierzętami i w dodatku nie mamy pełnej kontroli nad tą naszą zwierzęcą naturą, choć tak się łudzimy. Heatcliff jest siłą natury. Wszyscy jesteśmy. Chciałam, żeby to było wyraźnie w filmie obecne, żeby było wplecione w każdy jego element.

Wrażenie to miała potęgować także ścieżka dźwiękowa filmu. Stąd decyzja Arnold, by zrezygnować z muzyki i zastąpić ją dźwiękami natury. - Chciałam usłyszeć wszystko: zwierzęta, wiatr, kopnięcia, uderzenia, chłostanie, łkanie, krzyki, płacz, ból.

- Kiedy spojrzysz na to, co Andrea zrobiła z "Wichrowymi wzgórzami" przez pryzmat jej wcześniejszych filmów, okazuje się, że wszystko pasuje - komentuje Loader. - To kolejna jej opowieść o kimś z marginesu, o wykorzystywaniu i obsesjach. Andrea kojarzyła nam się z kimś zdecydowanie nowoczesnym i tylko zupełny przypadek sprawił, że dowiedzieliśmy się, że "Wichrowe wzgórza" są jedną z jej ulubionych książek. Wydaje mi się, że głównym jej celem było zrobienie z tej klasycznej historii czego żywego, pulsującego, wciągającego i ponadczasowego.

- Operator Robbie Ryan był bohaterem - dodaje producent. - To geniusz. Podobnie jak Andrea kieruje się instynktem i niczego się nie boi, choćby stania całymi dniami z kamerą po kolana w błocie. To, że oboje tak bardzo zdają się na instynkt bardzo przydało się przy pracy z naturszczykami. Andrea świetnie potrafiła im przekazać, czego od nich oczekuje.

- Szukając aktorów z całych sił próbowałam oddać to, co sama wyczytałam w książce - opowiada Arnold. - Dla mnie Heatcliff był inny i obcy, a wszyscy niesamowicie młodzi. Chciałam też po raz kolejny umieścić w obsadzie zawodowych aktorów i amatorów. Wpadłam na pomysł, że ludzi ze Wzgórz zagrają naturszczycy, a mieszkańców Drozdowego Gniazda aktorzy. Ci pierwsi mieli być surowi, żywiołowi, męscy a drudzy bardziej zmanierowani, kobiecy, ostrożni. Amatorów szukano podczas specjalnie zorganizowanych warsztatów aktorskich. James Howson - grający nastoletniego Heatcliffa - pojawił się na nich przypadkowo, towarzysząc koledze. - Po prostu coś w nim było - wspomina Loader. - Miał niesamowitą prezencję, kamera natychmiast go pokochała. Wyglądał trochę jak młody Jimi Hendrix. Z kolei do mniej znaczących ról zatrudnieni zostali mieszkańcy okolic, w których realizowano zdjęcia, co z jednej strony miało swój wpływ na wrażenie autentyczności, którą udało się uchwycić w filmie, a z drugiej zbliżyło ekipę i lokalną społeczność do siebie.

- Myślę, że wersja Andrei jest ekstremalnie wierna powieści - podsumowuje Loader. - Nasze wyobrażenie o "Wichrowych wzgórzach" było zakłamane przez wcześniejsze adaptacje. Melodramatyczne, pełne gotyckich elementów, skupiające się na wielkiej, pięknej miłości. Tymczasem tak naprawdę Brontë napisała mroczną i tragiczną historię o obsesji i rozpaczy.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wichrowe wzgórza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy