Reklama

"Showtime": OBSADA

Wiele z tego, co widać na ekranie, zależy od nieuchwytnego, trudnego do zdefiniowania czynnika, czegoś, co iskrzy pomiędzy głównymi aktorami.- Niezależnie od tego, czy mówi się wyuczony tekst, czy improwizuje, czy też wprowadza do tekstu jakieś poprawki - mówi Robert De Niro - kiedy czuje się swojego partnera, z którym odtwarza się scenę, wszystko staje się o wiele łatwiejsze. Fakt, że na udział w filmie zgodzili się Robert De Niro i Eddie Murphy, producenci określają mianem "szczęścia". Trudno zresztą wyobrazić sobie bardziej właściwych kandydatów. - Bob i Eddie od dawna chcieli zagrać razem - mówi Rosenthal, wspólniczka De Niro w dwóch firmach, Tribeca Productions i nowojorskiej Tribeca Film Center. - Obaj dali z siebie wszystko.

Reklama

Ponieważ De Niro i Murphy podpisali kontrakty we wczesnej fazie produkcji, scenarzyści stwierdzili, że obaj bohaterowie, Mitch i Trey, ulegną drobnym zmianom. Mówi Saralegui - Gdy zaczynaliśmy, wyobrażaliśmy sobie Mitcha jako kogoś w rodzaju Brudnego Harry'ego, faceta niedającego się utemperować, wiecznie w złym humorze. Ale wygląd Boba, jego dojrzałość, sprawiają, że widz trudno widzi w nim kogoś takiego. Z tego powodu odtwarzana przez niego postać stała się kimś, kto jest świetny w swej pracy, chwilami być może traci nad sobą panowanie, ale w gruncie rzeczy to bardzo rzeczowy, konkretny facet, który lubi, by pewne rzeczy robiono tak, jak należy i nie cierpi, gdy ktoś wtrąca się w jego sprawy.

De Niro dodaje swej postaci doświadczenia, płynącego z ponad 30 lat bycia prawdziwą gwiazdą. To ktoś, kto jak mało kto wie, jak żyje się z kamerą skierowaną na swoją twarz. - Rozumiem do pewnego stopnia swojego bohatera, ponieważ ja też czasami jestem śledzony przez dziennikarzy czy przez ciekawskich - wyjaśnia aktor. - Nie jest to coś aż tak nachalnego, jak przedstawiono to w filmie, mimo to jednak człowiek ma ciągłą świadomość, że jest obserwowany. Szczególna satysfakcją dla aktora był fakt, iż Showtime wywraca do góry nogami utarte klisze gatunkowe, takie jak przyjaźń między partnerami, ich małe złośliwości, sposób, w jaki zostają połączeni, gdy po wydaniu decyzji o realizacji programu jakiś decydent mówi - wstawmy tam kogoś jeszcze. Aktor przyznaje jednak, że - Celem filmu było możliwie wierne oddanie atmosfery tego rodzaju programów. Poza tym to, co prawda, komedia, niemniej jednak u jej serca leżą wydarzenia, jakie mogą się zdarzyć, a jej bohaterowie są wiarygodni.

De Niro mówi o pracy z Eddiem Murphym: - Pracowałem wcześniej z pewnymi komikami, o których można powiedzieć, że nigdy, ale to nigdy, nie wychodzą z tej roli. Eddie nie jest kimś takim. Jest znacznie bardziej poważny. Z nim nie ma potrzeby aż tak częstej improwizacji, jak ma to miejsce w przypadku pracy z innymi komikami. Ale czy aktorzy dobrze się bawili? - Żartujesz? Oczywiście, że tak! Oczywiście, wszystko zależy od zdefiniowania pojęcia "dobrej zabawy" - Nie bawi mnie kręcenie filmów - śmiertelnie poważnym tonem mówi Murphy. Kręcenie filmu to ciężka praca. Zwisałem z różnych rzeczy, skakałem w te i we w te przez całe dnie. Dobra zabawa to jest w Disneylandzie, czy na basenie - dodaje, nie mogąc już powstrzymać śmiechu. - Było to jednak - mówi pospiesznie - bardzo przyjemne doświadczenie. Pracowałem już na planach, gdzie nie było w ogóle atmosfery, gdzie przebywał ktoś, kto psuł wszystkim humor. Pracowałem też jednak przy filmach takich jak ten, przy realizacji których wszyscy świetnie się bawili. Bob jest prawdziwym gentlemanem, a Rene to urocza kobieta, Tom, z kolei, to utalentowany reżyser. Studio produkcyjne było z nas zadowolone, ja z chęcią pracowałem ze swoimi kolegami. Kiedy wszystko wygląda tak, jak wyglądało to na planie Showtime, praca to prawdziwa przyjemność.

- Kiedy zobaczyłem Eddiego Murphy'ego w tym filmie - mówi Saralegui - zdałem sobie sprawę, że, praktycznie rzecz biorąc, to właśnie on stworzył podwaliny tego gatunku. Mam na myśli role, takie jak rola Axela Foley'a w Gliniarzu z Beverly Hills, czy inna z 48 godzin (w tym ostatnim ściśle rzecz biorąc nie należał jednak do policji). Wszystko, co robi odtwarzany przez niego bohater, dla Eddiego nie jest niczym nowym. Z jednej strony ułatwiało nam to pracę. Z drugiej, utrudniało, ponieważ nie chcieliśmy niczego powielać. - Trzeba zauważyć - kontynuuje Saralegui - że, tak naprawdę, Trey nie jest aż takim luzakiem, wie jednak, że tego właśnie oczekuje od niego stacja telewizyjna. Jest gotów zrobić to dla nich, ponieważ stwarzają mu szansę zdobycia popularności. To jego świadomy wybór. Zapytany, czy postrzega Trey'a jako nieudanego aktora, czy jako gliniarza, Eddie Murphy zauważa, że jego zdaniem te dwie role nie wykluczają się nawzajem. - Myślałem o nim jako o kimś, kto zajmuje się swoją pracą, by mieć z czego opłacać rachunki, jednak w gruncie rzeczy marzy o aktorstwie i nigdy nie wyrzekł się tego marzenia. Skoro nie może utrzymać się jako aktor, zarabia na życie jako glina. To nic złego, to szlachetny zawód, dobra pensja. Mimo to, w głębi serca, nie przestaje marzyć o aktorstwie.

Od chwili pierwszego spotkania ekranowych partnerów widać było, że przypadli sobie do gustu. - Po raz pierwszy zobaczyłem Boba i Eddiego razem - mówi Dey - kiedy czytaliśmy scenariusz. Siedzieliśmy w pokoju hotelowym, ja nieco z boku. Wszedł Eddie w okularach przeciwsłonecznych, podszedł do Boba i klepnął go w ramię mówiąc, "Jak leci, twardzielu?". - Widok tych dwóch gwiazd, tak zgodnie pracujących na planie, był czymś wspaniałym - mówi Dey. - Natychmiast wyczuwało się, że żywią wobec siebie nie tylko wzajemny szacunek, ale że po prostu się lubią. Wiedząc, że każdy z jego aktorów ma nieco inne podejście do pracy, reżyser odpowiednio zaplanował harmonogram zdjęć. - Eddie to bardzo spontaniczna osoba, aktor kręcący niemal z biegu - wyjaśnia Dey. - Doskonale improwizuje i reaguje na zmiany. Bob woli najpierw nauczyć się roli, poznać swoje kwestie, podczas gdy Eddie zabiera się do tego w ostatniej chwili. By najlepiej wykorzystać style pracy aktorów, Dey najpierw kręcił zazwyczaj ujęcia z Murphym, a następnie z De Niro.

- Chciałem, by sami znaleźli klucz do każdej ze scen, sposób podejścia do niej, jaki wyda im się właściwy. Kiedy pracuje się z aktorami tego kalibru, trzeba wiedzieć, kiedy można ich prowadzić, a kiedy zdać się na nich. Obaj nakręcili tyle wspaniałych filmów, że głupotą z mojej strony byłoby, gdybym nie wykorzystał ich doświadczenia i instynktu - przyznaje reżyser. Rene Russo, która wystąpiła w Zabójczej broni 3 i Zabójczej broni 4, przebojach, będących jednocześnie jednymi z najlepszych filmów w swoim gatunku, wniosła na plan Showtime swój talent komediowy - wystąpiła w roli ambitnej producentki Chase Renzi. - To Renzi popycha naprzód cała historię - mówi Dey. - To ona łączy Mitcha i Trey'a, to ona nie pozwala na ich rozstanie. Niewielu aktorów ma odpowiednią osobowość, by wiarygodnie przedstawić postać graną przez Russo, ale Rene świetnie dała sobie z tym radę.

-Sądzę, że bardzo zależy jej na utrzymaniu pracy - mówi Russo o motywach swej postaci. - Zaczynała pewnie jako poważany dziennikarz, a potem zdała sobie sprawę z tego, że świat oczekuje teraz programów reality show. Żeby utrzymać swoją pozycje, musiała się przystosować do tej sytuacji. Dla niej nie ma już granicy między rozrywką a rzeczywistością. Nie bez znaczenia jest też fakt, że naciska ją jej szef, a stawką jest praca. Sama robi więc wszystko, by tak zmanipulować bohaterów programu, by wyczyniali rozmaite dziwne sprawy, dzięki czemu pójdzie w górę oglądalność jej programu. - Postać, grana przez Rene, jest bardzo komediowa - dodaje Saralegui. - Wycisnęła z niej jednak wszystko. Z osoby bez skrupułów, niemającej w zasadzie żadnych oporów moralnych, zrobiła kogoś, kto da się lubić i jej naprawdę uroczy. A wszystko to bez podważania istoty jej osobowości. Chale ma w sobie to coś, to co ma Rene, co sprawia, że się je po prostu lubi - pomimo tego, że widz wie o jej metodach działania, o tym, jak wpływa na Mitcha i Trey'a, by robili to, czego od nich chce. Kawał dobrego aktorstwa.

- Rene wniosła do swej postaci niewiarygodne poczucie humoru - mówi Rosenthal, producent komedii Rocky i Łoś Superktoś, w której Russo wystąpiła wraz z De Niro. - To wspaniała aktorka, jest taka witalna. Poza tym nie daje sobie w kaszę dmuchać w towarzystwie tych dwóch facetów. - Te cechy osobowości były niezwykle istotne dla reżysera, będącego miłośnikiem komedii z lat 30. ubiegłego wieku, takich jak His Girl Friday, cechujących się niezwykle celnymi, dowcipnymi dialogami. Russo podobał się satyryczny, komediowy sposób przedstawienia fenomenu programów reality show, jaki widoczny jest w Showtime. Przyjemnością było też dla niej towarzystwo De Niro i Murphy'ego, zarówno w scenach z ich udziałem, jak i na planie, gdy przyglądała się ich wyczynom. - Uwielbiam przyglądać się ich pracy - mówi aktorka. W filmie występuje jeszcze jedna postać charakterystyczna, grana przez Williama Shatnera. W nieco krzywym zwierciadle przedstawia on - mniej więcej - siebie samego, gwiazdę telewizji. Chanie Renzi wynajmuje go, byłego bohatera policyjnego reality show T.J. Hooker, by pokazał opornemu Mitchowi, jak przed kamerą wyglądać na wspaniałego policjanta. Dla ludzi takich jak Shatner i Renzi, rzeczywistość nie jest wystarczająco dobra, publiczność domaga się czegoś więcej. Stąd właśnie pomysł, by aktor pokazywał prawdziwemu glinie, jak wygląda prawdziwy policjant. Jego recepta na sukces jest stosunkowo prosta - pokazuje Mitchowi zestaw teatralnych gestów, na widok których każdy prawdziwy policjant popłakałby się ze śmiechu.

De Niro mówi - Shatner jest bardzo zabawny. Ma niezwykłe poczucie humoru. Sam pomysł pokazania go, naśmiewającego się z tego, czym się naprawdę zajmuje, jest bardzo śmieszny. W trakcie sceny, w której Shatner działa w myśl najlepszych tradycji wyniesionych z serialu, wpadając do pokoju z pistoletem w dłoni, podczas gdy Trey naśladuje każdy jego ruch, Shatner i Murphy nie mogli odmówić sobie nieco improwizacji. - Scena znajdowała się w scenariuszu, ale była tak śmieszna, a poza tym Shatner był tak zabawny, mówiąc poważnym głosem "kto ukradł pieniądze", czy dodając coś od siebie, że po prostu powtarzaliśmy ją parę razy, próbując za każdym razem dodać coś nowego i śmieszniejszego. Shatner przyznaje, że granie samego siebie… - To coś dziwnego. Naprawdę jesteś odtwarzaną przez siebie postacią. W filmie nie ma Williama Shatnera. Nie wiem, kogo tam widać, Ten facet z filmu, tamten William Shatner, to ktoś noszący moje nazwisko… Jest trochę pompatyczny. Dziwne jest samo to, że ma pokazywać prawdziwym glinom jak wyważać drzwi, jak rzucać się na maskę samochodu, i tak dalej… A wszystko to dlatego, że grał kiedyś w serialu telewizyjnym.

Bohater Shatnera nie dostrzega, choć- oczywiście - widzi to sam Shatner, że cała ta scena, jest po prostu absurdalna, choć gra w niej z całą powagą. Aktor wyjaśnia - Próbowałem nie przekroczyć bariery między realizmem, a zabawą. Było to dość trudne. - Shatner był wspaniały - entuzjastycznie dodaje Dey. - Był niezwykle zabawny i naprawdę sprawiało mu przyjemność naśmiewanie się ze swojego wizerunku. W całym filmie jest parę innych króciutkich scen, w których pojawiają się osoby znane z rzeczywistości jako one same, jak na przykład adwokat Johnny Cochran, co jeszcze bardziej zaciera różnicę pomiędzy telewizją a rzeczywistością. Cochran, który wystąpił w niewielkiej roli w Bamboozled Spike'a Lee, a także w kilku niewielkich rolach w serialach telewizyjnych, z uśmiechem mówi, że jego pojawienie się w Showtime to pierwsza wielka rola, u boku Roberta De Niro i Eddiego Murphy'ego. Gra obrońcę ReRuna, jednego z podejrzanych o handel narkotykami, których aresztuje Mitch. Cochran pojawia się w scenie przesłuchania i spiera się z Mitchem, czy jego klient odpowie na niektóre z pytań.

Obsadzenie w tej roli znanego adwokata było udanym pomysłem. Mówi Jane Rosenthal - T J (Taj "TJ" Cross), który odtwarzał postać ReRuna, dodał z własnej inicjatywy słowa "Moim prawnikiem jest Johnny Ochran" w scenie, w której kręciliśmy jego aresztowanie przez Mitcha. Wszyscy bardzo się uśmiali. W tym czasie rola jego prawnika nie była jeszcze obsadzona i ktoś nagle zapytał - A może zaproponujemy ja Johnny'emu Cochranowi? Zadzwoniliśmy więc do jego biura i usłyszeliśmy, że się zgadza. - Mówi Murphy: - Z Cochranem świetnie się współpracuje, oczywiście, jeśli jest to praca na planie i tylko na planie. Nie chciałbym współpracować z nim w rzeczywistości, ponieważ oznaczałoby to, że mam jakieś poważne kłopoty. W roli przełożonego Mitcha, kapitana Winshipa, wystąpił Frankie R. Faison, wszechstronnie utalentowany aktor, znany najbardziej z roli strażnika Barney'a w filmie Milczenie owiec, którą powtórzył niedawno w Hannibalu.

Faison przedstawia Winshipa jako kogoś znajdującego się pomiędzy młotem a kowadłem. Z jednej strony musi zajmować się całym wydziałem, a Mitch Preston jest jednym z jego najbardziej zaufanych i doświadczonych pracowników, choć czasem nieco trudnym we współżyciu. Z drugiej strony, wskutek ostatniego wybryku Mitcha, cały wydział jest bezlitośnie obsmarowywany we wszystkich mediach. Na dodatek grozi im proces o odszkodowanie w wysokości 10 milionów dolarów, jaki wytoczy im stacja telewizyjna. Szef Winsopa, komendant policji, zadecydował, że jedynym sposobem naprawienia nadwerężonej reputacji policji będzie pokazanie telewidzom raz w tygodniu, że tak naprawdę Mitch jest fajnym facetem. I to, czy się to jemu podoba, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Niezależnie od tego, jak bardzo nie jest to w smak Mitchowi - a jest on bardzo niezadowolony - ani on sam, ani Winship nie mogą nic z tym zrobić.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Showtime
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy