"Tabu": WYWIAD Z REŻYSEREM
Z NAGISˇ OSHIMˇ ROZMAWIA MAX TESSIER
Max Tessier: Od czasu ukończenia filmu "Max, moja miłość", pracował pan nad wieloma projektami. Dużo mówiło się zwłaszcza o "Hollywood Zen", który nigdy nie został ukończony. W 1996 roku miał pan udar. Jak udało się panu ukończyć "Tabu"? Czy podczas kręcenia zdjęć w Japonii napotkał pan wiele trudności?
Nagisa Oshima: Nie miałem żadnych szczególnych problemów. Dzięki pomocy zagranicznych producentów (Bac films, Le Studio Canal Plus, Recorded Pictures) wszystko poszło bardzo sprawnie. Kilka lat temu byłem rzeczywiście przekonany, że już nigdy nie nakręcę filmu w Japonii. Zrobiłem jednak dwa filmy dokumentalne - Kyoto, my mother’s place (1991) i The Century of Cinema (1995). Chciałem też nakręcić film w Stanach Zjednoczonych. Miał być zatytułowany Hollywood Zen i opowiadać o spotkaniu dwóch aktorów - Sesshu Hayakawa i Rudolfa Valentino. Z powodów finansowych projekt ten dosłownie w ostatniej chwili upadł. Wtedy postanowiłem wrócić do Japonii i nakręcić film o skromniejszym budżecie - Tabu. Niestety wkrótce potem miałem udar i musiałem zrobić sobie trzy lata przerwy w pracy.
Dlaczego wybrał pan do adaptacji opowiadanie Ryotaro Shiby o samurajach Shinsengumi?
Ta opowieść jest bardzo popularna w Japonii, znają ją dosłownie wszyscy. Ryotaro Shiba jest bardzo znanym pisarzem, choć sławę zyskał dzięki dziełom innego typu. Wybierając dzieło nietypowe dla jego twórczości, chciałem zaskoczyć Japończyków. Ta powieść nie jest typową historią o samurajach. Opowiada raczej o upadku szoguna Tokugawy i przywróceniu na tron cesarza Meiji. Kiedy byłem dzieckiem, niezwykle mnie fascynował ten okres historii Japonii i dzieje samurajów Shinsengumi.
Co oznacza oryginalny tytuł filmu? Czy bohaterowie filmu i książki istnieli naprawdę?
Te postacie istniały naprawdę. Oryginalny tytuł Gohatto można tłumaczyć jako „kodeks” bądź „tabu”. Pragnąłem pokazać szczególny charakter grupy Shinsengumi i podkreślić fakt, że działali oni w okresie panowania ostatniego szoguna w historii Japonii. Tak naprawdę nie byli oni prawdziwymi samurajami, lecz grupą brudnych, zaniedbanych mężczyzn, którzy założyli ugrupowanie wojskowe. Pragnęli żyć według określonych zasad i decydować o losach historii za pomocą miecza. W tamtych czasach (w 1865 roku) było to jednak niezwykle trudne, gdyż ich metody walki już wtedy należały do przestarzałych i zastępowano je nowoczesnymi technikami przejmowanymi z Zachodu. Dla samuraja miecz był symbolem potęgi, jednak jako broń należał już do przeszłości. Mimo to członkowie grupy Shinsengumi widzieli w nim wyłącznie symbol potęgi.
Czy to właśnie w 1865 roku nastąpił zmierzch epoki samurajów? Czy było to związane z faktem, że właśnie wtedy, po trzystu latach izolacji, Japonia otworzyła się na obce wpływy?
Tak właśnie było. W nowych czasach nie było miejsca dla samurajów, ale oni oczywiście nie chcieli tego zaakceptować.
Czy zna pan kendo?
Tak jak wszyscy Japończycy w tamtych czasach ćwiczyłem kendo, gdy byłem dzieckiem. Sport jednak nie bardzo mnie interesował. W Tabu kendo pełni bardzo ważną rolę. Jest jakby jednym z aktorów filmu. Bardzo mi zależało na nagraniu autentycznych odgłosów walk kendo.
Wprowadził pan do filmu wątek homoseksualny, który jest czymś zupełnie nowym i niezwykłym w filmach tego gatunku. Czy wątek ten jest obecny również w książce?
Podtekst homoseksualny występuje zawsze, gdy pokazuje się grupę mężczyzn. Wystarczy przypomnieć chociażby film Chushingury The 47 Ronin. W przeszłości nikt nie miał odwagi mówić o homoseksualizmie. Wszystko było cenzurowane. Moim zdaniem nie sposób zrozumieć świata samurajów pomijając wątek homoseksualny.
Dlaczego zaangażował pan tak młodych aktorów? Dla japońskiej młodzieży są idolami. Młodzi Ryuhei Matsuda, Tadanobu Asano i Shinji Takeda występują w filmie obok dojrzałych mężczyzn takich, jak Beat Takeshi i Yoichi Sai, którzy sami są reżyserami.
Wybrałem kilku młodych aktorów, a także amatorów takich jak Yoichi Sai, który jest reżyserem i moim byłym asystentem. Żaden z profesjonalnych aktorów nie pasował do roli, którą gra Yoichi. Trudno znaleźć aktorów, którzy potrafiliby zagrać samurajów. Chciałem, by z ekranu emanował „zapach śmierci”, a Sai i Kitano bardzo mi pomogli osiągnąć ten efekt. Nie lubię aktorów, którzy są zbyt profesjonalni. Uwielbiam za to artystyczną „niewinność” młodych aktorów. To właśnie dlatego powierzyłem Beatowi Takeshi tak ważną rolę w filmie Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence, choć był on wtedy znany wyłącznie jako komik estradowy. Dokładnie z tych samych powodów obsadziłem go w roli Hijikaty w Tabu.
Po "Buntowniku" z 1962 roku, "Tabu" to dopiero drugi historyczny film w pana karierze. Czy tworzenie filmów w tym gatunku stawia reżyserowi szczególne wymagania?
Nie, do każdego filmu, niezależnie od gatunku, podchodzę w podobny sposób.
Sposób, w jaki wyreżyserował pan ten film wydaje się raczej klasyczny.
Tak, bo taki właśnie jest ten film. Próbowałem w nim zaakcentować piękno i „zapach śmierci” odczuwany przez członków grupy Shinsengumi. Uroda Kano łączy się z erotyzmem i śmiercią, i właśnie dlatego jest taka zdradliwa.
Autorem zdjęć i oświetlenia jest Toyomichi Kurita. Dlaczego zdecydował się pan właśnie na niego?
Chciałem z nim pracować już przy "Hollywood Zen". Wybrałem go, bo zależało mi na prawdziwym profesjonaliście z międzynarodowym doświadczeniem. Toyomichi Kurita pracował w Stanach z Robertem Altmanem i Alanem Rudolphem. Zaczynał karierę w Japonii, gdzie pracował przez dwadzieścia lat. Później wyjechał do Stanów, by doskonalić warsztat. W czasie trwania zdjęć do filmu Kurita ściśle współpracował z projektantem kostiumów. Dokładnie więc rozumiał, jaki efekt wizualny chciałem osiągnąć. Zależało mi zwłaszcza na uzyskaniu przytłumionej tonacji kolorystycznej.
Kostiumy, które noszą Shinsengumi w filmie są czarne. Z przekazów historycznych wiadomo, że ubierali się inaczej.
To prawda, w rzeczywistości nosili jasnoniebieskie kimona zdobione trójkątnymi motywami. Razem z projektantem kostiumów zdecydowaliśmy się jednak ubrać ich na czarno. Akurat w tym przypadku wolałem fikcję od prawdy historycznej.
Muzyka w "Tabu" jest zupełnie inna od tej, którą słyszeliśmy w Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence. Czy dał pan Ruichiemu Sakamoto zupełnie wolną rękę przy tworzeniu ścieżki dźwiękowej?
Nigdy niczego nie narzucam autorom muzyki do moich filmów. Dotyczy to zwłaszcza Ruichiego Sakamoto, który intuicyjnie wyczuwa, o jaki efekt mi chodzi.
Jak zinterpretowałby pan ostatnią scenę, w której Hijikata mówi: „Kano jest zbyt piękny”, a zaraz potem ścina drzewo kwitnącej wiśni?
Dla mnie scena ta symbolizuje przeznaczenie samurajów. Każdy widz może ją jednak interpretować na swój własny sposób.
Czy pana zdaniem wątek homoseksualny filmu będzie szokiem dla widzów w Japonii?
Nie sądzę. W moim filmie homoseksualizm i śmierć są ze sobą ściśle związane. To połączenie jest niezwykle piękne.
Jak japońska publiczność odbiera obecnie takie pana filmy, jak Śmierć przez powieszenie, Ceremonia czy Imperium zmysłów? Czy wywołują one tak samo ostre reakcje jak kiedyś?
Japończycy przestali się interesować polityką i filmami poruszającymi kwestie polityczne. Co do Imperium zmysłów, to w dalszym ciągu towarzyszy mu atmosfera skandalu. Wciąż dyskutuje się o tym, czy powinno się pozwolić na pokazywanie go w Korei.
(„Positif” 2000/5)