Reklama

"Tarnation": PYTANIA DO REŻYSERA

W TARNATION widzimy, że kręciłeś filmy i domowe nagrania wideo przynajmniej od kiedy ukończyłeś 11 lat. Gdzie i jak zdobyłeś swoją pierwszą kamerę, i jak to się stało, że zacząłeś się nią posługiwać – jak to określiłeś – „jako bronią, tarczą, i sposobem, by coś ukazać?”

Uwielbiam filmy od czwartego roku życia, a kręcę je od kiedy ukończyłem lat 11, lecz nigdy nie robiłem tego wyłącznie dla zabawy. Filmowanie miało dla mnie kluczowe znaczenie, była to sprawa życia i śmierci. Zawsze było dla mnie mechanizmem obronnym, dzięki któremu mogłem uzyskać jakiś stopień kontroli nad własnym życiem. Jednocześnie filmowanie było dla mnie sposobem na obronę przed światem i oderwanie się od otaczającej mnie grozy. Chciałem być filmowcem od kiedy tylko pamiętam, a kręcenie filmów z całą pewnością uratowało mi życie. Gdybym nie musiał jeść, spać, i od czasu do czasu wyprowadzać psa, pracowałbym nad filmami całymi dniami i nocami. Nieustannie przez głowę przelatują mi kolejne pomysły i historie. Gdy jadę ze słuchawkami w uszach kolejką na Manhattan, w każdej twarzy w wagonie widzę epicką mitologię.

Reklama

TARNATION spotkało się z niesamowitą ilością pozytywnych reakcji krytyków, dyrektorów programowych festiwali, i publiczności. Jaki jest twój stosunek do odzewu na ten film?

Reakcja publiczności na TARNATION jest niezwykła i cudowna. „Cud” to słowo, którego rzadko używam, lecz jeśli wziąć pod uwagę to, co przeszedłem w swoim życiu, i to że w zeszłym roku o tej porze byłem odźwiernym w sklepie jubilerskim na Piątej Alei, to wszystko to wydaje mi się absolutnie cudowne. Jeśli chodzi o reakcje publiczności, to przykładowo podczas festiwalu w Sundance ludzie podchodzili do mnie i bez słowa ściskali mnie. Wydawali się reagować na ten film w bardzo prawdziwy, dogłębny sposób. Bardzo rzadko widuje się, by widz był tak związany z filmem – fakt, iż cała publiczność wspólnie doznała podczas oglądania TARNATION katharsis... było to coś obezwładniającego. Po obejrzeniu tego filmu ludzie mówili mi o własnych przeżyciach z chorobami psychicznymi i depresją, o członkach ich rodzin, którzy przedawkowali lit, lub PCP – te doświadczenia połączyły nas. Wiedziałem, że mam do opowiedzenia ważną historię i jestem wdzięczny, że ujrzała ona światło dzienne. Chcę także, by ludzie zrozumieli chorych psychicznie i im współczuli.

Choć nie uczęszczałeś do szkoły filmowej i nie pobierałeś formalnej edukacji z dziedziny kinematografii, to wydajesz się mieć bardzo dużą wiedzę o tym medium i da się wyczuć, że widziałeś wiele filmów. Jak to się stało, że zainteresowałeś się kinem?

Nie pamiętam, bym kiedyś NIE marzył o byciu filmowcem! Nawet w wieku czterech, czy pięciu lat, zwykłem wymykać się do ogródka, by uciec od dorosłych. Mówiłem im, że „muszę iść nakręcić film” i biegałem po podwórku, recytując w myślach całkowicie zaimprowizowany scenariusz. W miarę upływu lat zacząłem poznawać swoje sąsiedztwo i przekształciłem je w mój własny, gigantyczny plan filmowy. Kręciłem horrory, rock-opery i poważne dramaty. Mówiłem i śpiewałem do siebie. Czasem nawet udawałem, że jestem jednym z bohaterów któregoś z moich filmów i włączałem do niego ludzi z całego sąsiedztwa, nie mających pojęcia, że mimowolnie stawali się jego elementem.

Kiedyś podszedłem do grupy dzieci z sąsiedztwa i zacząłem udawać, że jestem lekko niedorozwiniętym niemową. Spędziłem z nimi cały dzień, poznałem rodziców jednego z nich, i nawet ZJADŁEM Z NIMI OBIAD, nie wypowiadając ani jednego słowa. Oczywiście nie zobaczyłem ich już nigdy więcej. W ten sposób właśnie się bawiłem. Był też okres w moim dzieciństwie, przed upowszechnieniem się odtwarzaczy wideo, gdy chodziłem na filmy z dziadkiem i nagrywałem ścieżkę audio za pomocą przenośnego magnetofonu. Następnie wracałem do domu i przy pomocy całej masy mazaków rozrysowywałem cały film, klatka po klatce, na kartach papieru. Rozłożyłem w ten sposób na czynniki pierwsze między innymi CZARNOKSIĘŻNIKA Z KRAINY OZ, WILLY WONKA I FABRYKĘ CZEKOLADY, EGZORCYSTĘ 1 i 2 (z telewizji) i MORDERCZE KULECZKI.

W pewnym momencie stworzyłem nawet w domu dziadków – gdzie mieszkałem – cały program filmowy. Wybudowałem kino domowe jeszcze zanim stały się one modne. W moim kinie były 4 rzędy siedzeń i prawdziwa budka z projektorem. Zbudowałem je na naszym strychu, który wcześniej przekształcono w sypialnię. Pokazywałem w nim klasyczne filmy takie jak 5000 FINGERS OF DR. T i UPIÓR Z RAJU. Zwykle pożyczałem filmy z lokalnej biblioteki, ale wyświetlałem też własne produkcje super-8, które nakręciłem na przestrzeni lat. W końcu uzbierałem wystarczająco dużo pieniędzy, by kupić jeden z tych archaicznych, gigantycznych, 3-kolorowych projektorów, na którym mogłem pokazywać moje taśmy betamax i VHS. Nikt właściwie nie prowadził mnie w żadnym konkretnym kierunku. Dosłownie wychowałem – i wyedukowałem – się sam.

Czy był ktoś, kto skierował cię na jakiś konkretny trop?

Jedną z większych inspiracji mojego życia odnalazłem w wieku 12 lat. Zacząłem współpracę z Big Brothers Big Sisters Association of America i miałem to szczęście, że przydzielono mi Jeffa Millara, krytyka filmowego z Houston Chronicle. Jestem maniakiem filmowym, więc był to dla mnie układ idealny; o wiele lepszy, niż za pierwszym razem, kiedy wylądowałem z jakimś gościem, który uparł się, że „zrobi ze mnie mężczyznę” zabierając mnie na kolejne mecze baseballa. Przez kolejne cztery lata Jeff brał mnie na przedpremierowe pokazy filmów, które miał zrecenzować. W ten sposób zobaczyłem m.in. WPŁYW KSIĘZYCA i DO ZOBACZENIA CHŁOPCY. Potem szliśmy na kolację i wspólnie analizowaliśmy obejrzany właśnie film. Prowadziliśmy bardzo złożone dyskusje, rozbierając fabułę na czynniki pierwsze, ważąc artystyczne plusy i minusy - to była nasza wersja „Siskel and Ebert”. Miałem wielkie szczęście, że trafiłem na dorosłego człowieka, który poważnie traktował moją miłość do filmu i w oparciu o nią prowadził ze mną intelektualny dyskurs.

Wydaje się, że gdy dorastałeś poza tworzeniem filmów bardzo ważne było dla ciebie także ich oglądanie i słuchanie muzyki. W TARNATION znalazły się fragmenty wielu filmów i piosenek, które były częścią twojego dzieciństwa i służą za metafory twoich osobistych przeżyć i odczuć. Jak wyglądał proces selekcji tych materiałów?

Tworzenie TARNATION było procesem czysto intuicyjnym. Wpadałem na różne piosenki, jak choćby Wichita Lineman, zupełnie przypadkowo i myślałem sobie „O, to mi przypomina, jak miałem pięć lat i leżałem na tylnim siedzeniu ogromnego samochodu dziadka, z głową na głośniku, i przysypiałem lekko. Na dworze właśnie zmierzchało i padał deszcz, a inne samochody mijały nas pędząc w nieznane. Niemal czuję zapach drzwi samochodowych i pamiętam, jak to było wracać do Houston z Galveston”. Dlatego właśnie dobrałem tę piosenkę do tego segmentu filmu.

Czy są jakieś konkretne filmy dokumentalne, które wyjątkowo na ciebie wpłynęły?

Moje ulubione dokumenty to HELL HOUSE (George Ratliff, 2001), BROTHER’S KEEPER (Joe Berlinger i Bruce Sinofsky, 1992), STREETWISE (Martin Bell, 1984), KOYAANISQUATSI (Godfrey Reggio, 1983), SZARE OGRODY (Maysles Bros., 1975), CRUMB (Terry Zwigoff, 1994), WOODSTOCK (Michael Wadleigh, 1970) i ROGER I JA (Michael Moore, 1984).

Filmy dokumentalne wydają się gwałtownie ewoluować i zmieniać kształt, co widać na przykładzie ZABAW Z BRONIˇ, SPRAWY FRIEDMANÓW, czy twojego TARNATION. Jak myślisz, w jakim kierunku idą te zmiany i jaka jest przyszłość dokumentu?

Uważam, że rozprzestrzenianie się nowych, niedrogich i łatwych w obsłudze technologii zrewolucjonizuje to, w jaki sposób produkuje się i ogląda filmy. Myślę, że filmowcy, którzy dotychczas nie byli w stanie przekazać tego, co mają do powiedzenia zaczną kręcić filmy o ludziach i motywach, którymi dotychczas w ogóle się nie zajmowano. Ostatnio zobaczyłem wspaniały dokument o Beah Richards, wielkiej amerykańskiej aktorce o korzeniach afrykańskich. Większość nagrań do niego nakręciła domową kamerą wideo inna aktorka, którą Beah poznała podczas pracy przy programie telewizyjnym. W gruncie rzeczy cały ten dokument polegał na tym, że jedna kobieta nagrywała drugą na domowej kamerze wideo. Było to bardzo osobiste – były przyjaciółkami – i niesamowite. Bardzo podoba mi się idea, że każdy na świecie może przy pomocy niedrogiej kamery i program do montażu opowiedzieć własną historię.

W TARNATION jest odniesienie do MOJEGO WŁASNEGO IDAHO. Czy możesz opowiedzieć o tym, jak wpłynął na ciebie Gus Van Sant? Czy znałeś go zanim zacząłeś pracę nad TARNATION, czy może połączył was dopiero ten film? A jak było z Johnem Cameronem Mitchellem?

Pierwszy raz zetknąłem się z dziełami Gusa Van Santa gdy zobaczyłem MOJE WŁASNE IDAHO. Byłem zupełnie zauroczony faktem, iż ktoś zajął się konkretnie tym aspektem nastoletniej, gejowskiej kultury, do której należałem ja sam. Film ten wyszedł, gdy miałem szesnaście lat i myślałem, że jestem jedynym człowiekiem na świecie znającym takich ludzi. Było coś w tych przepięknie pokręconych dzieciakach, - które choć były gejami, to nie budowały wokół tego faktu całego swego poczucia tożsamości – co przypominało mi mnie samego. W filmach Gusa jest coś takiego, choć nie jestem w stanie określić dokładnie co, że docierają do mnie na poziomie niemal nadprzyrodzonym. Nie znałem go przed TARNATION. Ten film w jakiś sposób połączył tyle różnych wspaniałych sytuacji i ludzi... Poznałem Johna Camerona Mitchella gdy starałem się o rolę w jego nowym filmie, i to on, wraz ze Stephenem Winterem, przekazali moje dzieło Gusowi. Gdy ten wraz z Johnem postanowił zostać producentem TARNATION... nigdy wcześniej nie czułem takiego podniecenia.

Jednym z najbardziej uderzających elementów TARNATION jest to, że udało ci się przetrwać bardzo burzliwe dzieciństwo z zaskakująco dużym zapasem optymizmu i bezwarunkowej miłości, zwłaszcza do twojej matki, Renee. Czy ona widziała ten film? A jeśli tak, to jaka była jej reakcja?

Renee uwielbia TARNATION. Bardzo się cieszy, że jej historia ujrzała światło dzienne. Możliwość opowiedzenia historii mojej matki i pomszczenia potwornych krzywd, jakich doznała jest chyba najbardziej wspaniałą i satysfakcjonującą rzeczą, jaka wyniknęła z tej całej historii. Chciałem zaznaczyć, że Renee nie jest schizofreniczką. Stwierdzono u niej ciężkie zaburzenie dwubiegunowe i zaburzenie schizoafektywne, co jest przemieszaniem schizofrenii i depresji maniakalnej. Innymi słowy choroba Renee może objawiać się pod postacią niektórych symptomów schizofrenii, takich jak mania i depresja, lecz nie jest to właściwa schizofrenia. Moja matka przetrwała i przezwyciężyła swą potworną, burzliwą przeszłość. Jej choroba, choć nie wyleczona, znajduje się w stadium remisji. Renee jest obecnie bardzo szczęśliwą, w pełni funkcjonalną osobą, wiodącą normalne życie. Tak jak każdy z nas miewa dni lepsze, gorsze i nijakie, lecz łączy nas niesamowity związek, który rozwija się z każdym mijającym dniem i, pomimo chaotyczności życia, nasza miłość nigdy nie była silniejsza. Myślę, że każdy członek mojej rodziny był obdarzony miłością. Choć okoliczności w jakich przyszło nam żyć były niespokojne, szalone i bolesne na każdym możliwym poziomie, to nigdy ani na moment nie zwątpiłem, że moja rodzina kocha mnie i siebie nawzajem.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Tarnation
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy