Reklama

"Pociąg życia": PRASA O FILMIE

Baśń o ocaleniu (fragment)

Wydaje się, że powstał nowy gatunek artystyczny - komedia o Zagładzie. Jest rzeczą charakterystyczną, że jest on obecny jedynie w filmie, a nie w literaturze czy teatrze. Być może umowność sztuki filmowej sprawia, że łatwiej jest zaakceptować komedie o Zagładzie w kinie. Tak czy inaczej, po "Życie jest piękne" Benigniego, "Pociąg życia" rumuńskiego reżysera działającego we Francji, Radu Mihaileanu, jest drugim filmem o tej tematyce, jaki w ostatnim czasie pojawił się na ekranach polskich kin.

Reklama

Twórcy filmu podkreślają, że ich dzieło powstało niezależnie od filmu Benigniego, a prace nad nim zaczęły się zanim jeszcze głośna komedia włoskiego aktora i reżysera weszła na ekrany. Zapewne też nie zgodziliby się z zaszufladkowaniem ich obrazu do kategorii "komedie o Zagładzie". "Śmiejemy się żeby nie cierpieć - mówił po pokazie prasowym w Warszawie odtwórca jednej z głównych ról, francuski aktor Rufus. - Śmiejemy się, bo podobnie jak cierpienie, śmiech jest podstawowym doświadczeniem ludzkim." Komedia o Zagładzie? Nie. Raczej film o Zagładzie, który używa śmiechu tam, gdzie inne posiłkują się patosem.

Inaczej niż Życie jest piękne, które zrazu jest niemal realistyczne, by potem poprowadzić widza w stronę eskapistycznej baśni, film Mihaileanu od razu zaczyna się jako baśń. Oto do małego sztetlu w Rumunii dociera wieść o Zagładzie. Niemcy - opowiada zdyszany miejscowy głupek - ładują Żydów od pociągów i wywożą ich na śmierć. Po dramatycznej naradzie sztetlowi mędrcy postanawiają wyprzedzić hitlerowców. Kupią pociąg, i wywiozą się sami. Połowa miasteczka przebiera się za Niemców i będzie eskortować drugą połowę, aż przedrą się przez linię frontu do Związku Sowieckiego, gdzie będą bezpieczni. Film jest zapisem tej baśniowej ucieczki. Tyle tylko, że w ostatniej scenie wraca nagle nieobecna w filmie Benigniego rzeczywistość.

Zaś baśniowa ucieczka nie jest jedynie fikcją, wymyśloną w pół wieku po fakcie. Jaffa Eliach w swej książce "Hassidic tales of the Holocaust" przytacza opowieść bełskiego chasyda o cudownym uratowaniu cadyka Aarona Rokeacha. Wraz z bratem Mordechajem zostali w 1943 roku wyprowadzeni z getta w Bochni przez węgierskiego pułkownika. Ich sowicie opłacony na wszystkich posterunkach kontrolnych informował, że ci dwaj milczący mężczyźni - gładko ogoleni i przebrani w cywilne ubrania - to pojmani sowieccy generałowie, których wiezie do sztabu na przesłuchanie. A gdy na którymś z posterunków nie chcieli ich przepuścić, nagle pojawiło się trzech węgierskich generałów na koniach. Na ich rozkaz pozwolono cadykom jechać dalej. "Nie znam tych generałów" - zdziwił się pułkownik. "Ale my ich znamy - odrzekł Aaron Rokeach... to był nasz ojciec, dziadek i pradziadek, wysocy generałowie w Armii Boga Wszechmogącego!"

Sam rabin Rokeach opowiedział tę opowieść rozmówcy Jaffy Eliach. Jeżeli więc w ludowych opowieściach o cudach możliwa jest interwencja przodków cadyka, przebranych za węgierskich generałów, to dlaczego miałoby być niemożliwe, by sztetl przebrał się za Niemców, by się ratować? W każdym zaś razie, łatwiej jest się przebrać niż nauczyć się języka wroga. "A przecież to takie proste - dziwi się sztetlowy nauczyciel niemieckiego. - Niemiecki to jest jidysz, tyle że bez poczucia humoru."

Najtrudniej zaś było przerobić Żydów na posłusznych wykonawców przemyślnego scenariusza. "Niemcy" szybko wczuli się w rolę i żądali bezwzględnego posłuszeństwa, zaś wśród "deportowanych" zawiązała się komunistyczna konspiracja, której celem było... zorganizowanie ucieczki z "pociągu życia" na wolność. Wszystko to, rzecz jasna, opowiedziane jest w konwencji słodko-gorzkiej sztetlowego humoru, acz nie bez odniesień do rzeczywistości dziejów Zagłady. Czyż w końcu bowiem gettowa policja nie zachowywała się tak, a nawet nieporównywalnie gorzej, niż filmowi "Niemcy"? I czyż komunistyczna konspiracja w getcie nie była, w świetle ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej, równie skazana na ostateczną daremność i klęskę?

Film Mihaileanu nie uniknie, rzecz jasna porównań z "Życie jest piękne". Mimo znacznie skromniejszego budżetu, w tym także i na reklamę "Pociąg Życia" osiągnął sukces wśród krytyków, zdobywając we Włoszech nagrodę Donatella za najlepszy film zagraniczny. Większość komentatorów uznała film za lepszy od komedii Benigniego, między innymi dlatego że - inaczej niż włoski reżyser - Mihaileanu nie stworzył filmu eskapistycznego. (...)

Ale siła filmu tkwi jeszcze w czymś innym. Bohaterem "Pociągu Życia" nie jest pojedynczy człowiek, jak u Benigniego, lecz cała zbiorowość. Cały sztetl wspólnymi siłami szuka ratunku przed nadciągającą zagładą, która miała się stać jego zbiorowym losem. (...) Los ten sprzęga się, w końcowej części filmu, z losem grupy Romów, innej społeczności także przeznaczonej na zagładę. Przesłanie filmu nabiera wymiaru uniwersalnego, bez rezygnacji ze specyficznie żydowskiej jego treści. Zaś porywająca, jak zawsze, bałkańska muzyka Gorana Bregovicia sprawia, że akcja zostaje jeszcze mocniej związana z konkretnym miejscem - Rumunią.

"(...) Jest to film znakomity, wzruszający i dający do myślenia bez uciekania się do patosów czy dosłowności grozy. Trochę już zapomnieliśmy, że można też robić takie filmy."

Konstanty Gebert MIDRASZ Styczeń 2000

Jesienią "Pociąg Życia" będzie rozpowszechniąny w kilku kolejnych krajach, m.in. w październiku Paramount wprowadzi film na ekrany amerykańskich kin - film został w Stanach Zjednoczonych uhonorowany Nagrodą Publiczności na Festiwalu Filmowym w Sundance.

Ecran Total 16-22 czerwca 1999 r.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Pociąg życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy