"Porwanie Michela Houellebecqa": WYWIAD Z REŻYSEREM
W "Mapie i terytorium" Houellebecq umieszcza samego siebie, ale w wersji wyolbrzymionej
przez media...
Nie czytałem powieści.
Naprawdę?
W ogóle nie interesował mnie Michel Houellebecq. Zainteresowany byłem Michelem Thomasem
[prawdziwe nazwisko pisarza]. On jest człowiekiem, nie pisarzem, a jako filmowca interesują mnie
ludzie. Zależało mi więc, żeby pokazać człowieka, a nie pisarza który ma dość wyrobiony
w mediach obraz prowokatora, który robi wokół siebie sporo szumu. A ja chciałem dotrzeć do Michela - jego słabości, jego humorów, jego złych stron. Wszystkiego tego, co świadczy
o człowieczeństwie, a nie jest pozą dla mediów. Chciałem z niego zrzucić ten kostium i pokazać
jego najprawdziwsze, najbardziej szczere oblicze.
Proszę zwrócić uwagę, że w telewizji Michel nigdy nie jest zabawny, w filmie jest wręcz
przeciwnie.
Znaliście się wcześniej, prawda?
Tak, wystąpił w jednym z moich poprzednich filmów i jakieś 15 lat temu napisaliśmy wspólnie
powieść.
Czy pomysł na ten film pojawił się po zniknięciu Houellebecqa podczas trasy promocyjnej
jego książki?
Nie. Myślałem o podobnym projekcie tuż po tym, jak po raz pierwszy wspólnie pracowaliśmy na
planie. Od tamtej chwili zacząłem myśleć o historii, która kręciłaby się wokół Michela, ale nie
pisarza, tylko prawdziwej osoby.
Czy życie w niewoli bardzo różni się od tego, które Houellebecq prowadzi normalnie
w Paryżu?
Wydaje mi się, że bardzo się różni. Jego paryskie życie jest bardzo monotonne. Sam w filmie
określa je mianem "smutnego". To porwanie przywraca mu wręcz prawdziwy smak życia. Spotyka
się podczas niego z zupełnie innymi ludźmi, z którymi zaczynają łączyć go zupełnie inne niż
zazwyczaj relacje. Dzięki porwaniu robi rzeczy, których nie zrobiłby w innej sytuacji: kocha się
z młodą muzułmanką, jedzie samochodem 220 kilometrów na godzinę, uczy się boksować...
A wszystko to w zaledwie kilka dni. Poza tym dużo pije i ma napady złości, co w Paryżu w ogóle
mu się nie zdarza.
Jest panu znany termin "syndrom sztokholmski"?
Oczywiście, ale w moim filmie mamy do czynienia z jego odwrotnością.
Jak powstawał scenariusz filmu? Czy pozwalał pan aktorom improwizować, czy to Michel
nadawał ton dialogom?
Napisałem główne linie dialogowe i te fragmenty staraliśmy się kręcić bez cięć. Na przykład sceny
rozmów przy posiłkach kręciliśmy w jednym ujęciu, ale czterema kamerami. Aktorzy mieli
narzucone tematy rozmów, jak na przykład Polska, Le Corbusier, MMA, Europa... Ale też każdy
z aktorów dostawał ode mnie wskazówki, co ma powiedzieć, o których nie wiedzieli inni. Dzięki
temu udało się osiągnąć wrażenie prawdziwych dyskusji, wymiany poglądów.
Co myśli pan o Houellebecqu jako pisarzu?
Dla mnie to najważniejszy obecnie francuski pisarz. Stawiam go na równi z Celinem, Jeanem
Genetem, czy Julienem Gracq'em. To prowokatorzy, którzy swoją literaturą każą nam myśleć. To
też postaci, które kochają media, bo nigdy nie można przewidzieć, co powiedzą albo zrobią.