Reklama

"Serafina": WYWIAD Z MARTINEM PROVOSTEM

W jaki sposób natrafił Pan na Serafinę Louis?

Pewnego dnia moja przyjaciółka, producentka w radiu France Culture, powiedziała mi dość enigmatycznie: "Martin, powinieneś się zainteresować Serafiną Louis?".

Nie wiedząc nic o tej postaci nie rozumiałem do czego zmierzała, ale dorzuciła: "Poszukaj, zorientujesz się dlaczego."

W Internecie nie znalazłem wielu informacji, zaledwie kilka biograficznych szczegółów, zdumiewające obrazy. To wystarczyło, żeby rozbudzić moją ciekawość.

Zacząłem zagłębiać się w osobliwy świat Serafiny.

Reklama

Bardzo szybko wydało mi się oczywiste, że było w nim coś mocnego, przejmującego i filmowego zarazem? Początkowe wrażenie tylko się wzmocniło, a wręcz stało się obsesją, kiedy przeczytałem wszystko, co było do przeczytania na jej temat. Przede wszystkim pracę psychoanalityka Françoise Cloarec, która znała Anne-Marie Uhde (siostrę Wilhelma Uhde, odkrywcy Serafiny), i której listy, jak również liczne dokumenty, miała w posiadaniu. Jej praca była moim głównym źródłem wiedzy.

U początków Pana filmu stoi także inne spotkanie, równie determinujące, z Yolande Moreau.

Tak, spotkanie z Yolande było rzeczywiście przełomowe. Nie mógłbym zrobić tego filmu bez niej. Samo pisanie scenariusza, jeszcze na długo przed poszukiwaniem producentów, było wzbogacone przez jej obecność.

Przypadek chciał, że oboje mieszkaliśmy na wsi, trzy kilometry od siebie. Zatem spotkaliśmy się bardzo szybko. Opowiedziałem jej historię Serafiny i się zgodziła. Tak po prostu. Później w bibliotece Centrum Pompidou znalazłem jedyny zachowany portret Serafiny, wykonany ołówkiem przez któregoś z jej sąsiadów. Podobieństwo było więcej niż uderzające. To była Yolande Moreau.

Kiedy pokazałem jej ten portret, najpierw wzruszenie odebrało jej głos, a za chwilę, jak gdyby nigdy nic, powiedziała: "No cóż, trzeba przyznać, to cała ja!".

Dużo potem rozmawialiśmy o Serafinie, o tym, czemu musiała stawić czoła, wyobrażając sobie jej dzieciństwo?

A później na planie wydarzył się cud, prawdziwe spotkanie między postacią a aktorką. Yolande nie gra, ona ucieleśnia Serafinę. W miarę trwania filmu udaje jej się odcisnąć w tym wyobrażeniu poetycki i emocjonalny ładunek, tym intensywniejszy i wartościowszy, że dyskretny. Nasza praca polegała właśnie na tym, aby pozostać w ryzach, aby nie pójść na łatwiznę, nie pójść w czułostkowość czy histerię, która często w filmach jest wiązana z przedstawianiem szaleństwa.

Raczej eliminować niż dodawać, i od początku do końca pozostać wiernym naszej wspólnej wizji postaci: jej trudnej drodze, jej słabościom, odwadze, krótko mówiąc temu, co nas w Serafinie urzekło i nami poruszyło.

Po tych dwóch spotkaniach pisze Pan swój scenariusz. To również jest historia spotkania?

Niebezpieczeństwem przy pisaniu scenariusza o realnej postaci jest pozostanie w sferze anegdoty, ilustracyjności i ominięcie właśnie tego, co stanowi jej tajemnicę: jej człowieczeństwa, sprzeczności, życia wewnętrznego. To wyjątkowo delikatne zadanie. Scenariusz nie jest dziełem sam w sobie, ale musi być wystarczająco przyjemny w lekturze, aby zainteresować producentów i zdobyć dofinansowanie. Jest jak kręgosłup, narzędzie pracy. Po zgromadzeniu możliwie największej ilości informacji o życiu Serafiny, a przede wszystkim po spotkaniu z Yolande, chciałem jak najszybciej rozpocząć pracę, pełen obaw? Szybko jednak poczułem, że Serafina jest moim sojusznikiem, że pozwala mi wejść do swojego świata: świata groźnego, zaskakującego, zmagającego się z niewidzialnym. Zdawało mi się, że wspólnie odbywamy tę podróż.

Razem ze współscenarzystą Markiem Abdelnourem na samym początku ustaliliśmy, że nie będziemy "opowiadać" życia Serafiny jako następstwa ważnych wydarzeń. Tym, co bardziej mnie interesowało, było ukierunkowanie narracji na drobiazgi, na to, co jest poza kadrem, na nieobecności oraz wykreowanie tajemnic. Innym wyborem scenariuszowym była chęć skoncentrowania się przede wszystkim na relacji tak nieoczekiwanej, niejasnej i dyskretnej, która przez ponad 20 lat, a także i dla potomności, połączyła Serafinę i Wilhelma Uhde. Nieprawdopodobne spotkanie dwóch skrajności. Wbrew oczekiwaniom dla każdego z nich będzie ono decydujące. Serafina żyje na marginesie świata, a Uhde, cudzoziemiec i homoseksualista, jest pierwszym, który widzi ją taką, jaką jest naprawdę, bez jakichkolwiek uprzedzeń. Staje się jej odkrywcą, mentorem, przyjacielem, marchandem i, tak to odczuwam, niemal jej narzeczonym? Ciekawie jest zobaczyć, jak znika i pojawia się w jej życiu zawsze w odpowiednim momencie, jak posłaniec w tragedii antycznej. Znajduje się u źródeł wielu zdarzeń za życia Serafiny, a później utrwali jej pamięć objawiając ją publiczności. Będzie pierwszym, który w 1945 roku zorganizuje wystawę w całości poświęconą jej twórczości, a ta z kolei pociągnie za sobą kolejne wystawy na całym świecie.

Powróćmy do początków pańskiego zainteresowania Serafiną. Co Pana w niej poruszyło? Jej osobowość? Osobista słabość do malarstwa "naiwnego", impulsywnego, nieakademickiego?

Kiedyś sam dużo malowałem, bez szczególnego wykształcenia, i pamiętam, że pewnego dnia, po godzinach koncentracji i zawziętej pracy, dopadł mnie lęk, tak, irracjonalny lęk i poczucie wielkiej samotności. Od tamtej pory nie miałem pędzla w dłoni.

Tym, co mnie pchnęło w stronę Serafiny, głupio to przyznać, było pokrewieństwo dusz, a także podziw, rodzaj zainteresowania, który zawsze odczuwałem do wszystkiego, co jest czystą kreacją, twórczym zrywem. Niektórzy nazwą to sztuką "naiwną", inni "art brut", ale nieważne jest przecież kategoryzowanie. Dziś, tak jak i dawniej, najczęściej chodzi o ludzi nie będących erudytami, którzy nie urodzili się w sprzyjającym lub bliskim kulturze środowisku, ale którzy noszą w sobie tę zdolność do niesłychanej kreacji, niepowstrzymanej i niekiedy niepokojącej. Ci artyści to poławiacze głębinowi, poza ewolucjami i artystycznymi przewrotami, bez mistrzów ani uczniów, i często bez należnego im uznania.

Serafina była wizjonerką w pełnym tego słowa znaczeniu. Pozwoliła się unieść czemuś silniejszemu od niej samej, czego nie kontrolowała, ryzykując samozniszczenie. To mnie do głębi porusza.

Pana film pokazuje niemal mistyczny wymiar twórczości Serafiny. Wydaje się malować tak, jakby zależało od tego jej życie, jakby spełniała religijny rytuał. Malowanie nigdy nie jest bezcelowe...

Dla niektórych może się takim stać! I to też dobrze.

Jednak w świecie Serafiny malowanie jest równie elementarne jak jedzenie czy picie. Powiedziałbym nawet, że ważniejsze, gdyż po wyjeździe Wilhelma Uhde zrzekła się minimalnego komfortu, jaki mogło zapewnić jej sprzątanie, aby całkowicie poświęcić się malarstwu. Picasso mówił: "Jeśli nie maluję, to choruję, umieram".

Podobnie Serafina. Malowanie pozwala jej zachować coś żywotnego. Jest warunkiem jej przeżycia, bo nie jest w stanie się zatrzymać i żyć inaczej jak tylko tworząc. Rzeczywiście w tym kontekście rytuał jest bardzo ważny i postarałem się go uwidocznić za każdym razem, kiedy to było możliwe. Te liczne rytuały, religijne i inne, porządkujące życie Serafiny, mogące zostać wzięte za ekscentryczność, w rzeczywistości były karbami życia. W ten właśnie sposób chciałem to pokazać.

Wilhelm Uhde, który daleki był od bycia bigotem, mówił o Serafinie, że była świętą, i wierzę w to. Serafina poprzez swoją żarliwą twórczość i rodzaj biernego buntu osiągnęła rodzaj świętości, której wyrazem stało się jej malarstwo.

Pod koniec lat 20. Serafina zdobyła pewną popularność. A później, z uwagi na kryzys ekonomiczny i osobisty, Uhde praktycznie ją opuścił? Po tym, jak tyle jej poświęcił przestał się nią interesować ?

To ciemna strona tej postaci. Nie chciałem jej pominąć.

Ale moim zdaniem w filmie ciekawsze było utajnienie wyjaśnienia tak dziwnego zachowania. Wyrobienie sobie opinii należy do widza. Kres dni Serafiny w szpitalu psychiatrycznym w Clermont-de-l'Oise podczas II Wojny Światowej, był dość okropny. To poruszające. Uhde w swojej autobiografii zapewnia, że umarła w 1934, a przecież żyła jeszcze przez osiem lat, aż do 1942.

Kłamstwo czy niedbałość, zastanawiałem się?

Zresztą, już po I Wojnie i po swoim powrocie do Francji, gdzie na nowo osiedla się ze swoją siostrą, Wilhelm Uhde nawet nie próbuje zobaczyć się z Serafiną, podczas gdy mieszka zaledwie kilkanaście kilometrów od Senlis! W jednej ze scen każę mu powiedzieć, iż jest przekonany, że Serafina nie żyje, ale wraz z Ulrichem Tukurem, który gra rolę Wilhelma, pilnowaliśmy, aby postać wypowiedziała to bez większej wiary. Ta niejednoznaczność chroni złożoność postaci. Pomimo swojej nieskazitelności i siły moralnej, którą udowadniał przez całe życie, kierował się też poczuciem winy i pewnego rodzaju bezsilnością, być może nawet tchórzostwem. To ważny wymiar tej postaci i jej stosunku do Serafiny i do innych. Uhde posiadał swoje wewnętrzne demony. Przez cały film są gdzieś tam obecne. Moim zamiarem nie było sprowadzenie go do roli wiernego mecenasa, życzliwego współtowarzysza, do pokazania jego zalet.

Dla mnie ciemne strony Wilhelma były fundamentalne dla zrównoważenia pary, którą tworzy na ekranie z Serafiną, tak aby jego postać nie została przez nią przyduszona.

Pana reżyseria jest pełna szacunku do postaci, nigdy demonstracyjna...

Ta widoczna prostota wymaga wiele pracy, nieustannej uwagi na wszystkie szczegóły na każdym etapie produkcji filmu.

Zrozumiałem, że w tym filmie reżyseria powinna być powściągliwa i surowa, lekko wycofana, na podobieństwo Serafiny, aby widz swobodnie dotrzymywał jej kroku.

Moim zadaniem było pozostanie "na służbie" postaci i zwrócenie Serafinie właściwego jej miejsca. Nie zawsze było to łatwe. Otoczyłem się bardzo utalentowanymi współpracownikami, którzy podążali w tym samym kierunku.

Dlatego też, jeśli chodzi o kostiumy czy dekoracje i oświetlenie, zależało nam, aby wszystko było trochę "wycofane". Wspólne pragnienie prostoty i dyskrecji. Możliwie najmniej efekciarstwa.

Na przykład byłem bardzo wymagający w kwestii kolorów: żadnych ciepłych kolorów poza malarstwem Serafiny, ani w dekoracji, ani w kostiumach. Zielony, niebieski, czarny, nieobecność białego. Niewiele ruchów kamery, niezbyt blisko aktorów, nie za dużo ich oświetlania, cięcia tylko, gdy to było konieczne?

Michel Saint-Jean, dystrybutor Serafiny, po pierwszej projekcji filmu, podarował mi najpiękniejszy komplement. Powiedział: "To film pokorny". To zdanie ma dla mnie duże znaczenie.

Film będzie mieć dalszy ciąg. Ponad 60 lat po wystawie, którą Uhde zorganizował w Galerie de France, Serafinie zostanie poświęcona kolejna wystawa monograficzna? [wystawa odbyła się w dniach 1.10.2008 - 5.01.2009 w Muzeum Maillol w Paryżu]

Wraz z tym filmem Serafina ożyje. Za życia nie doczekała się wystawy monograficznej, na którą tak czekała. Wziąłem sobie za honor, żeby zobaczyć ją wystawianą w Paryżu.

Dzięki Dinie Vierny i jej synowi, Olivierowi Lorquin, wystawa odbędzie się w Muzeum Maillol. Po śmierci Uhdego Dina Vierny odkupiła jego kolekcję od jego siostry Anne-Marie, co pozwoliło jej przetrwać, a Muzeum Maillol wzbogacić się o wiele dzieł.

Istniała również sala Wilhelma Uhde w Muzeum Sztuki Współczesnej, a w niej kilka przepięknych obrazów Serafiny. Ta sala została zrekonstruowana w Muzeum w Senlis. Wszystkie obrazy zostaną zgrupowane na czas wystawy.

Niestety wiele płócien Serafiny zniszczono. W tamtych czasach znaczna część ludzi uważała, że są bezwartościowe.

Mam nadzieję, że dzieło Serafiny będzie mogło - i tak się stanie! - powrócić na światło dzienne, wykraczając poza krąg koneserów?

Według Pana, jakiego "przesłania" dostarcza nam życie i twórczość Serafiny?

Przede wszystkim była to kobieta wolna. To może się wydać sprzeczne, gdyż trzy czwarte swojej egzystencji przeżyła sama, cnotliwa, w stanie wielkiego ubóstwa fizycznego i psychicznego, i skończyła zamknięta w azylu! Serafina jest sprzątaczką - gorzej, posługaczką - która w tajemnicy maluje niesamowite obrazy i staje się obiektem szyderstw. W swojej epoce reprezentuje kogoś, kto znajduje się na najniższym szczeblu drabiny społecznej. Ale niewiele ją to obchodzi. Nic jej nie powstrzymuje. Wbrew i przeciw wszystkim potrafiła zachować autonomię, spiętrzanie się swojego wewnętrznego życia w tajemnicy niewielkiego pokoju, i aby to utrzymać przyjmowała najbardziej niewdzięczne prace. Zapłaciła za to dużą cenę, kiedy na początku lat 30. spaliła wszystkie swoje szkice. Szaleństwo stało się schronieniem.

Podczas zbyt krótkich lat artystycznego rozkwitu i relatywnego dobrobytu zaznanego pod koniec lat 20., Serafina była pewna swojej przyszłej sławy! Dla mnie, przyjmując ten punkt widzenia, jej zachowanie było czysto poetyckie: pozostała w świecie dzieciństwa, cudowności?

Przy niewielkich środkach udało jej się nadać swojemu życiu sens, tchnąć w nie żmudną dynamikę, pomimo trudności, presji społecznej i codziennych upokorzeń. I pozostawiła ślad. To dość niezwykłe. Wyobraźmy sobie Serafinę dzisiaj. Przepisalibyśmy jej antydepresanty, siedziałaby przed telewizorem porzuciwszy malowanie!

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Serafina
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy