"Toy Story 3": STARY ŚWIAT NA NOWO
Jedenaście lat, które upłynęły od realizacji poprzedniego filmu, to w historii animacji cała burzliwa epoka, pełna technicznych nowinek. Producentka Anderson podkreślała, że choć trzecia część trylogii musiała rozgrywać się w tym samym świecie, te wielkie zmiany nie mogły pozostać przez filmowców niezauważone.
Unkrich podkreślał: - Postaci zachowują się i poruszają w sposób, jaki znamy z poprzednich filmów. Ale animatorzy dodali wiele niuansów. Stało się to możliwe zwłaszcza po nakręceniu filmu "Ratatuj", który był moim zdaniem pod tym względem przełomowy. Cały czas musieliśmy walczyć z pokusą ulepszeń. Buzz i Chudy musieli pozostać Buzzem i Chudym, jakich znaliśmy. To było nasze pierwsze przykazanie. Podczas oglądania nakręconych materiałów animatorzy, którzy pracowali przy poprzednich częściach, mieli wręcz obowiązek wychwytywania niezgodności animacji z "toystorową klasyką". Nie opuszczajmy tak brwi Buzza, on tak nie robił! Uwaga na powieki Chudego - to niezgodne z oryginałem! - takie rozmowy toczyły się w pokoju projekcyjnym.
Bobby Podesta, główny animator i nowy człowiek w zespole, wspominał, że czuł się częstokroć jak archeolog, studiujący odległą cywilizację. Oczywiście obejrzał nie raz bardzo dokładnie poprzednie filmy i przeprowadził drobiazgowe wywiady z animatorami, pytając drobiazgowo o techniki, jakimi się posługiwali i o to, jakie efekty chcieli osiągnąć; co im się powiodło, a co nie, ze względu na ówczesne ograniczenia techniczne. - Kluczem do sukcesu dwóch pierwszych filmów była wyrafinowana prostota animacji, sposobu poruszania się postaci. Naszym zadaniem było jej nie zagubić i wprowadzić pewne nowe rozwiązania, ale w taki sposób, by nie zniszczyć wspaniałej pracy poprzedników - mówił Podesta.
Jaime Landes postępował podobnie: - Czasem mnie ponosiło, a potem sam korygowałem własne pomysły. To, co widzimy na ekranie, nie może być przesadnie i niepotrzebnie skomplikowane, bo ludzie tego nie zaakceptują; od tych bohaterów oczekują prostoty. Inny animator, Michael Venturini, dodawał: - Największym sukcesem poprzednich odsłon "Toy Story" było zbudowanie więzi publiczności z bohaterami, identyfikacja z nimi. Zbytnie popisy mogłyby ją naruszyć. Jeśli chodzi o nowych bohaterów, opracowywano szczegóły ich ruchów, które miały wyrażać osobowość. W tym celu stworzono nawet ich charakterystyki i biografie. Wielkim wyzwaniem była postać pluszowego misia Lotso czyli Misia Tulisia.
Scenograf Bob Pauley szczerze wyznał: - Tak naprawdę nie mieliśmy jeszcze na serio do czynienia z pluszem. Zabawki z twardego plastiku są o wiele łatwiejsze do wiarygodnej animacji. Wykonaliśmy kilka pluszowych modeli i skrzętnie badaliśmy zachowanie się tego materiału. Obserwowaliśmy, jak się kompresuje, jak się marszczy, jak się porusza całe "ciało" zabawki. Ludzie przynosili także swoje osobiste pluszaki, by z nimi eksperymentować. Można powiedzieć, że powołaliśmy całą komórkę badawczą dotyczącą pluszu. Twórcy obmyśli też taki sposób poruszania się bohatera, by sprawiał wrażenie, że cały jest puszysty, że w ogóle nie ma kości.
Animator Rob Russ tłumaczył, jakim głównym założeniem kierowali się filmowcy przy tworzeniu postaci ludzkich: - Lee pragnął, by postaci ludzi i zabawek były bardziej skontrastowane niż w dwóch pierwszych częściach. Teraz, dzięki postępom techniki, jest to rzeczywiście łatwiejsze. Ludzie bardziej przypominają ludzi, daje to też większe możliwości aktorskiej ekspresji.
- Dziś zwłaszcza pierwszy film cyklu wygląda na surowy. Byliśmy wprawdzie pionierami w kręceniu animacji tak, jakby był to film aktorski. Teraz każdy to robi - komentował Unkrich. - Rzecz jasna użyliśmy bardziej wyrafinowanego oświetlenia i montażu, ale nie chcieliśmy z tym przesadzać. To miał być ciągle ten sam, rozpoznawalny i znajomy świat "Toy Story" - podkreślał. Operator Jeremy Lasky mówił z naciskiem: - Najważniejsza jest opowieść. To, by zaangażować się emocjonalnie, znaleźć się w niej niejako "w środku". To jest opowieść, a nie gra komputerowa, pełna efektownych sztuczek. Cały czas o tym pamiętaliśmy.