"Wariaci z Karaibów": RAPORT: JEAN-PAUL ROUVE
Wydział – miejscowa Policja
Do: Pana Gaumonta, Głównego Producenta, pełniącego czynną służbę Szefa Brygady Śmiesznych Efektów Specjalnych w Waszyngtonie
Dotyczy: rola szeryfa Marley`a
Melduję o przebiegu pracy nad rolą szeryfa Marley`a uzasadniając motywy swojego postępowania.
Będąc jeszcze w szkole, jak wszyscy mali chłopcy, bawiłem się lalkami, grałem w gumę czy skakałem na skakance. No, a jeśli nie, to bawiłem się również, i przede wszystkim, w kowbojów i Indian i Dziki Zachód – James West to facet z klasą, w przeciwieństwie do Artremusa Gordona, który mnie zawsze denerwował. Miguelito Loveless jest kapitalny. Bawiłem się też w D`Artagnana i Robin Hooda – tak, już wtedy. Z tym tylko wyjątkiem, że bawiłem się w nich sam! Proszę zauważyć, że zarówno James West jak i Robin Hood mają obydwaj słabość do obcisłych spodni... Lubiłem się też bawić w Rudolpha Noureev`a! Dziwne... To na pewno coś znaczy.
Z Kadem i Olivierem znamy się już od dawna. Pracowaliśmy razem już wcześniej, robiliśmy skecze, no i często się spotykaliśmy. Staliśmy się prawdziwymi przyjaciółmi... No i, któregoś popołudnia dzwoni do mnie Kad pytając czy nie mógłbym się z nimi spotkać, bo chcieliby mi dać do przeczytania scenariusz i zaproponować mi rolę. To było takie zwyczajne i bardzo miłe. Byli tym wszystkim ogromnie podnieceni, jak gdyby dopiero co skończyli pisać scenariusz i nie znali jeszcze opinii innych. Przeczytałem go w godzinę i zadzwoniłem do nich. Nie wierzyli mi, że go przeczytałem. Kiedy powiedziałem, że czytając scenariusz śmiałem się do łez myśleli, że się zgrywam.
Wiedziałem też, że reżyserią zajmie się Eric Lartigau, którego również znałem, bo zajmował się wystawianiem skeczów o Robin Hoodzie. Miałem wrażenie, że jestem w rodzinie. No i do tego Gérard Darmon, którego poznałem na planie „Asterixa i Obelixa: Misja Cleopatra”... Wiem, że brzmi to dziwnie, ale dla mnie były to dwa miesiące wakacji. Było świetnie! Serio.
Kad i O i wszyscy ci Robin Hoodowie mają bardzo podobne poczucie humoru. Śmiejemy się z tych samych rzeczy. Scenariusz bardzo mi się spodobał. Wiem, że rolę szeryfa Marley`a napisali dla kogoś w wieku 50, 60 lat. Kiedy okazało się, że ostatecznie to ja mam ją zagrać, trzeba było nanieść kilka poprawek. Na przykład na samym początku miałbym powiedzieć „Dwadzieścia lat tu pracuję, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem” musieliśmy zmienić na „Miesiąc tu pracuję, ale czegoś takiego jeszcze nie widziałem”. Wyszło to nawet nieźle, bo o jeden żart więcej.
Bardzo mi się podobał okres kręcenia zdjęć. Zauważyłem też, że im dłużej one trwają (im dłużej się na nich przebywa), tym lepiej. Bo po pierwsze, można się naprawdę zżyć z całą ekipą, a po drugie, o paradoksie, jest to dużo łatwiejsze, niż spędzenie na planie dwóch albo trzech dni w celu zagrania małej rólki. Nie ma się wrażenia mieszkania w wakacyjnym domku, ale w prawdziwym domu. Przy następnym filmie chciałbym być obecnym podczas wszystkich dni zdjęciowych, nawet podczas tych, w których nie gram. Oczywistym jest, że z czasem będą mi coraz lepiej płacić – jest to zupełnie zrozumiałe zważywszy na to, że mój talent wciąż się rozwija. A kiedy już będzie można uprawiać ten zawód dla pieniędzy, to będzie wspaniałe. Moim życiowym celem jest dostawać 10 milionów dolarów za trzy dni zdjęciowe, bez obowiązku wyuczenia się tekstu, mając przy tym trzydziestokilogramową nadwagę i do tego kręcić filmy o Wietnamie.
Wydaje się, że mam typowo amerykański look. Skądinąd, kiedy przymierzałem dla siebie peruki, za wzór miałem Burta Reynolds`a. To raczej dobrze, zważywszy na to, że moja kariera rozwija się podobnie jak jego. Ponoć gram jak on, starzeję się jak on, mimo, że zgolił wąsy. Dla mnie to facet z klasą. Wzór. Uprawiam ten zawód, aby się do niego upodobnić. Tak więc film „Wariaci z Karaibów” pasuje do tego gatunku. Myślę, że szczyt mojej kariery będzie miał związek właśnie z filmami tego typu. Przy okazji oficjalnie oświadczam, że zrezygnuję z kariery aktorskiej, gdy tylko okaże się, że nie będę potrafił bardziej się na tym polu rozwinąć.
Dobry kryminał to taki, w którym są dobrzy policjanci i źli przestępcy, i gdzie na końcu dobrzy policjanci tych złych przestępców wsadzają do paki. Ważna jest również zrozumiała fabuła. Dużo jest bowiem takich kryminałów z których nie rozumiem nic. Swoją drogą najczęściej, kiedy to dobrzy przestępcy załatwiają złych policjantów. Nic wtedy nie kapuje. Człowiek zastanawia się, co też autor miał na myśli. Na szczęście zdarza się to rzadko.
Nie wiem za to, co to jest dobra komedia. Ponieważ są filmy, na których się śmieję, mimo że nie są komedią, jak i komedie, które nie bawią mnie wcale. Śmiałem się na filmie „Rohmer”. Na filmie „l`Arbre le Maire et la Médiathèque” pokładałem się ze śmiechu. Nie zgrywam się, naprawdę. Każdy ma swoje własne poczucie humoru. Według mnie film pod tytułem „C`est Arrivé Près de chez Vous” to najlepsza komedia jaką widziałem.
Krążą słuchy o pewnym postępku, za który ponoć jestem odpowiedzialny – chodzi o pewien napad śmiechu Kada. Nie wiem, jak to się stało, bo zarówno ja, jak i Kad zazwyczaj się tak nie zachowujemy. Raczej zaliczamy się do ludzi, którzy swoją pracę traktują bardzo serio. No ale cóż, muszę się do tego przyznać. Mamy z Kadem poważny problem. Zdarza się tak czasem między aktorami, że jak tylko na siebie spojrzą, to zaczynają się śmiać. Obydwaj mamy chyba jakąś iskierkę w oku, na której widok od razu zaczynamy rechotać. Myślę jednak, że to nic poważnego, nie ma o czym mówić.
Za to Gérard Darmon nie jest wcale lepszy. Zwłaszcza gdy zaczyna to swoje: „Widziałeś ją? Kogo? Moją dupę!”. Co by nie było, ten gag to jego specjalność. Ale ja postanowiłem nie wdawać się w te jego gatki, bo trochę są dla mnie za mocne. A z nim można się naprawdę nieźle zagalopować. Po prostu uważam, że lepiej skupić się nad rolą i nauczeniem się tekstu niż tracić czas na zabawę w „Kogo? Moją dupę!”. To stwierdzenie adresuję do niego.
Mój image, jaki wykreowałem w tym filmie bardzo mi się spodobał. Być może wykorzystam go w następnych rolach. Choćby te ogromne Ray-Ban`y zasłaniające pół gęby. Bardzo lubię te okulary. Pasują do mnie - taki amerykański styl. Kiedy jeszcze trwały przygotowania do filmu, od razu wiedziałem, że moja postać będzie rudzielcem. Rudzi ludzie mnie rozśmieszają. Wiem, że to idiotyczne, bo co też znaczy rudy kolor włosów, ale nic na to nie poradzę. Z kolei moje wąsy mają kojarzyć się z farmerem z amerykańskiego Południa. Szeryf Marley to połączenie Murtaugh`a z „Fatalnej Broni” i tego gliniarza z „Milczenia owiec” (chodzi mi o tego, którego zagrał Scott Glenn, nie Jodie Foster), z małą domieszką Twin Peaks. Jak na komedię chyba może być.
Myślę, że dzięki temu, że otrzymałem Cezara, film zarobi jakieś 100 milionów na samym otwarciu. Tylko dlatego, że ludzie mnie uwielbiają. Tak jak zwierzęta czy rośliny. W dniu premiery obsypią mnie kwiatami, a ja w zamian karzę umieścić w czołówce i na plakatach: „Jean-Paul Rouve, from Academy Cesar of the World”. Myślę, że ekipa mnie poprze. Wszyscy będą się do mnie zwracać per pan, Kad będzie całował mnie po rękach... Tylko Olivier na pewno powie „weź się nie wydurniaj i zamknij się wreszcie!”, a to już nie będzie takie miłe.