"Sierpień w hrabstwie Osage": Z PUNKTU WIDZENIA REŻYSERA
Reżyser John Wells tak opowiadał o genezie i o realizacji filmu: - Widziałem inscenizację tej głośnej sztuki na Broadwayu - i to kilkakrotnie. Zrobiła na mnie wielkie wrażenie, ale nigdy nie przypuszczałem, że będę pracował nad jej filmową adaptacją. Pewnego dnia jadłem jednak lunch z Harveyem Weinsteinem, na którego zamówienie nakręciłem mój poprzedni film, "W firmie". Rozmawialiśmy o aktorach, których lubimy i cenimy i wyraziłem żal, że z jednym z nich nie udało mi się pracować przy tamtym projekcie. Wtedy Harvey powiedział: Myślę, że byłby świetny w "Sierpniu w hrabstwie Osage"... kupiliśmy prawa do ekranizacji i chcę, żebyś spróbował zrobić ten film. I wtedy sprawy ruszyły z kopyta! Kilka razy spotkałem się z Tracym Lettsem, żeby omówić koncepcję adaptacji, potem pozyskaliśmy Meryl i Julię. Byłem świadom wielkich trudności, ale i pełen zapału. Bo jestem przekonany, że ten utwór z powodzeniem może kontynuować wielkie amerykańskie tradycje literackie i filmowe. Jest to rzecz o rodzinie, przedstawiona w tonacji tragikomicznej. Opowieść o tym, jak śmiech pomaga przetrwać nam dramatyczne chwile, a także o tym, jak wspieramy się wzajemnie, jednocześnie często bardzo mocno się raniąc. Tekst Tracy'ego zawiera wiele celnych, czasem bolesnych obserwacji dotyczących tego, jak funkcjonuje rodzina. Mamy tu humanistyczne spojrzenie, pełne zrozumienia dla ludzi, ich słabości i błędów. Krótko mówiąc: w tej sztuce jest po prostu prawda. Zauważyłem to po przedstawieniach na Broadwayu. Widzowie po zakończonym spektaklu z zaangażowaniem dyskutowali o sztuce i bardzo często mówili: ta postać przypomina mi moją matkę, ta siostrę, a tamta brata.
Nie wolno nam było tego zepsuć. Udało nam się skompletować doskonałą obsadę, może także dlatego, że wielu aktorów widziało sztukę i było przekonanych, że jest tu naprawdę wiele do zagrania. To zresztą mnie nie dziwi, bo Tracy sam jest aktorem i doskonale wie, jak konstruować pełnokrwiste postaci. Meryl od początku była bardzo zainteresowana rolą. Najpierw z nią i Julią omawialiśmy szczegóły dotyczące ich postaci, następnie zaczęliśmy pozyskiwać innych aktorów. Z Chrisem Cooperem pracowaliśmy już razem i bardzo chciałem, aby zgodził się zagrać Charliego. Na szczęście udało się go namówić. Dermot Mulroney mieszka tuż obok mnie, wiem, jaki jest dobry, i szczęśliwie także szybko się zgodził. Z Julianne Nicholson i Juliette Lewis pracowałem już wcześniej i były to dobre doświadczania, a Abigail Breslin pamiętałem z czasów, gdy miała dziesięć lat. Teraz ma piętnaście i po prostu mnie olśniła. Nie znałem tylko dokonań Benedicta Cumberbatcha, którego widziałem w jednej zaledwie produkcji BBC. Swoje przesłuchanie nagrał mi na iPhone'a i to wystarczyło. Był diabelnie przekonujący, wzruszający i zabawny. Doskonale dogadywał się na planie z Samem Shepardem. A Sam to osobna historia. To prawdziwie wielka postać. W college'u reżyserowałem kilka jego sztuk - są przecież klasyką - więc wielkim przeżyciem było dla mnie spotkanie z nim na planie. Rewelacyjna była Misty Upham, która pochodzi z plemienia Czarne Stopy i która zrobiła na mnie wielkie wrażenie w "Rzece ocalenia" ("Frozen River", 2008). Grana przez Misty bohaterka stanowi punkt odniesienia, ponieważ hrabstwo Osage to niegdyś ziemia Indian z plemienia Osagów. Biali pojawili się tam później.
Dużym, może nawet największym wyzwaniem - ale i radością - była realizacja sceny rodzinnego obiadu, gdzie przy jednym stole siedzą prawie wszyscy aktorzy, a która w scenariuszu liczy aż dziewiętnaście stron. Byliśmy naprawdę dobrze przygotowani i moim zdaniem udało się osiągnąć klimat, jaki rzeczywiście panuje podczas tego typu rodzinnych posiłków, gdy w jednym pomieszczeniu znajdą się ludzie, których łączą wspólne przeżycia, wspomnienia, ale i ogromne pretensje. Wszyscy mieliśmy wrażenie, jakbyśmy już w podobnym obiedzie kiedyś uczestniczyli. To stypa, która rozwija się w zupełnie nieprzewidzianym kierunku, a zarazem aktorski popis, stawiający potężne wymagania wszystkim wykonawcom, a zwłaszcza - jakżeby inaczej - niezawodnej Meryl.
Początkowo nie zamierzaliśmy kręcić w Oklahomie, ani w hrabstwie Osage. Oszałamiająca sceneria wielkich równin nie jest mi obca - pochodzę w końcu z Kolorado. Sprawdziliśmy zatem wiele innych, zbliżonych charakterem plenerów, ale w końcu stanęło na tym, że musimy pracować właśnie tutaj, nie tylko ze względu na niepowtarzalny pejzaż, ale przez wzgląd na ludzi i atmosferę - wszystko to byłoby po prostu niezwykle trudne do podrobienia. Znaleziono doskonały dom, jakieś czterdzieści minut od Bartlesville. To był strzał w dziesiątkę! Dokładnie o takim domu myślałem. Był tu obszerny ganek, przestrzeń wokoło domu, w dodatku wnętrza okazały się też niemal idealne. Właściwie kupiliśmy ten budynek od właścicieli, którzy wystawili go na sprzedaż. Ale podczas zdjęć mieszkali razem z nami, co bardzo pomogło nam w pracy. Panowała bowiem atmosfera prawdziwego domu. Myślę, że przebywanie razem, jedzenie wspólnych posiłków i próby bardzo wiele nam dały.
Wielką trudnością przy ekranizacji sztuk teatralnych jest naturalne wyprowadzenie akcji w plener, w tym przypadku wtopienie jej w pejzaż i miejscową społeczność. Kręciliśmy w hrabstwie Osage także dlatego, że w sekwencjach jazdy samochodem można było w pełni pokazać charakter i potęgę tej budzącej onieśmielenie przestrzeni. Ci, którzy tu żyją, muszą być silni, by przetrwać. I utwór sceniczny, i film opowiadają właśnie o sztuce przetrwania, często wbrew bardzo niesprzyjającym okolicznościom. Razem z Tracym wielokrotnie dyskutowaliśmy o tym, w jakiej scenerii i przestrzeni rozegrać poszczególne sceny. Jestem przekonany, że ta surowa okolica dodała im wyrazu. Aktorzy bardzo sobie cenili to, że mało kręciliśmy w studiu, a niemal wszystko w naturalnych plenerach. Po pierwsze - dużo przebywali ze sobą, co było szczególnie ważne, bo przecież grali rodzinę. Po drugie - spędzając czas w tej okolicy, jedząc w miejscowych restauracjach, lepiej poznawali tutejszych mieszkańców i ich mentalność. Okazuje się, że polityczne różnice są czymś powierzchownym, że wszędzie mamy do czynienia z uniwersalnymi pytaniami i problemami.
Mogłem liczyć na całą ekipę. Operator Adriano Goldman wykonał wiele bardzo interesujących prac w ostatnich latach, jak "Sin Nombre" czy zdumiewająca wprost "Jane Eyre" i "Reguła milczenia" ("Company You Keep"). Adriano ma doskonałe wyczucie wielkich przestrzeni. A Oklahoma to przecież ogromna, wspaniała kraina, z niekończącym się horyzontem. Można stanąć pośrodku drogi i po prostu kontemplować krajobraz. Adriano pomógł nam oddać ten zachwyt, acz bez łatwych efektów. Z kolei David Gropman, z którym pracuję od lat, to wybitny scenograf. Zadbał o każdy szczegół, o wygląd szaf, mebli, butelek. Ci, którzy odwiedzali nas na planie, mówili ze zdziwieniem: jest tu dokładnie tak, jak w domu mojej babci czy mojego wujka. Podobną miłością do detalu odznaczała się twórczyni kostiumów Cindy Evans. Jednym z producentów był George Clooney, pracowaliśmy przy "Ostrym dyżurze", a było to - trudno uwierzyć - 20 lat temu. Harvey był zdania, że Grant Heslov i George, którzy wspólnie prowadzą firmę producencką, będą gwarancją wysokiej jakości.