"Róża": KINO SMARZOWSKIEGO
Filmy Wojciecha Smarzowskiego - wyraziste, ostre, miejscami drastyczne, zaprawione gorzkim humorem i dotykające spraw ważnych i najważniejszych - to fenomen polskiego kina ostatnich lat. "Wesele" (2004) i "Dom zły" (2009) - nagradzane w Gdyni i na innych festiwalach filmowych w Polsce i za granicą - są faworytami widzów: oba zdobyły Orła, Polską Nagrodę Filmową, w wyniku plebiscytu publiczności (nie mówiąc o innych kategoriach, w tym tak prestiżowych jak scenariusz i reżyseria). Czy "Róża" - najnowszy film Smarzowskiego - powtórzy ten sukces? Wszystko wskazuje na to, że tak.
Przede wszystkim dlatego, że "Róża" - tym razem reżyser sięgnął po scenariusz nie własny, lecz pióra Michała Szczerbica (ceniony producent - "Jasminum" i kierownik produkcji - "Pan Tadeusz", a także scenarzysta - "Prawo ojca") - utrzymana w poetyce charakterystycznej dla kina Smarzowskiego, pozostaje klasycznym melodramatem. Jest to opowieść o dojrzewaniu do miłości dwojga dorosłych ludzi - pokaleczonych przez wojnę, która zabrała im najbliższych. Czy po przejściu wojennej zawieruchy będą jeszcze zdolni do uczucia? Czy potrafią przełamać ograniczające ich bariery - zarówno wewnętrzne, psychiczne, jak i zewnętrzne, społeczne? Ona jest Mazurką - dla ludzi napływających na Mazury Niemką, współodpowiedzialną za wojenne okrucieństwo, dla swych pobratymców-autochtonów - osobą pozbawioną godności, współpracującą z sowieckim najeźdźcą. Ale czy to jest właściwa ocena? W rzeczywistości historycznej, w jakiej rozgrywa się akcja "Róży", pozory mylą: bywa, że ktoś bliski i, wydawałoby się, życzliwy okaże się zdrajcą bądź człowiekiem pozbawionym zasad, zaś ktoś obcy okaże prawdziwie ludzki odruch. Z kolei on jest byłym żołnierzem AK, zwlekającym z ujawnieniem się, bowiem cały jego świat zawalił się w chwili, gdy hitlerowcy u schyłku Powstania Warszawskiego zabili mu żonę. Spotkanie tych dwojga okaże się życiową szansą. Czy potrafią ją docenić? Czy los pozwoli im ją wykorzystać? Smarzowski prowadzi swą opowieść grając na najwyższych uczuciach, szykując dla widza liczne niespodzianki i zwroty akcji, stawiając swoich bohaterów wobec okrutnych wyzwań, ale i w sytuacjach wywołujących rozładowujący napięcie śmiech.
Ale opowiadana w "Róży" historia nie byłaby tak poruszająca, gdyby nie kontekst, w jakim została umieszczona. Akcja filmu rozgrywa się na przełomie 1945/46 roku na Mazurach. Na Ziemiach Odzyskanych, ale ukazanych inaczej niż choćby w trylogii zabużańskiej Sylwestra Chęcińskiego i Andrzeja Mularczyka, która w świadomości polskiego widza utrwaliła się jako archetypiczny obraz tego miejsca w tamtym okresie. W ujęciu Smarzowskiego to czas nie tyle budowania nowej rzeczywistości, ile walki o przetrwanie. Czas trudny i bolesny, obnażający prawdę o systemie, w którym przyjdzie Polakom żyć przez najbliższe pół wieku.
Z tej perspektywy "Róża" jest w równym stopniu melodramatem co filmem historycznym, ukazującym nie tylko mechanizmy historyczne, ale i trudną do przyjęcia, niemal wstydliwą prawdę o tamtym okresie. Sposób jej ukazania może budzić kontrowersje, ale trzeba przyznać, że realizm ukazanych na ekranie uczuć i emocji przemawia za sugestywną wizją ukazaną na ekranie przez Wojciecha Smarzowskiego.
Osobnym argumentem przemawiającym na korzyść filmu są dopracowane do ostatniego szczegółu kreacje wykonawców zarówno głównych ról, jak i epizodów. Na ekran wraca grono ulubionych aktorów Wojciecha Smarzowskiego - Kinga Preis, Marian Dziędziel, Jerzy Rogalski czy Lech Dyblik . Ale główne role przypadły znanym i cenionym wykonawcom - Marcinowi Dorocińskiemu i Agacie Kuleszy. O ich pracy Smarzowski mówi w cytowanej poniżej rozmowie: "Ponieważ pracuję z wyjątkowymi aktorami, można mówić o kreacjach".