Reklama

"Templariusze. Miłość i krew": WYWIAD ZE STELLANEM SKARSGARDEM

STELLAN SKARSGARD O FILMIE, PROZIE JANA GUILLOU, BUDŻETACH I ULUBIONYCH ROLACH

STELLAN SKARSGARD O FILMIE, PROZIE JANA GUILLOU, BUDŻETACH I ULUBIONYCH ROLACH

Co myślisz o trylogii opowiadającej o dziejach dzielnego Arna Magnussona?

Jan Guillou jest pisarzem, który uczy o przeszłości, jak również jest twórcą ciekawych opinii dotyczących współczesności. W dłuższej perspektywie widać, że jego, czasem niepopularne, opinie o wojnie w Palestynie i konfliktach między religiami były bardzo przewidujące i ważne. U Guillou imponuje mi umiejętność zadawania Wielkich Pytań, które równocześnie są istotne dla każdego człowieka z osobna. A co do trylogii o Magnussonie? To literatura pełną gębą. Ma zachwycający rozmach. Wspaniała fabuła łączy się ze wspaniałą wiedzą erudycyjną o epoce. Do tego ten pisarski pazur. Uwielbiam te powieści!

Reklama

A jak ekranizowało się pierwszą część trylogii?

To jest europejski film. Przy jego produkcji nie brali udziału Amerykanie. Dla mnie najważniejsza była możliwość powrotu do Skandynawii, udział w największej, jak dotąd skandynawskiej produkcji. Tu nie panuje taki rodzaj zależności, jak na rynku amerykańskim. Poza tym w europejskim filmie nadal najważniejszy jest reżyser i jego wizja artystyczna, w Stanach o wszystkim decyduje producent. Czasem reżysera mogłoby naprawdę nie być. Zwłaszcza w filmach z wielkim budżetem. Choć, oczywiście, nie dzieje się tak zawsze. Na przykład Gore Verbinski, reżyser "Piratów z Karaibów" jest przykładem silnego reżysera, przesiąkniętego wizją, walczącego o każdą scenę, który jednak daje także wielką wolność aktorom, którzy mają duży udział w tworzeniu filmu.

A jakim typem reżysera jest Peter Flinth? "Templariusze. Miłość i krew" to film, który miał największy budżet w historii skandynawskiej kinematografii: 30 milionów dolarów! To dużo?

Peter Flinth jest świetnym reżyserem. Doskonale napędza aktorów. Poza tym ma wielką wyobraźnię i świetnie nad wszystkim panuje. W czasie realizacji filmu zawsze był kilka kroków przed wszystkimi. A robił przecież wielki film. O największym w historii Skandynawii budżecie! To wielka odpowiedzialność. Oczywiście, jeśli porównać tę kwotę z budżetami amerykańskich filmów to niedużo, a nawet można mówić o skromnych środkach.

Które ze swoich ról uważasz za najlepsze?

Jestem zadowolony z kreacji Birgera Brosa w "Templariusze. Miłość i krew". To malownicza rola. Dużą satysfakcję zawodową i artystyczną przyniosła mi rola alkoholika Thomasa Hellera w "Aberdeen" z 2000 roku, w "Zero Kelvin". Lubię zwłaszcza te role, które nie są do końca napisane i dają możliwość na wniesienie własnego pierwiastka, bo to one są dla aktora największym wyzwaniem. Lubię też dwa filmy, które zrobiłem z Hansem Peterem Mollandem. Z rolami jest jak ze starymi przyjaciółmi. Odchodzą, ale na zawsze pozostają w człowieku.

["HELSINGBORGS DAGBLAD", 19 GRUDNIA 2007]

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Templariusze. Miłość i krew
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy