Reklama

"Przyjaciel do końca świata": UCIEC OD SCHEMATÓW

W miarę powstawania tekstu i rozwijania się jego głównych wątków, reżyserka zauważyła, że jej opowieść zmienia się niepostrzeżenie w kino drogi. - Nie chciałam iść zbyt daleko w tym kierunku, ulegać konwencjom road movie. Dlatego też świadomie "spowolniłam" podróż moich bohaterów, pozwoliłam, by się bliżej poznali. Wytłumaczenie takiego stanu rzeczy było jak najbardziej prozaiczne: brak benzyny.

Tekst radykalnie się zmienił również wskutek smutnych okoliczności w osobistym życiu Scafarii - jej ojciec ciężko zachorował i zmarł. Tonacja pierwszych szkiców scenariusza w kolejnych podejściach ewoluowała. Zyskała głębię. - Po sześciu ciężkich miesiącach wróciłam do pracy - tym razem uwypukliłam bardzo mocno temat upływu czasu, przemijania. Autorka zdradziła, że bardzo blisko utożsamiała się ze stworzonymi przez siebie postaciami. - Penny pod wieloma względami mnie przypomina, ale także Dodge z jego charakterem nie jest mi obcy. Scenarzystka postanowiła mocno skontrastować sylwetki głównych bohaterów. - Dodge starał się unikać trudności, choć i tak mu się to w końcu nie udało. Penny jest tą, która rzuca się głową do przodu, ryzykuje. Ta niedobrana na pozór, ale z czasem coraz lepiej rozumiejąca się para, musi stawić czoło końcowi świata.

Reklama

Gotowym tekstem zainteresowała się wytwórnia Mandate Pictures, w której nakręcono film według scenariusza Scafarii "Nick i Norah". Główny ciężar finansowania filmu wzięła na siebie firma Anonymus Content. Tak opowiadał jeden z jej szefów, Steve Golin: - Joy Gorman i mnie bardzo spodobał się ten skromny, doskonale skomponowany projekt, skupiający uwagę na doskonale sportretowanej dwójce bohaterów i ze zbliżającym się niewyobrażalnym zagrożeniem w tle. Szefom trzeciej kluczowej w produkcji filmu firmy, Indian Painbrush, Stevenowi Ralesowi i Markowi Roybalowi tekst także bardzo przypadł do gustu: - Był naprawdę oryginalny i zaskakujący. Główną ideę poprowadzono doskonale - mówił Roybal. - Naszym zdaniem Lorene ani na chwilę nie traci z oczu ludzkiej, czułej perspektywy. Nie popada przy tym w sentymentalizm. Naprawdę byłem poruszony, poczułem prawdziwe emocje. Pod koniec lektury śmiałem się i płakałem na przemian, a wierzcie mi - to naprawdę nieczęsto mi się zdarza. Ta prowokująca opowieść o najważniejszej podróży w życiu zrobiła na mnie niezapomniane wrażenie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Przyjaciel do końca świata
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy