"W poniedziałek rano": OPINIE PRASOWE
Szczerze mówiąc, miałem tu [na MFF w Berlinie 2002 - red.] tylko jedno spełnienie. Jeden film, dla którego warto było przyjechać do Berlina. Nie gra w nim Russell Crowe, nie dostanie Oscara. W porównaniu z wielkimi przemysłowymi produkcjami jest to rękodzieło, mały klejnot. Zrobił go Gruzin od lat mieszkający w Paryżu, Otar Iosseliani. "W poniedziałek rano" jest komedią o robotniku, współczesnym niewolniku, który pewnego razu łamie reżim tygodnia i jedzie do Wenecji, gdzie miło spędza czas. Dziwny to robotnik i dziwna komedia. Trochę smutna. Cienko tkana, pełna delikatnych gagów. Czasem pada zdanie poważne: W moim kraju już się nie śpiewa. W moim kraju wino pełni już tylko funkcję gastronomiczną, straciło dawne znaczenie duchowe. Jeżeli był tu film, który dał jakąś odpowiedź na 11 września, to jest nim to małe arcydzieło Iosselianiego. Film o Europie, która się rozciąga od Gruzji po Afrykę. O Europie, której prawie nie ma.
Tadeusz Sobolewski, „Gazeta Wyborcza” 2002
"W poniedziałek rano" to zabawna komedia, ale o dość gorzkim posmaku. (...) Film cechuje swobodny urok, osiągany w znacznej mierze dzięki bardzo zabawnemu portretowi Vincenta - przeciętnego, małomiasteczkowego nieudacznika - w wykonaniu Jacques'a Bidou. Gruziński reżyser ukazał typowe absurdy i niedorzeczności współczesnego życia. W scenach spotkania Vincenta z dawnym przyjacielem rodziny, markizem Enzo di Martino, film osiąga szczyty komizmu. (...)
Josh Ralske, „All Movie Guide” 2002
Otar Iosseliani, od kiedy zaczął karierę w rodzinnej Gruzji, tworzy filmy wyróżniające się subtelnością i komizmem, który wydaje się tu być podstawowym składnikiem ludzkiej kondycji. (...) Świat gruzińskiego reżysera ma wiele wspólnego z filmami Jacques'a Tatiego, francuskiego reżysera rosyjskiego pochodzenia. Obaj wyspecjalizowali się w komediach, które cechuje zarówno uważna obserwacja, jak i bogactwo żartów i gagów, które, z pewnością, sprawiają wiele uciechy wnikliwemu widzowi. (...)
Iosselianiego nie interesuje kino podporządkowane rygorom zawrotnej akcji. (...) Zamiast tego reżyser z uwagą, ale też swobodną ironią i szczyptą surrealizmu (jak, na przykład, pojawienie się aligatora we francuskim miasteczku) przygląda się swym bohaterom i światu, w którym żyją. To również kino poetyckie. Jest w "W poniedziałek rano" zupełnie magiczna scena, kiedy przyjaciel Vincenta z Wenecji zabiera go na dach, skąd rozciąga się najbardziej niesamowity widok i gdzie można autentycznie odczuć ducha miasta. (...)
Świetnie sfotografowany przez Williama Lubtchansky'ego "W poniedziałek rano" jest bezbłędnie zrobionym filmem, w którym, dzięki magii obrazu, jak w soczewce skupiają się najważniejsze ludzkie pragnienia i marzenia.
David Straton, „The Variety”, 25.05-1.06.2002
Film wybitny to (...) "W poniedziałek rano" Otara Iosselianiego - gruzińskiego reżysera, od lat tworzącego we Francji, konsekwentnie i bez oglądania się na aktualne mody rozwijającego swój styl ironicznego outsidera, którego nie zadziwi nawet aligator w ogródku, o kolejnych wojnach nie wspominając. Bohaterem jego najnowszego filmu jest francuski prowincjusz. Pewnego ranka nie przekracza on bram fabryki, lecz udaje się w świat, by przekonać się, że wszędzie jest tak samo - te same zakazy, ta sama rutyna, ta sama nuda. Utkany z delikatnej, niemal przezroczystej, materii, pełen cienkiego i kłującego dowcipu film Iosselianiego głosi pochwałę wolnego ducha, dla którego coraz mniej miejsca na ziemi. "W poniedziałek rano" zrobiony został z prawdziwą maestrią.
Bartosz Żurawiecki, „Film”
A jak patrzą współcześni filmowcy na zwyczajnych współczesnych? Nie geniuszy, nie noblistów, ale zwykłych zjadaczy, często tak gorzkiego chleba dwudziestego pierwszego wieku? Wszystko zależy od stylu twórcy, od talentu, z jakim zwykłe, znane wszystkim sprawy uczyni fascynującym widowiskiem, odkrywającym prawdę.
Najbliżej ideału znalazł się nieoceniony, wierny samemu sobie Gruzin Otar Iosseliani. Jego specyficzny charakter pisma rozpoznaje się już po dwóch minutach W poniedziałek rano. Chłoporobotnik Vincent dojeżdża do pracy autobusem, w którym grozi palaczom napis "Defense de fumer". Wysiada przed bramą fabryki, na której wisi ten sam zakaz, więc i on i koledzy rzucają się na papierosy, by zaciągnąć się choć parę razy, zanim przejdą na teren zakładu, zatruwającego okolicę smrodliwymi dymami i ściekami w trzech kolorach... Przenikliwa dobroduszna ironia filmu, obywającego się prawie bez dialogów, doczekała się Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię oraz nagrody FIPRESCI.
Jerzy Płażewski, „Kino”
Bohaterem "W poniedziałek rano" jest robotnik, który pewnego dnia postanawia nie iść do pracy. Oprócz zrozumiałego znudzenia robotą i życiem rodzinnym - nie wiadomo, czym bardziej - mamy tu również bunt przeciw zakazom wszelkiego rodzaju, włącznie z zakazem palenia, o czym informują rzucające się w oczy napisy na bramie zakładu. W pięknej Wenecji nasz bohater pozna sympatycznego tubylca, wolnego jak ptak, do czasu jednak, kiedy musi przekroczyć próg swojej fabryki, w której też nie wolno palić, o czym informują stosowne tablice. Iosseliani ma swój własny poetycko-ironiczny styl i nie należy traktować zbyt dosłownie przedstawianych przez niego sytuacji, niemniej mamy w tym filmie parę tropów typowych dla dzisiejszych czasów: bohatera zmęczonego życiem, przerażający stan stosunków familijnych, wreszcie fiasko marzeń o wolności w świecie bez zakazów.
Zdzisław Pietrasik, „Polityka”
"W poniedziałek rano" niewątpliwie jest hołdem Iosselianiego dla twórczości Jaques'a Tatiego. Moment, kiedy Vincent odchodzi z pracy, przywołuje na myśl "Mojego wujaszka". Jego podróż do Włoch - Wakacje Pana Hulot. Jego codzienność w pracy mogłaby być jakąś niewykorzystaną sceną z Play Time. Jednak mimo tych oczywistych odniesień, Iosseliani nie kopiuje stylistycznych rozwiązań Tatiego. W istocie mamy tu niesamowity zmysł realizmu. (...)
Iosseliani, robiąc użytek z ciszy i kilku powracających motywów, pokazuje bezduszność i powtarzalność życia swoich bohaterów.
Ed Gonzalez, „Slant Magazyn”
Vincent - bohater "W poniedziałek rano" Otara Iosselianiego - to człowiek, któremu właściwie nic się w życiu nie przydarza. W otwierającej film komicznej sekwencji, z kilkoma żartami dotyczącymi zakazów palenia, jest on pokazany jako człowiek złapany w pełną monotonii pętlę czasu. Bez słowa wytłumaczenia, bez żadnego widocznego protestu bohater po prostu wychodzi z tego kręgu zrytualizowanej codzienności, bierze pieniądze od swojego ojca i wyrusza w podróż.
Ale jego pobyt w Wenecji jakoś szczególnie nie wpływa na bieg opowieści. Bohater nie doznaje żadnego katharsis ani szoku, jakiemu zwykle podlegają ludzie w zetknięciu ze śródziemnomorską kulturą. Vincent nie staje się nawet turystą, a jego spotkania z ludźmi zdają się nie mieć żadnych konsekwencji. (...)
"W poniedziałek rano" oddziałuje przez obrazy, nie za pomocą słów. Niewielka ilość dialogów, szczególny rodzaj humoru, taki, a nie inny dobór muzyki zbliża ten film do estetyki kina niemego i pozwala widzom rozsmakować się w tej czarującej, niespotykanej dziś poetyce. Iosseliani, pokazując wędrówkę swojego bohatera, daje nam kilkudniowy skrót życia ludzkiego, zbudowany wyjątkowo konsekwentnie i bez zbędnego dramatyzowania.
Julian Graffy, „Sight and Sound”
Billy Wilder powiedział kiedyś, że chciałby, aby wszystko w jego filmach było oczywiste, włącznie z subtelnością. To credo zupełnie nie pasuje do niejednoznacznej komedii o kryzysie wieku średniego - "W poniedziałek rano". Tutaj wszystko - zarówno subtelności, jak i rzeczy oczywiste - pokazane jest na tym samym poziomie abstrakcji. Drobne, z pozoru śmiertelnie poważne żarty, oparte na tym, co wizualne, oraz chwile emocjonalnego zgiełku zdają się zajmować tę samą ilość przestrzeni na ekranie.
Nic w tej historii nie jest naprawdę jasne - nieszczęśliwe życie Vincenta, jego decyzja o wyjeździe, jego odczucia dotyczące Wenecji i bycia z dala od rodziny - to wszystko pozostaje dla nas trochę zagadkowe. Iosseliani nie używa żadnych konwencjonalnych technik, aby jakoś wypunktować swoje opowiadanie. Nie ma tu zbliżeń, podniosłych melodii w ścieżce dźwiękowej, nie ma nic, co mogłoby nas wprawić w błogi stan świadomości, że z pewnością wiemy, „o co chodzi”. Dialogi też niewiele nam pomogą. Właściwie jest to... niemy film ze słowami, z długimi ujęciami i zabałaganionymi kadrami. Jest mało filmów, w których widz ani razu nie widzi zbliżenia głównego bohatera. Ale łagodny ton, połączony z ekscentrycznymi śmiesznymi drobiazgami, daje
"W poniedziałek rano" jakąś szczególnie miłą atmosferę. Daje widzowi poczucie bezpieczeństwa i dobry humor.
Peter Bradshaw, „The Guardian”
"W poniedziałek rano" traktuje o powtarzalności i nudzie. O tym, że w naszym codziennym życiu wszystko jest takie zwyczajne. Ten film jest również pochwałą ekscentryzmu.
Philip French, „The Observer”
Otar Iosseliani, Gruzin od 20 lat żyjący we Francji, ma bardzo miły zwyczaj tworzenia dość zwariowanych filmów, w których ujawnia niezwykłą zdolność do traktowania nawet najbardziej mrocznego tematu zaskakująco i dowcipnie. (...) Iosseliani, złośliwiec, pokazał komedię na poły pozbawioną złudzeń, na poły epikurejską, w której małymi, ale precyzyjnymi pociągnięciami obnażył tę nieznośną konieczność dostosowywania się do reguł rządzących światem. Iosseliani, duchowy spadkobierca Rene Claira i Jacques'a Tatiego, wybiera styl subtelnej sugestii i surrealistycznej fantazji zamiast napuszonych i pompatycznych oskarżeń. Reżyseria Iosselianiego, pozornie nonszalancka, jest w istocie, przemyślana i bardzo konsekwentna. Jego "W poniedziałek rano" dużo więcej mówi o absurdzie świata niż wiele filmów, które przygniata ciężar dobrych intencji i szlachetnego przesłania.
Olivier De Bruyn, „Premiere” 2/2002
"W poniedziałek rano" mógłby być kolejną standardową komedią o kryzysie wieku średniego u mężczyzny. Jednak film nie jest ani naiwnym peanem na cześć romantycznego easy ridera, ani bezdyskusyjnym hołdem dla wartości domowego ogniska. (...) Otar Iosseliani, 68-letni gruziński reżyser, odporny na pokusy sentymentalizmu, podchodzi do poważnego tematu z mądrością, ale i znakomitym wyczuciem absurdu, dzięki czemu potrafi w nawet najbardziej pospolitych okolicznościach odnaleźć prawdziwą magię. (...) W swojej technice i stylu przypomina trochę mistrzów kina niemego: staranna inscenizacja i wyśmienite zgranie scenicznych gagów. (...)
Vincent jest małomówny i milczący. Jacques Bidou, debiutujący jako aktor filmowy, ma dar odgrywania humorystycznych scen ze śmiertelną powagą, co tylko zwiększa komiczny efekt. Wydaje się, że aktor jest najszczęśliwszym właśnie w roli katalizatora komizmu, a reżyser daje mu wiele okazji po temu. (...)
Filmowy świat Iosselianiego jest niezauważalnie dziwny. "W poniedziałek rano" jest tak naturalny, niewymuszony i swobodny w swoim surrealizmie, że można go bardzo łatwo pomylić z cinema-verite, odnosząc wrażenie, że cały ten łagodny, magiczny urok jest czymś zupełnie zwyczajnym w codziennym życiu.
A.O. Scott, „The New York Times” 11.10.2002