Reklama

"Pół serio": DZIENNIK POKŁADOWY

Poniższy dziennik został spisany – na zamówienie miesięcznika „Kino” przez scenarzystę Andrzeja Saramonowicza już po nakręceniu „Pół serio”.


Marzec 1999

Jest źle. Pierwszy odcinek "Pół serio" został strasznie zjechany. I słusznie. W telewizji straszą, że zdejmą program, jak tak dalej pójdzie. Że mamy ostatnią szansę.

Następnego dnia trzeba oddać scenariusz, a ja nic nie mam. Muszę napisać sceny do odcinka o tym, czy w Polsce może powstać kino niezależne. Jak to ugryźć, do cholery! Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie, by przerobić "Romea i Julię". Najpierw piszę tak, jakby realizowali to amatorzy, a potem przerabiam w stylu Pasikowskiego, Ślesickiego i Machulskiego. Na końcu scenariusza dodaję, żeby zaangażować Rafała Królikowskiego i Edytę Olszówkę. Parę dni wcześniej widziałem ich w "Kalece z Inishman" w Teatrze Powszechnym. Są świetni.

Reklama

Kręcimy w Podkowie Leśnej w baraku przy Domu Kultury. Wściekle zimno. Barak bez ogrzewania, a Julia-Edyta biega w nocnych koszulach. Królik, udrapowany na Romea-Franza Maurera tak się rozkręca, że nawet w czasie obiadu "rzuca kurwami" i z obłędem w oczach wymachuje pistoletem. W trakcie parodiowania "Posterunku 13" Olszówa dostaje monstrualnej głupawki. Nie jest w stanie wypowiedzieć kwestii - wyje ze śmiechu. Tomek i Madej rezygnują z wielu fajnych ustawień kamery i światła. Kiedy kończymy, są niezadowoleni. I tak już będzie przy każdym odcinku.


Maj 1999

Po "Romeo i Julii" dają nam w telewizji "zielone światło", co nie przeszkadza im zwalić programu z kwietniowej ramówki. Mamy więc czas, żeby dobrze przygotować majowy odcinek. Daremnie. I tak w końcu przygotowujemy wszystko na ostatnią chwilę. Zrobimy odcinek o tym, dlaczego Polaków nie stać na głębokie kino metafizyczne.

Znowu nie wiem, co napisać. Za zgodą Jacka Gawłowskiego, rysownika "Gazety Wyborczej", wykorzystuję pomysł z jego minikomiksu, opublikowanego 9 lat wcześniej. W mieście pojawia się pluszowy miś jako materializacja identycznych i nieskomplikowanych myśli jego mieszkańców. Tworzę z tego historyjkę w manierze Ingmara Bergmana - rzecz dzieje się w Sztokholmie w rodzinie odmóżdżonych mieszczuchów.

Drugi pomysł jest już całkiem mój. Fryderyk Chopin, ekonom spod Żelazowej Woli, ma ambicje artystyczne, ale jest całkowicie pozbawiony talentu. Tuż przed śmiercią próbuje dociec, czemu tak się stało. Nie wie, że to złośliwe zrządzenie losu. Gdyby rodzice poczęli go w innym momencie, byłby wielkim kompozytorem.

Oba filmiki kręcimy w maleńkim mieszkanku na Nowogrodzkiej. Janek Kozikowski wyczarowuje z niego prawdziwe scenograficzne cacko: na paru metrach kwadratowych Sztokholm, w drugim pokoiku Żelazowa Wola.

Ten odcinek to prawdziwy horror produkcyjny. Siedemnaście minut filmu w dwanaście godzin. Jedna pomyłka aktorów i po nas. Ale się sprężają. Znowu mamy szczęście.


Czerwiec 1999

Ponownie kręcimy w baraku w Podkowie Leśnej. Tym razem program o tym czy powinniśmy robić kino, które rozliczy się z totalitarną przeszłością PRL. Mamy trzy scenariusze: o zomowcach, którzy po rozbiciu demonstracji w stanie wojennym narzekają na swoją wyczerpującą pracę, o juncie wojskowej gdzieś w Ameryce Południowej (akcja dzieje się w noc poprzedzającą wprowadzenie stanu wyjątkowego) oraz o dzisiejszym polityku, który w latach 70. zgodził się na współpracę z SB. Ten ostatni scenariusz jest przeróbką tekstu mojego przyjaciela z Krakowa Stasia Mancewicza.

Przeróbka tekstu Mancewicza wychodzi świetnie. Oglądałem tę scenę dziesiątki razy i zawsze się śmieję, kiedy Perchuć obgryza nerwowo paznokcie i robi wszystko, byleby tylko przypodobać się ubekowi. W trakcie późniejszych projekcji "Pół serio" okazało się jednak, że tę naprawdę zabawną scenę widzowie oglądają na poważnie. Kto wie, może ze względu na lustrację? Ryczą natomiast przy scence z zomowcami, a myśmy w trakcie montażu chcieli ją wyrzucić, bo nas nie śmieszyła. Całe szczęście, że się opamiętaliśmy.

Film o latynoskiej juncie, któremu poświęciliśmy zresztą tego dnia najwięcej czasu, okazuje się za to naszą wielką porażką. Nigdy nikomu tej sceny nie pokazaliśmy. Ale mamy ją schowaną. Tomek mówi, że wyjmie ją, jak będziemy sławni.


Wrzesień 1999

W wakacje program schodzi z ramówki. Nie wiemy czy po wakacyjnej przerwie powróci na antenę. W telewizji nigdy się tego nie wie. Więc postanawiamy, że zgramy scenki na jedną taśmę i będziemy pokazywać jako demo.

Tymczasem jednak "Pół serio" trafia do wrześniowej ramówki. Dalsza jego przyszłość jest jednak bardzo niepewna.

Postanawiamy zrobić odcinek o polskim poczuciu humoru. W wakacje namnożyło się idiotycznych i całkiem nieśmiesznych sitcomów, które się wciska ludziom jako najlepsze, na co nas stać. Piszę scenariusz, który jest groteskową adaptacją "Procesu" Franza Kafki. Józef K. zostaje aresztowany, bo nie chce oglądać telewizyjnych seriali komediowych. Chcąc się ratować, ślęczy przed telewizorem i zmusza się do śmiechu. Nadzorca obiecuje mu, że wkrótce polubi telewizyjne poczucie humoru i uśmieje się jak pies. Zależy mi na tym, by nasz odcinek kończył się tak, jak powieść Kafki. Właśnie słowami: "jak pies".

Znowu kręcimy w mieszkanku na Nowogrodzkiej. Józefa K. gra oczywiście Królik, jego oprawców Adam Krawczuk, Rafał Rutkowski i Maciek Wierzbicki z Montowni. Jest też rola dla kobiety, ale Olszówka nie może, ma inne zajęcia. Kłócimy się, kto ma ją zastąpić, ja się zawzięcie upieram przy Marysi Seweryn. Marysia gra świetnie, a poza tym "wmontowuje się" w ekipę, jakbyśmy się znali sto lat.

Ten odcinek to prawdziwa droga przez mękę. Trudne plany, wiele przestawień kamery, wyrafinowane światło... Kończymy o północy, po 15 godzinach zdjęć. Ostatnie cztery godziny to jakiś monstrualny sprint, trzeba się spieszyć, bo ekipa filmowa pada na pysk i zaczyna się buntować.

Na montażu okazuje się, że jak zwykle brakuje kilku ujęć, żebyśmy byli zadowoleni. Na szczęście montażysta Jarek Barzan nie po raz pierwszy ratuje nas z opresji. Udaje mu się nawet usunąć z kadru cień tyczki mikrofonowej, którego w tym pośpiechu nikt nie dostrzegł.

"Proces" wychodzi lepiej niż przypuszczaliśmy. Po raz pierwszy zaczynamy mówić, że trzeba z wszystkich odcinków zrobić film.


Październik 1999

Wystarczył miesiąc, żebyśmy się całkowicie przyzwyczaili do myśli, że z naszych filmików będzie fabuła. W telewizji zarzucają nam, że program jest zupełnie pozbawiony aktualności. Całkiem słusznie. Zredukowaliśmy część publicystyczną do minimum, by mieć jak najwięcej czasu na część fabularną. Musimy nakręcić, ile się da, a potem niech nas wyrzucają. Ciągle jednak mamy za mało materiału, więc musimy spróbować wypełnić warunki telewizji. Jako aktualność podsuwam więc temat, który da się zawrzeć w trzech pytaniach: "Czy kino science-fiction musi nieuchronnie zmierzać w stronę gry komputerowej? Czy nie może być mądre i głębokie? Czy filmowy kosmos to przestrzeń zarezerwowana tylko dla niedojrzałych nastolatków?" Pretekstem jest wejście na polskie ekrany kolejnej części "Gwiezdnych wojen".

Postanawiamy nakręcić własne "Gwiezdne wojny". Piszę scenariusz, w którym bohaterowie (Luke Skywalker, Leia, Chewbacca, C3PO) zachowują się, jak wyjęci z filmów Woody'ego Allena. Gwiazda Śmierci ma zniszczyć ich stację za kilkanaście minut, a oni - w filozoficznym albo częściej w pseudofilozoficznym żargonie - roztrząsają sens życia mieszając w jednym kotle Boga, cierpienie, poczucie pustki, potrzebę miłości i traumę porażek seksualnych.

Kręcimy w pustym jeszcze, nowym gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej, który ma bardzo futurystyczny design. Jak zwykle kłopoty. Klimatyzacja pracuje za głośno, a nie ma jej komu wyłączyć, bo jest niedziela.

Królik gra Skywalkera, Marysia Seweryn Leię, Janek Mancewicz psychoanalityka. Przed nagraniem Tomek zmusza Marysię do wielokrotnego oglądania Diane Keaton w "Annie Hall". Chcemy takiej właśnie, rozdygotanej i przeintelektualizowanej Lei. Koniec końców Marysia gra i tak po swojemu, ale świetnie.

Wyjemy natomiast ze śmiechu, kiedy reżyser Tomek Konecki gra Chewbaccę. Mimo protestów został przeze mnie i Madeja obsadzony w tej roli "po warunkach": jest tak zarośnięty, że wystarczy mała charakteryzacja, by zrobić z niego kosmicznego małpoluda. Tekst jest prosty - ma tylko ryczeć. Ryczy, ale wątlutko. Na montażu podkładamy mu pomrukiwania lwa. To jedyna rola w filmie, do której zrobiliśmy postsynchrony...


Grudzień 1999

W listopadowej ramówce I Programu znowu nie było dla nas miejsca. W grudniu cudem się znalazło. Upieramy się, żeby telewizja zaakceptowała jako temat odcinka "kino kobiece w Polsce". Wszystko po to, by móc nakręcić scenariusz na trzy kobiety i jednego faceta. Przynoszę scenariusz, w którym trzy studentki medycyny (Edyta Olszówka, Marysia Seweryn, Monika Krzywkowska) wynajmują męską prostytutkę (Rafał Królikowski), aby przygotować się do egzaminu z anatomii. Kręcimy w wynajętej willi na Mokotowie. Królik gra ubrany tylko w seksowne majteczki i sprawia wrażenie, jakby bardzo go to bawiło. W scenariuszu było zresztą, że bohater jest nagi - gacie dopisałem po telefonie od Doroty, żony Królika, która poprosiła, bym dla niej wprowadził tę zmianę.

W trakcie zdjęć dowiadujemy się, że telewizja postanowiła zamówić jeszcze tylko jeden odcinek "Półserio". A więc - koniec.


Styczeń 2000

Siedzimy z Tomkiem i Madejem w knajpie zastanawiając się, co dalej. Wiedzieliśmy, że kiedyś musi być koniec, ale że już - to nas zaskoczyło. Tym bardziej, że chcieliśmy nakręcić jeszcze jeden odcinek: nieme kino akcji. W obrazku i charakterze ekspresjonizm niemiecki, a na czarnych tablicach z tekstem bluzgi jak z Pasikowskiego i Tarantino. I teraz mamy problem - czy bawimy się kolejnym filmikiem, czy spinamy wszystko w całość. To drugie nieco nas przeraża, bo mamy tylko jeden dzień zdjęciowy. Nasze sugestie, że zrezygnujemy z honorariów za odcinek, byleby tylko przedłużyć zdjęcia do dwóch dni, zostają przez producenta odrzucone.

A najgorsze, że musi powstać materiał, który dla nas będzie satysfakcjonującym połączeniem dotychczasowych filmików, a dla telewizji pełnowartościowym odcinkiem programu publicystycznego o tematyce filmowej.

Zgłaszamy temat: "Czy łatwo w Polsce zadebiutować?" W całkowitej desperacji piszę odcinek, w którym trzech przyjaciół (scenarzysta, reżyser i operator) postanawia zrobić film i przez dwa lata użera się z producentem, który ma nieustannie nowe, coraz głupsze propozycje.

W tym scenariuszu sporo jest prawdziwych rzeczy. Kiedy scenarzysta opowiada, że spotkał producenta, który zaproponował mu, by przerobił tekst innego scenarzysty zamieniając Cyganów na Eskimosów, to wszyscy myślą, że ja to wymyśliłem. A ja to naprawdę przeżyłem, a propozycję tę - do dziś uważam, że kuriozalną - dostałem od producenta, którego prywatnie lubię.


Luty 2000

Kilka z naszych filmików pokazaliśmy Natalii Adaszyńskiej, która jest kierownikiem literackim w Teatrze Rozmaitości. Kiedy dowiedziała się, że chcemy to przerobić na fabułę, zaproponowała pokaz u siebie w teatrze. Ustaliliśmy termin na koniec marca, zaczęła rozsyłać zaproszenia i teraz nie mamy wyjścia - musimy zrobić film.

Nasz producent od programu "Półserio" nie chce nawet słyszeć, że miałby wyłożyć pieniądze na montaż fabuły. Nie mówiąc już o dodatkowym dniu zdjęciowym. Mówi, że i tak za wiele w nas włożył. Jesteśmy zdeterminowani, żeby dokończyć "Pół serio" za własne pieniądze. Wyrywamy je z domowych budżetów. Trzeba opłacić sprzęt i część ekipy. Aktorzy (Stelmaszyk, Więckiewicz, Rozenek i Kaczyński) godzą się grać za darmo. Wnętrza kręcimy u mnie w mieszkaniu, plenery w miejscach, które nic nie kosztują. Na własną zgubę napisałem scenę, w której bohaterowie rzucają lotkami do tarczy. Mam teraz w ścianach dziury jak po powstaniu warszawskim.

Jedyny catering, na jaki nas stać tego dnia, to - jak mówi Więckiewicz - potężny flakon. Spożywamy go po zdjęciach totalnie wykończeni. Ponieważ nic tego dnia nie jedliśmy, wódka ma moc ferrari i właściwości ambrozji. Jest pięknie. Dociera do nas, że skończyliśmy zdjęcia i mamy fabułę...


Marzec 2000

Dzięki uprzejmości Piotrka Minkiewicza, właściciela firmy montażowej, możemy złożyć "Pół serio" za darmo. Po nocach zaprzyjaźnieni z nami graficy komputerowi - Robert Tyska i Tomek Niedźwiedź - robią czołówki. Oczywiście nie mamy na to pieniędzy, tym bardziej, że sprzęt, na którym pracują, jest tak cholernie drogi, że produkuje się na nim niemal wyłącznie reklamówki. Tomek znajduje młodego kompozytora, Pawła Skorupkę, który w parę chwil pisze nam muzykę. Zbyszek Zbrowski, który wszystkie programy opracowywał muzycznie, wielokrotnie przyjeżdża w nocy na montaż, żeby nam doradzać.

Kończymy montaż w nocy poprzedzającej pokaz w Teatrze Rozmaitości. Wreszcie goście siadają na widowni. Sala jest tak zapchana, że ludzie muszą stać. Puszczamy film. Widzowie zaczynają się śmiać niemal w pierwszej minucie. I tak już do końca. Udało się.

Jesteśmy szczęśliwi.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Pół serio
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy