Reklama

"Promised Land": O PRODUKCJI II

Scenariusz nie mówi, w którym stanie położone jest McKinley; "To był zabieg celowy", ujawnia Damon "ponieważ chcieliśmy pokazać przeciętne amerykańskie miasteczko".

Krasinski twierdzi z kolei, "Ten film opowiada o kondycji naszego kraju, więc wydawało się uzasadnionym, żeby pojechać w plener i realizować zdjęcia tam, gdzie toczy się prawdziwe życie". Tak więc Promised Land został w całości nakręcony na farmach w zachodniej Pensylwanii.

"To jest tak dziewiczy, doskonały i nienaruszony teren", zachwyca się Holbrook. "Uderzył mnie widok zielonych pagórków na tle nieba. Stąd właśnie pochodzimy".

Reklama

"Fakt, iż film był realizowany w plenerze pomógł mi zrozumieć moją postać" mówi DeWitt. "Słuchaliśmy opowieści o tym, co się zmieniło na tych terenach. Mieliśmy szansę zanurzenia się w lokalnej kulturze".

Krasinski, którego ojciec dorastał w Pensylwanii, zwraca uwagę, iż "pewnych aspektów nie da się uchwycić, jeśli się tutaj nie przyjedzie, jak na przykład tego poczucia wsparcia i serdeczności".

Scenograf Daniel Clancy, który ma rodzinę w Illinois twierdzi: "W hali zdjęciowej traci się poczucie autentyczności. Trzeba odnaleźć prawdziwy, surowy klimat miejsca. Gus jest wzrokowcem i pod tym względem się zgadzamy".

Moore, jako producent dzieli się następującym spostrzeżeniem "bycie na miejscu korzystnie wpływa na wizualny aspekt filmu, ponieważ zarówno obsada jak i ekipa dostrzegają ważne szczegóły. Tę różnicę daje się wyczuć w scenariuszu, w kostiumach, kreacjach aktorskich, wyglądzie filmu i tak dalej".

"Przy doborze lokalizacji bierze się pod uwagę trzy kluczowe czynniki. Pierwszy jest czysto kreatywny z natury: czy miejsce wygląda tak, jak ma wyglądać film? Drugi to energia, jaką to miejsce emanuje: jeśli umieścisz aktorów i ekipę w miejscu, przypominającym to, w którym toczy się fabuła, obsadzając miejscowych w drobnych rolach oraz zatrudniając w ekipie filmowej, tylko na tym zyskasz. Trzeci powód jest finansowy: poszczególne stany wprowadziły programy zachęt inwestycyjnych, nakłaniające do kręcenia filmu w danym miejscu, warto wybrać takie, w którym ceni się filmowców. Nie chodzi tylko o korzyści podatkowe; czy miejscowi pozwolą ci kręcić w lokalnym kościele? W filmie Promised Land, wszystkie trzy czynniki doskonale się uzupełniały".

Po wyborze stanu, trzeba było uwzględnić bardziej precyzyjne szczegóły dotyczące planów filmowych i wtedy do akcji wkroczył kierownik planu, John Adkins. Przedyskutował temat dokładnie z Gusem Van Santem i nakreślił obszar wokół Pittsburgha, gdzie następnie odwiedził szereg farm. Skonsultował wyniki swojej pracy z Clancym i wybrał najlepsze opcje.

Kiedy Gus Van Sant miał jechać do Pittsburgha, proponowanym miejscem było Slate Lick Road w Worthington, położone około 65 km na północny wschód od Pittsburgha w Armstrong County.

Adkins wspomina, "Kiedy szukałem pięknych, sielankowych terenów rolniczych, przypomniałem sobie Slate Lick Road, miejsce na które natrafiłem szukając plenerów do innych filmów. Kiedy do miasta przyleciał Gus, odebrałem go z lotniska i pojechaliśmy bardzo charakterystyczną drogą w okolice Worthington/Slate Lick".

"Nigdy wcześniej tam nie byłem", przyznaje reżyser. "Kiedy John wiózł mnie przez tereny zielone wokół Pittsburgha, okolica wydawała się idealna".

"I sprawa była załatwiona", mówi Adkins. "Nasz film miał zostać nakręcony w tym regionie, który stał się równie wielką gwiazdą Promised Land jak pozostali członkowie obsady".

Farmy wokół Slate Lick Road wykorzystane w filmie, wybrano z uwagi na ich urok, serdeczną atmosferę oraz naturalizm. Jest też historia z życia wzięta, która pasuje do fabuły filmu; Farma Rhea, która na ekranie udaje farmę rodziny Yates, pozostaje w rękach rodziny Rhea od czterech pokoleń, a wiejski dom, który na niej stoi, liczy sobie ponad sto lat i został zbudowany dwa pokolenia wcześniej. Obecnie na farmie hoduje się kozły, strusie emu i bydło.

Clancy wyjaśnia też, że wszystkie pozostałe wiejskie domy były w fatalnym stanie. "Zrobiliśmy w nich porządek i dodaliśmy elementy scenografii, nie tracąc na ich autentyczności".

Rozglądając się za miejscami, które miały zagrać w filmie McKinley, Adkins otrzymał wskazówkę, by szukać miasta, które ewidentnie przechodzi problemy ekonomiczne, lecz wciąż jest żywe - i ma duszę.

Po odwiedzeniu ponad 60 miasteczek "gdzie toczyły się rozmowy na tematy, stanowiące główny wątek naszego filmu", do Adkinsa dołączył Clancy, żeby pomóc mu zawęzić pole działania. "Od razu nawiązaliśmy z Danem nić porozumienia - co było zaletą, ponieważ musieliśmy spędzać ze sobą długie godziny w samochodzie - i okazało się, że mamy podobną wizję filmu, jeśli chodzi o estetykę, na której zależało Gusowi".

Clancy twierdzi, że "W dzisiejszych czasach trudniej znaleźć farmę, lecz największym wyzwaniem była lokalizacja dla naszego miasteczka. Nie mogło być zbyt duże, ani zbyt małe. Musiało mieć swoisty, podupadający charakter, lecz nie być zrujnowane. Słowem, chodziło o to, żeby można było za jego pośrednictwem opowiedzieć naszą historię".

Wszystkie te kryteria spełniło Avonmore w hrabstwie Westmoreland, założone na początku XVIII wieku. Przez wieki przeobraziło się z miasteczka rolniczego w przemysłowe. Jego mieszkańcy są głównie zatrudnieni przy wydobyciu węgla oraz produkcji stali. Wielu z nich codziennie jeździ do pracy w Pittsburghu, lecz mieszka w Avonmore, w barwnej społeczności liczącej sobie nieco ponad 1000 osób.

Indiana Avenue w Avonmore zmieniła się w główną ulicę McKinley, o różnorodnej kolorystyce i stylach architektonicznych, sygnalizujących czasy dawnej świetności, dumę i niezachwianą nadzieję na przyszłość. Stylistyka bardzo się Van Santowi spodobała, a zespół Clancy'ego wydobył z niej coś na kształt 'gorzko-słodkiej rzeczywistości z obrazów Normana Rockwella'.

Kiedy do miasta zawitała ekipa produkcyjna, powstały nowe fronty domów oraz tablice drogowe dla McKinley i Indiana Avenue: piekarnia, sklep ogólnospożywczy, ośrodek dla weteranów wojennych, poczta i tak dalej. Od zera powstały natomiast Rob's Guns, Groceries, Guitars and Gas.

Clancy mówi, że "Ideałem, do którego dążyli było pokazanie tego, co jest siłą napędową McKinley, stylu życia mieszkańców tego małego miasteczka - powodów, które miały ich nakłonić, by o niego walczyli".

"Podczas naszego pobytu w Avonmore, prowadzono tam wiele interesów związanych z wydobyciem gazu ziemnego, podobnych do sytuacji w filmie" wspomina Van Sant.

Bar w Avonmore, My Buddy's Place, przeszedł drobne zmiany i stał się filmowym Buddy's Place. Welliver śmieje się "Oglądając te sceny, widz będzie niemal czuł zapach orzeszków i piwa".

"W ten sposób mieliśmy trzy różne scenografie pod jednym dachem - stół bilardowy, scenę koncertową oraz karaoke i bar, na którym setki osób uwieczniło swoje imiona i nazwiska.

"Przede wszystkim zaś, lokal był na tyle duży, że mieścił obsadę, ekipę i sprzęt. Jego właścicielka, zapewniła nam wszelką pomoc i szybko zaprzyjaźniła się z Gusem. W filmie można ją zobaczyć, jak obsługuje klientów za barem".

Podobnie jak przy swoich wcześniejszych filmach, również w Promised Land Gus Van Sant obsadził w kilku rolach mieszkańców miasta, nie będących zawodowymi aktorami. W ten sposób dodał autentyczności scenom zbiorowym i ożywił interakcję pomiędzy głównymi aktorami na ekranie.

Przeprowadzono kilka otwartych castingów, na których za każdym razem pojawiały się setki zainteresowanych. Ostatecznie, zatrudniono około 500 osób w roli statystów i przy produkcji filmu. Twórcy filmu zatrudnili też zawodowych aktorów z okolicy, w tym do kilku ról dziecięcych.

Van Sant ustalił z operatorem Linusem Sandgrenem, że paleta kolorystyczna filmu będzie stonowana i żywsze plamy koloru będą się pojawiać wraz z rozwojem fabuły. Jak mówi sam reżyser "Zwykle nie wybieram konkretnej kolorystyki, ale wiem, że ekipie ułatwia to organizację pracy".

Kostiumograf Juliet Polcsa i jej zespół podchwycili tę samą paletę kolorystyczną - a raczej jej brak, w porozumieniu z Clancy'm. "Mieszkam w małym mieście w północnej części stanu Nowy Jork, czytając scenariusz od razu widziałem jak bardzo jest wiarygodny", mówi Polcsa.

"Zdecydowaliśmy się na coś co nazywam 'komfortową kolorystyką'. Ubrania, noszone przez mieszkańców McKinley nie mogły być ani zbyt jaskrawe, ani zbyt szykowne".

Dział kostiumów starając się uchwycić obecną sytuację rynkową, natrafił na wyzwanie w postaci obecnych trendów w modzie. Jak mówi Polcsa "Teraz modne są żywe kolory, a one zupełnie nie pasowały do filmu".

"Odwiedziłam mnóstwo sklepów z odzieżą używaną, ale nie zawsze można w nich znaleźć stroje, które wyglądają na znoszone. Trzeba umiejętnie 'postarzać' oraz brudzić kostiumy filmowe; inaczej będą wyglądały nieprawdziwie".

Polcsa poszukała inspiracji na własnym podwórku - dosłownie: charakterystyczna kamizelka, którą Frank Yeats nosi w filmie "należała do mojego męża", przyznaje kostiumografka. "Dla mnie to było idealne rozwiązanie, ponieważ znalazłam coś autentycznego dla bohatera filmu i pozbyłam się tego z garderoby mojego męża. On myśli, że dostanie ją z powrotem... ale się myli".

Sugerując się wyglądem statystów, aktorzy pierwszoplanowi również użyczyli swoich ubrań na potrzeby filmu. Polcsa wspomina "Gus wpadł na pomysł, żeby aktorzy nosili własne ubrania. Kiedy czujesz się komfortowo w czymś, co należy do ciebie, czujesz się odrobinę lepiej w skórze granej przez siebie postaci". Polcsa porozmawiała z aktorami, żeby sprawdzić, czy mają stroje, które mogą sprawdzić się w filmie - i czy są skłonni ich użyczyć w tym celu.

Ton całości narzucił aktor z największym dorobkiem. Polcsa wspomina "Okazało się, że kamizelka mojego męża to jedna z niewielu rzeczy dla Franka Yatesa, które nie należały do Hala Holbrooka. Powiedział mi, że ma parę starych dżinsów i zniszczoną koszulę, której nie chciał jeszcze wyrzucać, więc używa ich do prac domowych oraz w ogrodzie.

Przysłał mi je i dopasowałam je do wizerunku Franka. Gus przyszedł na przymiarkę Hala, a kiedy ten włożył dżinsy i koszulę, a ja dodałam do tego kamizelkę - natychmiast zobaczyliśmy Franka Yeatsa.

Dopracowując postać Steve'a Butlera, Matt Damon posłużył się swoją starą metodą, polegającą na wykorzystywaniu elementów, zwiększających autentyczność jego postaci, choć niekoniecznie zauważalnych dla widza. Polcsa podzieliła się z nim wiedzą na temat sposobu ubierania się pracowników korporacyjnych, w wydaniu swobodniejszym, tzw. 'casual Friday', jako że przed przyjazdem do McKinley widzimy Steve'a w firmie.

Według scenariusza Steve miał nosić drogie, nowe buty kowbojskie. Przygotowano dla niego parę takich butów, ale zarówno Polcsa jak i Damon nie byli przekonani, czy pasują one do McKinley. Scenariusz został nieco zmieniony i Polcsa znalazła mu parę butów roboczych.

Jednak kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć, kostiumografka zajrzała do środka i okazało się, że buty zostały wykonane w Bangladeszu. W poprawionym scenariuszu napisano, że są produkcji amerykańskiej. "Musieliśmy więc znaleźć parę znoszonych butów wykonanych w USA. Na ebayu znalazłam buty Red Wing i zamówiłam je w nadziei, że dotrą na czas - co się udało - i Matt włożył je dosłownie tuż przed wejściem na plan".

"Sama nie zaprojektowałabym lepszych. Pasują do Steve'a idealnie; nie można napisać postaci, nie uwzględniając obuwia".

Zespół Clancy'ego dostosował się do 'komfortowej kolorystyki' Polcsy, pod względem samochodów, mebli i planów zewnętrznych oraz pod dachem. Jak sam mówi "Wygląda to jak obraz Andrew Wyetha; żółcie, brązy i zielenie są stonowane, sygnalizując pewien stopień zniszczenia. Kolory, które rzucają się w oczy to głównie czerwienie, biele i błękity - i to one tworzą subtelną paletę".

"Gusowi zależało na realistycznej oprawie wizualnej, na widocznych oznakach starzenia, bez przesadnej stylizacji. Wykorzystaliśmy wiele gotowych elementów - to, co było pod ręką - żeby zachować autentyzm i zbytnio nie upiększać scenografii".

Elementem częściej wykorzystywanym w filmie jest woda, cenny, podtrzymujący życie zasób naturalny, którego nie możemy już brać za pewnik, nawet w małym miasteczku, usiłującym uniknąć finansowej ruiny. Clancy wspomina, "Umieszczaliśmy wodę gdzie tylko się dało. W filmie widzimy stawy na farmach, dzieci bawiące się szlauchami, Steve'a ochlapującego twarz i zawsze mającego przy sobie butelkę wody, podobnie jak Sue. Na polach leżą silniki przyczepne od łodzi. Pensjonat w Avonmore urządziliśmy na nowo, przemieniając go w filmowy Miller Falls Motel.

Ponadto, chociaż wielu reżyserów uznałoby deszcz padający bez przerwy podczas kręcenia zdjęć za utrudnienie, Van Sant bardzo się z niego cieszył, traktując go jako motyw podkreślający nastrój.

Ogólnie rzecz biorąc, Van Sant "jest jednym z tych reżyserów, którzy nie otwierają ust, dopóki nie mają czegoś istotnego do przekazania - a kiedy już się odzywają, ludzie ich słuchają w wielkim skupieniu", mówi Frances McDormand.

Moore dodaje "Gus i Matt nakręcili razem kilka filmów i czują się ze sobą bardzo swobodnie. Narzucają tempo jako reżyser i gwiazda filmu".

Zarówno aktorzy jak i członkowie ekipy chętnie pracują dla Gusa przy kolejnych projektach. Jest skromny i wyciszony, a jednocześnie ma jasny system wartości. Jest wspierający, miły i zabawny. Wzbudza zaufanie".

Damon mówi, "Ufam mu bezwarunkowo. Jest bardzo empatyczny. Jako aktor oddajesz się w dobre ręce. Wystarczy spojrzeć na kreacje aktorskie w jego filmach, żeby przekonać się, że to prawda".

Moore dodaje "W swoich filmach potrafi uchwycić charakter miejsca, określony czas i atmosferę. Powiedziałbym, że studiuje naturę ludzką".

Damon kontynuuje, "Nie lubi sztuczności. Pierwszego dnia na planie powiedział do mnie 'Jesteś ucharakteryzowany?', odpowiedziałem, że odrobinę mnie podmalowali'. Kazał mi wszystko zmyć".

"Gus jest niezwykle pewny siebie" zauważa Krasinski. "Rzadko się odzywa, ponieważ cały proces odbywa się w jego głowie, a on oczekuje, że wszyscy będą wykonywać swoją pracę jak należy".

Holbrook zauważa "Mam wrażenie, że nie ustala wszystkiego od początku. Jest otwarty na propozycje".

DeWitt wyjaśnia, "To daje siłę aktorom i ekipie. Gus dostosowuje się do dynamiki każdej sytuacji. Potrafi wszystko wykorzystać w ujęciu, sprawiając iż jest bardziej autentyczne. Siedzi tuż obok kamery".

Sandgren wspomina, "Zatrzymywaliśmy scenę i omawialiśmy nasze pomysły oraz to, co podpowiada nam intuicja. Motywacją do tego, jak powinna poruszać się kamera byli aktorzy. Gus zwrócił mi na to uwagę, podając przykład Bernardo Bertolucciego i jego operatora Vittorio Storaro w filmach z lat siedemdziesiątych.

"Gus nie chce obejrzeć filmu; chce zobaczyć coś prawdziwego".

McNairy dodaje, "Gus patrzy na ciebie, a nie na monitor, w ogóle nie chce z niego korzystać".

"To doskonała atmosfera do pracy, która daje większą możliwość eksperymentowania, ponieważ wokół monitora nie stoi tłum ludzi i nie tracisz czasu na odtwarzanie nakręconego materiału".

Harmonogram zdjęć był dość napięty i film nakręcono w ciągu 30 dni. Moore mówi "Jako producent zauważyłem, że Gus rozumie zarówno proces produkcyjny jak i twórczy".

"Moim pierwszym filmem był Buntownik z wyboru, i od tego czasu chciałem, żeby każde moje ujęcie wyglądało bardziej jak ujęcie z filmu Gusa Van Santa. Gus podejmuje decyzje, mając na uwadze ekipę i nie traci czasu, kręcąc niepotrzebny materiał".

W swoich nowszych filmach Gus posługuje się metodą, którą przypisuje Terrence'owi Malickowi: metodę niemych ujęć. Podczas tych ujęć aktorzy nie mówią kwestii na głos, lecz w głowie, wyrażając emocje jedynie twarzą. "Terry używa tej metody, być może w nieco inny sposób, ale ja przyswoiłem ją sobie jako niezwykle cenną", mówi Van Sant.

DeWitt rozwija ten temat, "Gus stosuje tę metodę wtedy, kiedy uznamy, że scena jest dopracowana i zamierzamy przejść do następnej. Kręcimy wtedy nieme ujęcie. Nie ma w nim słów, lecz nie jest to pantomima. Chodzi w niej o to, żeby myśleć i czuć jak bohaterowie filmu. Trzeba wejść w interakcję z pozostałymi aktorami, którzy robią to, co my. Ja bardzo to lubię".

McDormand dodaje, "Koncepcja jest taka, że bez ekspozycji można pokazać bardziej ogólne tło danej sceny".

"Uważam, że dzięki niemym ujęciom stałem się lepszym aktorem", stwierdza Titus Welliver. "Grając scenę bez dialogu, trzeb znaleźć subtelne środki wyrazu, nie używając słów. Trzeba słuchać na poziomie emocjonalnym. Aktor podejmuje w takich scenach wielkie ryzyko. Lecz kiedy zrobiłem to po raz pierwszy, stwierdziłem, że chcę to powtórzyć".

Montażysta Billy Rich wyjaśnia "Dzięki temu podczas montażu Gus może wykorzystać reakcję aktora z niemej sceny na słowa aktora z mówionej, ponieważ ludzie podczas ujęć bez kwestii zachowują się inaczej. To pozwala widzowi lepiej zrozumieć wewnętrzne życie bohaterów filmu".

Operator Linus Sandgren przekonał się, że "przynosiło to zupełnie niespodziewane reakcje u aktorów. Bardzo mnie ekscytowały nieme ujęcia".

Promised Land był pierwszym filmem, w którym Sandgren współpracował z Van Santem, określając reżysera jako "inspirację, od kiedy obejrzałem Drugstore Cowboy". Sandgren konsultował się z reżyserem na długo przed rozpoczęciem zdjęć, żeby uzyskać taką stronę wizualną filmu, na jakiej Van Santowi zależało. Film powstał na taśmie 35-milimetrowej.

Sandgren zauważa, "Nasz proces rozpoczęliśmy od omówienia postaci. Potem obejrzeliśmy mnóstwo reportaży oraz zdjęć takich fotografów jak Steve McCurry i Stephen Shore. Chodziło o to, żeby odtworzyć obraz Ameryki sprzed kilku dziesięcioleci, znany ze zdjęć robionych takimi aparatami jak Leica w naturalnym świetle na kliszy Kodachrome. Wszyscy pamiętają kliszę Super 8, ale nam bardziej zależało na efekcie, jaki daje Kodachrome na portretach z lat osiemdziesiątych. Próbując odtworzyć tę atmosferę, mogliśmy sobie w filmie pozwolić na naturalność i większą rozdzielczość. Uważaliśmy, że ten look najlepiej uchwyci sedno plenerów i planów, pokazanych w filmie".

Krasinski zauważa, "Film jest pięknie nakręcony. Zdjęcia Linusa opowiadają historię w równym stopniu co scenariusz".

"Gusowi zależało, żeby używać podczas realizacji filmu jak najwięcej naturalnego światła, tworząc kontrast przy pomocy cienia, by uzyskać jak najbardziej surowy efekt", mówi Sandgren. "W tym celu, wywołując film poddawaliśmy go czemuś, co nazywa się 'pulp processing'. W wyniku czego obraz jest nieco mniej ziarnisty. To pozwala pokazać więcej szczegółów i nadaje filmowi wyjątkowy charakter - harmonizujący z realistycznymi plenerami i wnętrzami, w których grali nasi aktorzy".

Damon dodaje, że jeśli chodzi o wspomnianą autentyczność, "Promised Land ma sprowokować rozmowy i przemyślenia - a nie dawać odpowiedzi, chociaż jestem przekonany, że istnieją takie, które niosą nadzieję. Mam też nadzieję, że widzowie pokochają te postaci tak mocno jak my i że nasza historia ich zaciekawi".

Krasinski mówi, "Film przedstawia Amerykę jako ideał, który można osiągnąć tu i teraz. Matt i ja jesteśmy optymistami i sedno naszego filmu to przekonanie, iż sprawy nie tylko przybiorą lepszy tok, ale też że jedyna droga, która do tego doprowadzi to droga, którą przejdziemy wspólnie. Na szczęście, decyzje wciąż należą do nas".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Promised Land
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy