"Szukając Erica": PAUL LAVERTY, SCENARZYSTA
Kiedy po raz pierwszy Ken powiedział mi, że chce się z nim spotkać Eric Cantona, nie byłem pewien, czy to nie jeden z jego kolejnych żartów. Wiem że ostatnio przeżywa trudne chwile; jego ukochane Bath City [ Bath City Football Club - półprofesjonalna drużyna piłkarska z siedzibą w Bath, Somerset w Wielkiej Brytanii; przyp. tłum.;] ma ostatnio same kłopoty, więc pomyślałem, że to znów jakieś fantazje z tym związane. Ale on tam był... Eric... Mistrz we własnej osobie... siedział w naszym biurze.
Mieliśmy wtedy porozmawiać na temat krótkiego treatmentu, który Eric z braćmi przygotowali dla francuskiego studia Why Not, opowiadającego o zagorzałym fanie Erica Cantony, nieustannie podążającym za nim od Leeds United do Manchesteru United, przez co traci pracę, kumpli i rodzinę. Myślę, że to naprawdę możliwe, nawet ta wymyślona historia, i ta wolność w niej, mają ogromną siłę przekazu.
Może to przez grypę, którą przechodziłem, gdy się wtedy spotkaliśmy, ale w czasie naszej rozmowy w mojej głowie zacząłem widzieć te wszystkie wspaniałe bramki strzelone przez Erica, wdziałem błysk jego geniuszu, jego charyzmę, niesławny cios karate i prasową konferencję o sardynkach [ 25 stycznia 1995 w meczu z Crystal Palace wyrzucony za brutalny faul Cantona, schodząc z boiska, kopnął kibica przeciwnej drużyny za obraźliwe słowa pod swoim adresem; na konferencji Cantona skomentował to wydarzenie jednym zdaniem - "mewy płyną za rybackim kutrem, bo myślą, że ktoś będzie rzucał do morza sardynki"; przyp. tłum;] i tę przepiękną bramkę, jaką zdobył w meczu z Sunderlandem. Ale dla mnie i Kena było jasne, że intrygująca postać Erica, czy to na boisku, czy poza nim, daje nam fantastyczne mozliwości. Ledwie nakręciliśmy dwa ciężkie filmy ("Polak potrzebny od zaraz" i "Wiatr buszujący w jęczmieniu"), ale Ken, Rebbeca (Producent) i ja mieliśmy poczucie, że - aby nie zwariować - w naszym następnym projekcie musi być już sporo luzu.
Od jakiegoś już czasu rozmawiałem z Kenem na temat historii, w której bohaterami byli dziadkowie. Wiedziałem, że na takie projekty nie rzucają się sponsorzy, ale odkąd sam mam dzieci, jestem coraz bardziej ciekawy niezwykłej i bardzo złożonej roli dziadków w naszym życiu. W wielu przypadkach to oni sprawiają, że świat wokół nas ciągle się kręci, ale - poza paroma wyjątkami - na ekranach wcale ich nie widać lub ich obraz jest bardzo zafałszowany.
Ci starsi ludzie są niesamowitym zbiorem wydarzeń z przeszłości, zawsze intrygowała mnie możliwość opowiedzenia historii wiernej przeszłości i nie skrzywionej teraźniejszością.
Miałem w głowie gąszcz pytań i sprzecznych pojęć, których nie potrafiłem ogarnąć. Zacząłem się zastanawiać nad określaniem punktów przełomowych w naszym życiu; nad ludźmi, których spotykamy na naszej drodze, zostawiającymi w naszych duszach nieusuwalne ślady, których pewnie wspominać będziemy umierając; myślałem o wypadkach czasu, kiedy rodzą się pary, o tym, kim są w takiej chwili. Dawne błędy mogą ropieć; krzywda i poczucie wstydu spadają na każdego w nieustającym cyklu, mogącym położyć się cieniem na naszą teraźniejszość. Pomyślałem o tym wspaniałym darze zapamiętywania, dzięki któremu to, co zdarzyło się 30 lat temu może mieć dzisiejszą intensywność. Myślałem też nad złożonością naszych dążeń do wzajemnego zrozumienia się. Co jest ukryte, a co zbyt bolesne, by rzucić temu wyzwanie? Zastanawiałem się nad naszą zdolnością do przebaczania, nie tylko innym, ale też samym sobie.
A kiedy stajemy się starsi, gdzie nasza ufność, te kruche poczucie samych siebie? To, kim się stajemy, rzadko odzwierciedla to, jakimi w beztroskich dniach naszej wczesnej młodzieńczości wyobrażaliśmy się, że będziemy. Długie życie może być cholernie ciężkie, to niekończące się wyzwanie, by ogarnąć wszystkie nieustannie zachodzące zmiany. Czasem wystarczy mniej, niż jesteśmy w stanie przyznać, by chwilowe zwątpienia przerodziły się w załamanie czy szaleństwo.
Może niektóre z tych rzeczy zmieszały się z grypą, moją rozmową z Kenem i tym niespodziewanym - bramką Erica strzeloną Sunderlandowi. To nie był zwykły strzał, to była chwila doskonałości; jego fizyczna sprawność, to jak ograł dwóch obrońców, ta wspaniała wymiana jednego podania z Brianem McClair'em - i w wtedy czujesz, jak narasta radość tych tłumów - i na koniec błysk jego zuchwałej wyobraźni, gdy lekko odchyla się i uderza w piłkę, a ta, lecąc przepięknym łukiem wpada do bramki kilka centymetrów przy lewym słupku. Tłum ryczy z zachwytu. Eduardo Galeano [ urugwajski dziennikarz, pisarz, zapalony kibic piłki nożnej, autor m.in. książki "Futbol w słońcu i cieniu;" przyp. tłum;] nazwał to piłkarskim orgazmem. Ale mi nie chodziło o orgazm, ale to, jak Eric stanął po zdobyciu bramki. Wypina pierś i obraca się dookoła, by oddać cześć wszystkim tam wtedy obecnym, jak gdyby patrzył w oczy każdemu z tych 50 000 fanów i mówił: "Oto prezent dla was"! To był moment największej pewności siebie. Człowiek i stadion we wspólnocie.
Wymyśliłem faceta imieniem Eric Bishop, który tamtego dnia był na widowni. Ta bramka pomogła mu znieść kolejne miesiące jego marnego życia. Poznajemy go jako dwukrotnie rozwiedzionego ojca, ojczyma i dziadka, gdy piłkarska kariera Cantony jest już przeszłością. Lecz, inaczej niż boiskowy heros, wydaje się być człowiekiem przezroczystym. Wydaje mu się, że nie tylko nie panuje nad tym, co dzieje się dookoła, ale też, co przeraża go jeszcze bardziej, nie może polegać na samym sobie. W poczuciu zagubienia, coraz bardziej chyli się ku upadkowi. Byłem ciekaw, co mogłoby się wydarzyć, gdyby jeden i drugi Eric spotkali się - a czy może być bardziej swobodne miejsce spotkania niż umysł Erica Bishopa, walczącego o zachowanie zdrowego rozsądku, uwięzionego pomiędzy przeszłością a teraźniejszością i ukrywającego się przed światem w swojej małej sypialni? Czy Eric Bishop może się na nowo odnaleźć?
Bawiliśmy się z Kenem w wymyślanie różnych abstrakcyjnych sytuacji, a potem znów spotkaliśmy się z Ericiem, by przedyskutować to dziwne zestawienie. Czy Wielkiemu Ericowi spodoba się bycie wytworem wyobraźni niezrównoważonego psychicznie dziadka… co powie na to, by stać się nonkonformistycznym psychiatrą palącym trawkę... czy potrafiłby tańczyć rock and roll'a? Przynajmniej wiedziałem, że lubi przysłowia.
Kiedy jechałem do Paryża na spotkanie z Ericiem nie miałem pojęcia, co z tego wszystkiego wyjdzie. Pierwszą więc rzeczą, o jakiej się chciałem przekonać, to czy Eric jest otwarty na takie szaleństwo, a po drugie, chciałem przekonać się, jaki naprawdę jest. Okazało się, że spędziliśmy razem kilka fantastycznych dni, śmiejąc się z głupich scen, których całe mnóstwo wymyślaliśmy. Od samego początku był nadzwyczajnie skromny, a przede wszystkim był chętny do śmiania się z samego siebie. Było również dla mnie bardzo ważne, że odczuwał szczerą empatię wobec fikcyjnego Erica i jego życia. Dało mi to poczucie nieograniczonej wolności, gdy przyszło już do pisania scenariusza.
Pytałem go o uczucie w chwili, gdy 50 000 kibiców skanduje jego imię i śpiewa o nim pieśni. Powiedział, że to przerażające; przeraża, że to może się skończyć. (Przypomniał mi się Maradona: "Potrzebuję, by mnie potrzebowali.") Powiedział też, że w każdym meczu starał się zaskakiwać te tłumy, ale żeby to zrobić, najpierw musiał zaskoczyć sam siebie. Spytałem go o najważniejszy w jego karierze moment, spodziewając się usłyszeć o decydującym o zwycięstwie golu w finale czy ważnym meczu ligowym. I zaskoczył mnie znowu, odpowiadając, ża czymś takim było podanie, jakie wykonał do Ryana Giggsa [kolega z drużyny Manchesteru United - przyp. tłum.]. (Nie mogliśmy znaleźć materiału z nagranym podaniem i bramką, jaka potem padła, więc wykorzystaliśmy w filmie jego podanie do Irwina [Dennis Irwin - obrońca Manchesteru United w latach 1990 - 2002 - przyp. tłum.], które doskonale pamiętałem.) Ale co jeśli Giggs by spudłował? Odpowiedź Erica: "Musisz ufać kolegom z drużyny. Zawsze." To brzmiało dokładnie tak, jak wyobrażałem sobie główną ideę filmu, w którym Mały Eric, mimo słabości, znajduje w sobie odwagę, by podjąć ryzyko, by znów zaufać swoim kolegom i Lily.
Pytałem go też o dziewięciomiesięczne zawieszenie, o niewyobrażalnie długi czas, kiedy człowiek może się zastanowić, jak bardzo krótka jest kariera zawodowego piłkarza. Po tak poukładanym i pełnym żelaznej dyscypliny okresie życia, cotygodniowych meczach - nie mówiąc o adrenalinie, gdy gra się na zapełnionym po brzegi stadionie - spytałem, jak poradzić sobie, gdy tego wszystkiego zabraknie. Powiedział, że musiał znaleźć coś, co go napełni. "Co?" - spytałem. Powiedział: "Próbowałem grać na trąbce." Co wy na to... piłkarski geniusz w jednej chwili stoi przed wielbiącym go tłumem, by za moment, w ziejącym pustką pokoju, jego palce i kciuki zmagały się z trąbką. Nieważne kim jesteśmy, Wielkim czy Małym Ericiem, musimy walczyć, by każdy dzień miał sens.
Uwielbiam surrealizm sceny, w której Wielki Eric, uzbrojony w trąbkę, i Mały Eric, uzbrojony w pamięć, stojąc wysoko na balkonie oglądają Manchester i świat poniżej. Każdy zawieruszony dźwięk jest magiczny, to hymn dla tych wszystkich marnych egzystencji, celebracja naszej kruchości i wezwanie, by znaleźć wiarę i zaufać tym, którzy nas kochają. Zawsze.