"Prosta historia": PRASA O FILMIE
Płynąca prosto z jego serca skauta "Prosta historia" jest, jak dotąd, najprostszym, najbardziej prostolinijnym i najdojrzalszym filmem Davida Lyncha. W tej spokojnej, silnie oddziałującej emocjonalnie rodzinnej opowieści o pojednaniu, skupiającej się na wyprawie starszego człowieka do jego chorego brata i kontynuowanej pomimo wszelkich przeciwności, nie znajdziemy dziwacznego typu wrażliwości właściwego wszystkim poprzednim filmom Lyncha. Wiek i ograniczona liczba bohaterów, a także powolne tempo narracji są czynnikami, które może nie przyczynią się do łatwego komercyjnego sukcesu filmu, ale wielbiciele Lyncha i lojalni widzowie z pewnością się nie zawiodą. Najlepszym marketingowym haczykiem jest wspaniała gra Richarda Farnswortha, który wracając na ekran w roli najbardziej wzruszającej od czasów nominowanego do Oscara występu w "Przybywa jeździec", dominuje w każdym ujęciu filmu.
Od czasu "Dzikości serca", która zdobyła w 1990 roku Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, Lynch tworzył niezbyt udane i spójne filmy, zagłębiające się w zaułki perwersji i tajemniczości. Po raz ostatni mogliśmy to zaobserwować w stanowiącej powrót do formy "Zagubionej autostradzie". Przyjmując w "Prostej historii" łagodną i uproszczoną formę narracji oraz porzucając swoje surrealistyczne stylistyczne i tematyczne obsesje, Lynch wyreżyserował swój najbardziej zadawalająco zdyscyplinowany film.
Właściwie nie jest to specjalnie istotne, że "Prosta historia" oparta jest na prawdziwych wydarzeniach - Lynch stworzył wizjonerski film, godny jego najlepszych dzieł z tego gatunku, jak "Głowa do wycierania" czy "Blue Velvet". To nowe dzieło, liryczny wiersz zadedykowany rozległym terenom Ameryki i mieszkańcom wsi jest zupełnym przeciwieństwem zagłębiania się w obskurne środowisko miejskie, co właściwe było poprzednim filmom Lyncha. W pierwszej sekwencji, przypominającej początek "Blue Velvet", kamera wspaniałego Freddiego Francisa śledzi zaułki małego wiejskiego miasteczka, sunie po opustoszałych uliczkach, białych ogrodzeniach i polach pszenicy, po czym spoczywa na twarzy otyłej podstarzałej kobiety, Dorothy (Jane Galloway Heitz), która, opalając się na swoim podwórku, pogryza ciastka i popija lemoniadę. Wkrótce staje się jasne, że w przeciwieństwie do poprzednich filmów Lyncha, ukazujących surrealistyczne, zjawiskowe światy, "Prosta historia" nie bada dewiacji czy zepsucia swoich bohaterów. (...)
Johnowi Roachowi i Mary Sweeney, autorom scenariusza, udaje się zgrabnie stworzyć postać, która może być scharakteryzowana jako kowboj-gentleman starej daty, człowiek z Zachodu, żyjący w oparciu o własny kodeks etyczny.
Unikając retrospekcji, poprzez szereg różnych spotkań bohatera z nieznajomymi, Lynch ujawnia kluczowe wydarzenia z życia rodziny Alvina. Okazuje się, że jego żona, która odeszła z tego świata wiele lat temu, urodziła czternaścioro dzieci, z których połowa zmarła. Dowiadujemy się również, że Rose pozbawiona została praw rodzicielskich po tym, jak jedno z jej czworga dzieci spaliło się w pożarze.
Film różni się od poprzednich filmów Lyncha, których większość (w tym telewizyjny serial "Miasteczko Twin Peaks") to sagi o naiwnych, dorastających ludziach, zmuszonych stawiać czoła ponurej rzeczywistości. Tutaj narracja skupia się na niedomagającym człowieku, który za wszelką cenę dąży do spotkania ze swoim umierającym bratem, po okresie dziesięcioletniej waśni, będącej, jak mówi sam bohater, wynikiem jego próżności i pijaństwa. Alvin prawdopodobnie jest najbardziej zrównoważonym, zdrowym bohaterem Lyncha, człowiekiem, który w pełni rozumie, że najgorszą rzeczą w starości jest to, że pamiętasz jak byłeś młody (...).
Okruchy informacji o udziale Alvina w II wojnie światowej i następującym po niej okresie ciężkiego pijaństwa wzbogacają naszą wiedzę o bohaterze, chociaż twórcy filmu nie udają, że w pełni go znają, co pozostawia widzowi wiele miejsca na własną interpretację. Jednocześnie autorzy scenariusza i reżyser zapewniają, że wszyscy bohaterowie są ludźmi porządnymi. Jest to zwłaszcza widoczne we wspaniałej scenie, w której Alvin targuje się o cenę naprawy traktorka z mechanikami bliźniakami, oraz w scenie, w której ksiądz nie dość, że nie zwraca uwagi na fakt, że Alvin wkracza na teren jego posiadłości, to jeszcze przynosi mu talerz gorącej strawy.
Film jest jakby nostalgicznym wspomnieniem Lyncha z czasów jego własnego dzieciństwa spędzonego w rolniczej części Montany. Obraz serca Ameryki jest prosty, ale nie uproszczony, nie upiększony, ale i nie naiwny. Nieplanowana ciąża, rozbite rodziny, traumatyczne efekty udziału w wojnie, samotność i starość składają się na tę panoramę, ale jednocześnie zatrzymane są w tle.
Taka opowieść nie miałaby szans, gdyby pierwszoplanowy aktor nie poruszył właściwych strun, co z pewnością udało się charyzmatycznemu Farnsworthowi. Trudno wyobrazić sobie ten film bez niego, jego łagodnego głosu, głębokich, niebieskich oczu i swobodnej, męskiej postawy, które są ucieleśnieniem cech postaci dobrego amerykańskiego ojca i kumpla.
Razem ze swoimi stałymi współpracownikami Lynch stworzył film, w którym styl wizualny i temat łączą się w idealnej harmonii. Cudowne długie ujęcia pól kukurydzianych Iowy, rzeki Mississippi i dróg Wisconsin, przeplatane zbliżeniami pełnej wyrazu twarzy Farnswortha, autorstwa Freddiego Francisa, w połączeniu z poruszającą muzyką Angelo Badalamentiego, składają się na ten promiennie czysty film.
Emanuel Levy - The Straight Story, Variety, 24-30 maja 1999 r.
Kiedy oglądałem "Prostą historię" po raz pierwszy, skupiłem się na pierwszym planie i film bardzo mi się spodobał. Oglądając go po raz kolejny zwróciłem uwagę również na plan drugi i pokochałem ten film. Film nie opowiada jedynie o podróży Alvina Straighta poprzez senne miasteczka i rolnicze regiony Środkowego Zachodu Stanów, ale i o przypadkowo poznanych ludziach, którzy go wysłuchują i pomagają mu. Gdyby nie fakt, że opowieść ta powstała w oparciu o prawdziwą historię, można by pomyśleć, że ta uprzejmość nieznajomych to czysta fantazja. (...)
Jako że reżyserem filmu jest David Lynch, który zazwyczaj oferuje nam filmy pełne rzeczy dziwnych ("Miasteczko Twin Peaks", "Dzikość serca"), przez cały czas trwania filmu czekamy na kolejne udziwnienie, którego jednak nie doczekamy się do końca. Nawet kiedy Alvin spotyka potencjalnego dziwoląga, na przykład roztargnioną kobietę, która prowadząc samochód zabiła 14 jeleni w ciągu tygodnia na tym samym odcinku szosy ("Ja MUSZĘ jeździć tą drogą!" - krzyczy), nie postrzegamy jej jako wariatki, lecz myślimy: no tak, na tych wiejskich drogach nietrudno o zabicie jelenia.
Podróż Alvina do brata jest podróżą w jego przeszłość. Pamięta kiedy byli młodzi i pełni ciekawości świata. Alvin opowiada nieznajomemu o potrzebie pojednania z bratem: "Chcę siedzieć z nim i patrzeć w gwiazdy tak jak wiele lat temu". Wspomina okres narzeczeństwa i swoje małżeństwo, służbę w wojsku jako snajper i lata stracone przez picie. W końcu wychodzi z tego piekła jako lepszy człowiek, człowiek oczyszczony i prostolinijny, co doceniają ludzie, których spotyka na swojej drodze. (...)
Twarze, które widzimy w "Prostej historii" to istne skarby tego filmu. Farnsworth ma twarz przypominającą stary pognieciony portfel, za który zapłacił dobrą cenę, i który ma nadzieję przeżyć. Inny stary człowiek, który pod koniec filmu siedzi na barowym stołku naprzeciwko niego, ma twarz będącą świadectwem upływu czasu. Spójrzcie i posłuchajcie aktora, który gra barmana w tej samej scenie, tego, który obsługuje Alvina, podając mu piwo Miller's Lite. Nie znalazłem jego nazwiska w napisach końcowych, ale on uderza we właściwą nutę: wie w jaki sposób każdy dobry barman powinien zachowywać się, aby uchodzić za przyjaciela przynoszącego prezent do pokoju chorego. Pozostałe "nuty" są tak samo właściwe. Kim będzie ten umierający brat i co powie? Czy scenariusz zdradzi za wiele, czy też ucieknie się do łatwego sentymentalizmu? Absolutnie nie. To, że musisz zobaczyć się z kimś, nie znaczy zaraz, że masz mu wiele do powiedzenia. Bez względu na to, jak daleko zaszedłeś.
Roger Ebert -The Straight Story, Chicago Sun - Times, czerwiec 1999 r.
"Zagubiona autostrada", poprzedni film Davida Lyncha, usytuowana była w mglistym obszarze Strefy Zmierzchu, gdzie czas zagubił się w przerażającej pętli chaosu. Człowiek stawał się innym człowiekiem bez żadnych wyjaśnień w toku narracji.
Teraz Lynch wyrusza w podróż po swojej własnej zagubionej autostradzie, snując opowieść o człowieku, który jedzie traktorkiem John Deere model 1966 z Iowy do Wisconsin, by dać swojemu niedomagającemu, samotnemu bratu miłość. Każdy, kto szukałby znaku, że zbliża się dzień Sądu Ostatecznego, nie znajdzie go w "Prostej historii", wyreżyserowanej przez Davida Lyncha i wyprodukowanej przez wytwórnię Walta Disney'a - stanowiącej zaskakująco dobitny przykład zmiany poetyki przez reżysera najwyraźniej zmęczonego już makabrą.
Inny reżyser na miejscu Lyncha, niezwykle specyficznego gawędziarza, usiłującego przezwyciężyć swój całkowity brak instynktu komercyjnego, wycisnąłby z prawdziwej opowieści o Alvinie kroplę melodramatu. W rękach Lyncha powstaje z niej czarująca historia Człowieka, która dotyczy kwestii dużo bardziej doniosłych, niż demony (w duszy reżysera). Film jest tak prosty, prostolinijnie amerykański i niezachwiany w swoim biegu, że momentami mamy wrażenie, iż oglądamy życie, a nie film. (...)
Wszystko dzieje się powoli w "Prostej historii". Deszcz padający po ścianach domu państwa Straightów, ślamazarność, z jaką niewyraźnie wypowiada się Rose, chód Alvina czy też piękne zdjęcia Freddiego Francisa oraz ściemnienia obrazu autorstwa Mary Sweeney, współautorki scenariusza i montażystki, tak wspaniale przedłużające się, że ujęcia są oderwane jedne od drugich. Najwolniejszy ze wszystkiego jest jednak traktorek Alvina i przyczepa do niej dołączona. Nie czując się wystarczająco dobrze, by prowadzić samochód, Straight wybiera ten pojazd jako swój rydwan, który jednak pomimo wprowadzonych ulepszeń, nie jest w stanie jechać zbyt szybko. Sam czas nie jest tu jednak tak istotny, jak fakt, z kim Alvin go spędza. "Prosta historia" jest filmem drogi muśniętym delikatnym pocałunkiem magii. Nieliczne spotkania Alvina z ludźmi zamieszkującymi tereny, które odwiedza w czasie swojej podróży, mają nierzadko komiczny efekt. Delikatne piękno aktorstwa Farnswortha sprawia, że Alvin wydaje się słuchać, uczyć, ale i zabawiać każdego, kogo spotyka na swojej drodze. Farnsworth ma oczy tak wielkie i jasno niebieskie, jak chlorowana woda w basenie. Czasami podrażnione wiatrem "przeciekają" trochę. Kiedy indziej porusza go życzliwość nieznajomych i cicha, niemal religijna doniosłość jego własnej pielgrzymki. Farnsworth ma zapadnięte usta, zassane, jak gdyby za śnieżnym zarostem brakowało rzędu zębów. Rola ta, jak napisał Lynch i Sweeney, przydaje Alvinowi dostojeństwa. Postać aktora-weterana ma nas poruszyć i skłonić do refleksji, jak zadziwiająco szybko porusza się świat dookoła nas i jak nas niszczy upływający czas. Jest on chyba jedynym aktorem, jakiego widziałem, którego pełne zamyślenia milczenie i długie kontemplacyjne zadumy sprawiały, że chciałem wiedzieć, o czym myśli. Zakładam się, że ciepłe łóżko i dach nad głową lepsze są od jedzenia hot dogów ze starym prykiem jeżdżącym kosiarką, mówi Alvin do młodej uciekinierki (Anastasia Webb) pewnej gwiaździstej nocy. Być może ma on rację, ale takie obozowanie pod gołym niebem z Farnsworthem i z całkowicie nietypowym dla siebie - sentymentalnym, dobry Boże, eterycznym Lynchem przez całe dwie godziny jest równie ciepłe.
Wesley Morris - Lynch goes magically, touchingly "Straight", Examiner Film Critic, 22 października 1999 r.
Dla większości Walt Disney Productions i David Lynch znajdują się po przeciwnych stronach filmowego spektrum. Natomiast "Prosta historia", film wyprodukowany przez wytwórnię Walta Disney'a i wyreżyserowany przez Davida Lyncha, stanowi dowód wspaniałej współpracy dwóch nieoczekiwanych partnerów. Współpraca Disney'a i Lyncha to nie jedyna niespodzianka filmu. "Prosta historia" przekracza oczekiwania widzów i oferuje im zdumiewającą mieszankę niezwykłej inwencji twórczej i zadziwiającej wrażliwości. (...) Fani Davida Lyncha zdecydowanie powinni obejrzeć ten film, doceniając jedyny w swoim rodzaju styl reżysera, który sprawia, że nawet najskromniejsze sceny mają dziwny, surrealistyczny wydźwięk. Bohater Lyncha znów wyrusza w drogę. Jakże miło jest być świadkiem wyprawy Straighta na jego traktorku John Deere 1966, niespiesznie przemierzającego opustoszałe drogi Iowy. Tak jak w większości filmów Lyncha, kilku bardzo dziwnych bohaterów dostarcza i temu filmowi dozy subtelnego czarnego humoru. Pomimo abstrakcyjnego, filozoficznego ducha filmu, jest on bardzo wierny w oddaniu realiów, a każdy krok bohaterów jest dokładnie zarejestrowany, co może napełnić konsternacją tych fanów Lyncha, którzy oczekują od reżysera kolejnych przykładów obłąkania i seksualnej psychozy. Z drugiej strony, dzięki swojej delikatności i pięknu tła, "Prosta historia" podbije serca nie tylko rodzin przychodzących na ten film, ale też i te najbardziej zatwardziałe, bijące w piersiach jego konserwatywnych fanów. Na tym właśnie polega piękno świata Davida Lyncha, w którym wszystko jest możliwe, tak samo orzeźwiająca, wszechstronna chęć szokowania, jak i urzekająca widzów potrzeba opowiadania historii płynącej prosto z serca. Trudno przewidzieć, gdzie w swoim następnym filmie Lynch odeśle zastępy swoich starych i nowych fanów.
Blue Velvet - The Straight Story , Movie Magazine International, 20 października 1999 r.
Alvin Straight, bohater filmu Davida Lyncha "Prosta historia", rozmawiając z ludźmi, słuchając ich, ale nade wszystko odbywając, prowadzoną w żółwim tempie, odyseję, wyzwala w ludziach to, co najlepsze. Pokonuje 300 mil na swoim traktorku marki, aby ujrzeć swego samotnego brata. Alvin okazuje się być typowym Lynchowskim bohaterem, przypominającym Kyle MacLachlana, tak przeciętnego, jak to tylko możliwe, który jednak poszedłby do nieba lub piekła, gnany siłą własnych obsesji. Role drugoplanowe to także bohaterowie przeciętni, ale i na swój sposób dziwaczni, bo Lynch przedstawia ich w taki sam sposób, jak dziwaków z "Blue Velvet", a mianowicie z góry i bez żadnego komentarza.
Jeśli chodzi o narrację tej prawdziwej opowieści, to zdaje się ona mieć tempo kosiarki przeciągającej piramidę Cheopsa w Alpy. Dzięki scenariuszowi Johna Roacha i Mary Sweeney toczy się jednak. Na różne sposoby stara się udramatyzować proste poczucie przyzwoitości. Ale dusza filmu spoczywa w oczach Farnswortha - załzawionych kopalniach mądrości i żalu. Najgorszą rzeczą w starości - mówi on - jest to, że pamiętasz jak byłeś młody. (...) Aktorska doskonałość Farnswortha (nawet jeśli cokolwiek zwietrzała) czyni z tego filmu prawdziwy klejnot.
Richard Corliss - The Straight Story: A grand Quest - Triumph and Regret in a David Lynch Surprise, Time Magazine, 25 października 1999 r.
Kiedyś pędziliśmy Lynchowską autostradą na złamanie karku i spotykaliśmy po drodze diabła. Teraz - posuwamy się w tempie, w jakim jedzie na swoim traktorku 73-letni Alvin Straight. Świat oglądamy oczami starego mężczyzny, którego niewiele w życiu może zaskoczyć. Zdążył już poznać całe zło. Potrzebne mu teraz tylko pojednanie - i to jest główny temat "Prostej historii" Lyncha. (...) Lynch w perfekcyjny sposób operuje czasem. W drogę, którą przebywa Alvin, zostaje wpisane całe jego życie i to bez retrospekcji! Ale zarazem to życie okazuje się zaledwie punktem w bezkresie, jak traktorek Alvina jadący pośród łanów kukurydzy. Kukurydziane pola, nocne niebo z gwiazdami, obracający się wiatrak studni artezyjskiej, nawet pracujący kombajn - wszystko staje się symbolem odsyłającym do myśli o czasie, śmierci i wieczności. Brzmi to strasznie banalnie, ale sztuka Lyncha polega właśnie na tym, żeby ten banał rzeczy ostatecznych uczynić dla nas odkryciem. Historia pojednania z bratem odsyła do biblijnych tropów, ale to również widz czyta jakby bez ingerencji reżysera. (...) Lynch w dawniejszych filmach próbował odkryć podszewkę rzeczywistości. Dziś robi to samo, tyle że co innego jest dla niego podszewką. Niegdyś pozostawiał w widzu głęboki niepokój. Tymczasem po projekcji "Prostej historii" wychodziło się jak z mszy niedzielnej. Ktoś zapytał reżysera na konferencji, czy jego film jest osobistą pielgrzymką? Odpowiedział jak prawdziwy arystokrata: to kwestia wyboru formy. Lynch, wielki relatywista, którego filmy prowadziły widza ku nierozwiązywalnym zagadkom, uderzył w ton zupełnie nowy: jak trwoga, to do Boga! I dał ostatnim dziełem bynajmniej nie naiwne pocieszenie, jakiego dawno nie mieliśmy w kinie. Spełnił marzenie filmowców i widzów: opowiedzieć prawdziwą historię jednego człowieka tak, aby stała się historią ogólnoludzką, i zrobić to w sposób absolutnie przezroczysty, jakby ta historia opowiadała się sama.
Tadeusz Sobolewski - Proste historie, Gazeta Wyborcza, 24 maja 1999 r.
David Lynch, który zawsze pokazywał ciemne strony życia, tym razem widzów zaskoczył. Zrobił piękny film o starym człowieku, który (...) jedzie na traktorze po to, by pogodzić się z bratem. Wiele lat temu pokłócili się, ale teraz obaj są u kresu drogi, a braterska miłość jest czymś niezwykłym, czego nie wolno stracić. Lynch zrobił film najprostszy z możliwych (...) z furą nadziei i wiary w to, że człowiek może być dla innego człowieka ważny, że burze życia powinny uczyć miłości i tolerancji. Jakież to antidotum na te wszystkie filmy pełne zwątpienia!
Barbara Hollender - Poszukiwanie szczęścia, Rzeczpospolita, maj 1999 r.