"Spartan": MÓWI VAL KILMER
Jak układała się współpraca z Davidem Mametem?
Jest fantastyczny, a do tego dowcipny jak cholera. Traktował nas jak dobry tatuś, o wszystko się troszczył. Zawsze miał pomysły, warte wysłuchania. A do tego pisze jak szalony.
Gra pan bardzo ciekawą rolę. Czy była w jakiś sposób wzorowana na kimś autentycznym?
Mieliśmy technicznego doradcę, który bardzo nam pomógł, ponieważ doskonale zna takie życie. Był kiedyś kimś w rodzaju Scotta. Część jego akcji była – z punktu widzenia przepisów – nielegalna.
Jakich rad Panu udzielił?
Schylaj się. (śmiech) Ci ludzie kojarzą mi się z kowbojami. Rzadko się odzywają, ale są niesamowici. Przechodzą skomplikowane szkolenie niczym chirurdzy naczyniowi. W swojej pracy cały czas ryzykują życiem nie tylko swoim, ale i innych osób. Muszą więc potrafić zapanować nad stresem. A ich praca jest diabelnie stresująca. Większość z nich ma świadomość, że zginie podczas akcji. Szansa powodzenia większości ich akcji jest zerowa i większość rzeczywiście się nie udaje.
Czy rzeczywiście aktorzy zostali wysłani na obóz treningowy?
Tak. David Mamet uznał, że sam jest zbyt zajęty, więc wysłał nas. Pracowałem jak wół. Nie da się zamarkować pewnych zachowań. Trzeba je naprawdę znać.
Na czym polegał Pański trening?
Przede wszystkim uczyliśmy się posługiwania różnymi rodzajami broni oraz samego zachowania podczas akcji, na przykład jak się poruszać.
Czy uczył się Pan, jak strzelać?
To umiałem z wcześniejszych filmów.
(wywiad z „Cinema Confidential News“)