"Pociąg do Darjeeling": O BOHATERACH
W POCIĄGU DO DARJEELING podróż zaczyna się w chwili, gdy Francis Whitman po otarciu się o śmierć zaprasza swoich młodszych braci, z którymi od roku nie rozmawia, do Indii, na wyprawę pojednania - być może dlatego, że nie zna lepszego sposobu na ożywienie rodzinnych więzi.
Do ról trzech braci Wes Anderson zaprosił trzech czołowych aktorów o rzadkich zdolnościach, które w tercecie znakomicie ze sobą harmonizują. Jako Whitmanowie Owen Wilson jest chłodny i wyrachowany, Adrien Brody zamknięty w sobie, zaś balansujący na granicy komedii Jason Schwartzman - przepełniony rodzinnymi uczuciami.
W roli nieco zaborczego najstarszego brata Owen Wilson pokazuje się na ekranie tak jak jeszcze nigdy dotąd: obolały, z bandażem pokrywającym większą część twarzy, by ukryć blizny i zadrapania po niedawnej kraksie motocyklowej, kuśtykający o lasce, nieustannie szukający ustronnego miejsca.
O wyglądzie Francisa zadecydował obrazek, jaki Wes Anderson zapamiętał z Bazyliki Święto Piotra w Rzymie. "Widziałem tam faceta w kurtce motocyklowej, z twarzą pokrytą bandażami. Do głowy miał przyłożoną gąbkę, a oczy przysłonięte. Oszołomiony kręcił się w kółko, a w oczach miał łzy. Czuło się, że temn facet przeszedł coś strasznego, ale nie można było oderwać od niego wzroku. To on był dla mnie inspiracją do postaci, zagranej przez Owena".
Współpraca Andersona z Wilsonem ciągnie się od początku ich kariery, kiedy razem napisali scenariusz do "Trzech frajerów z Teksasu" - przeboju kina niezależnego, który uczynił gwiazdę z Wilsona. Wilson pisał z Andersonem także scenariusz do "Rushmore", a za napisany wspólnie tekst do "Genialnego klanu" sięgnęli po nominację do Oscara - Wilson także wystąpił w tym filmie, podobnie jak w "Podwodnym życiu ze Stevem Zissou".
Kiedy Anderson posłał Wilsonowi scenariusz POCIĄGU DO DARJEELING, aktora natychmiast uwiodła ta historia. "Jak wiadomo, wychowywałem się z dwoma braćmi, więc doskonale wiem, jak to bywa między braćmi - raz bardzo wesoło, ale czasem smutno" - mówi o scenariuszu.
We Francisie Owen natychmiast polubił jego poczucie odpowiedzialności. "Francis naprawdę widzi siebie jako jedynego, który potrafi scalić tę rodzinę - mówi. - Ponieważ ojciec nie żyje, a matka gdzieś przepadła, Francis jest po prostu załamany. A tu jeszcze Jack uwikłał się w chory związek, a Peter ma kłopoty ze swoją żoną - więc w głowie Francisa zapala się czerwone światełko, że pora pchnąć rodzinę na właściwe tory. Dlatego proponuje braciom wyprawę do Indii w celu odbycia duchowej podróży - niezależnie, czy chcą tego czy nie".
Oczywiście, sprawy w najmniejszym stopniu nie układają się tak, jak Francis i jego asystentka pieczołowicie zaplanowali na swych laminowanych planach podróży. "Ta historia przypomina mi takie rodzinne wakacje z okresu dorastania, kiedy wszystko kończy się katastrofą - uśmiecha się Wilson. - Nawet jeśli zamierzaliśmy osiągnąć to błogosławione doświadczenie duchowe, nie potrafimy uwolnić się od zadawnionych sporów, które spowodowały nasze oddalenie". To zaś z kolei skłania Francisa do zrobienia czegoś, czego jeszcze nie próbował - dania sobie luzu. "Francis to taki typ faceta - kontynuuje aktor - który sądzi, że kiedy założył sobie osiągnięcie duchowego doświadczenia, to je osiągnie. To, oczywiście, komiczne, ponieważ nie można do kwestii duchowych podchodzić z taką samą determinacją jak do spraw materialnych, ale za sprawą Francisa wszyscy znaleźli swoje duchowe doświadczenie".
Zdaniem Wilsona, w osiągnięciu realizmu rodzinnych relacji pomógł fakt, że trzej aktorzy sami siedzieli w indyjskim pociągu, z dala od wszystkiego, co mogło przypominać im dom. "Kręcenie filmu w kraju tak odmiennym od naszego pomogło nam osiągnąć ten sam poziom porozumienia - mówi. - W pociągu nie da rady pójść do swojej przyczepy, wrócić na noc do domu czy przerzucić kanał na sport, tak więc mieliśmy okazję poznać się lepiej. Ludzie zazwyczaj poznają się w trakcie zdjęć, ale tym razem udało się nam zawiązać szczególną więź. Pobyt w Indiach wręcz wymusza poznanie prawdziwego sensu rodziny".
Głównym rywalem Francisa jest Peter, średni brat w rodzinie Whitmanów, który z pozoru wiedzie najbardziej ustabilizowany żywot, mając żonę i dziecko w drodze. Ale on także jest na rozdrożu i nie chce o tym rozmawiać. Do roli Petera, powściągliwego i wybuchowego zarazem, Anderson wybrał Adriana Brody, świetnego aktora, który zwrócił na siebie uwagę nagrodzoną Oscarem rolą muzyka w okupowanej Polsce w "Pianiście" Romana Polańskiego. Zostawszy gwiazdą, Brody dał się zapamiętać jako scenarzysta Jack Driscoll w nowej wersji "King Konga" Petera Jacksona.
Jako jedyny z trójki, który jeszcze nie pracował z Andersonem, Brody ochoczo przystąpił do akcji. "Jestem miłośnikiem filmów Wesa Andersona, więc kiedy zadzwonił z propozycją spotkania, chętnie się zgodziłem - wspomina. - Podoba mi się, że Wes mimo młodego wieku potrafi patrzeć oczami mojej generacji". Brody przeczytał scenariusz i był nim grał zaintrygowany. "Piękno tego utworu polega na tym, że choć doświadczenie całej trójki jest dość bolesne, narracja prowadzona jest w komediowej formie. Dzięki temu rozwiązanie problemów, wobec których stajemy wszyscy, wydaje się łatwiejsze".
Podczas lektury Brody szczególnie polubił Petera, który ostentacyjnie obnosił się w Indiach z ilością dóbr, jakie pozostawił mu ojciec, w żaden sposób nie dając po sobie poznać żalu po jego stracie. "Granie takiej postaci to duża satysfakcja dla aktora - wyznaje Brody. - Peter jest człowiekiem szukającym odpowiedzi. Wszyscy szukamy odpowiedzi, niektóre można znaleźć, inne pytania pozostają bez odpowiedzi - tak jak w tej opowieści. Jako środkowe dziecko Peter bezustannie walczy o swoją niezależność. Ale jednocześnie znajduje się w takim momencie swego życia, kiedy natknął się na sytuację, której chciałby uniknąć. Wyprawa do Indii jest więc mu na rękę. Ale nie wie, że ta podróż zmusi go do poukładania swoich spraw i relacji z braćmi".
W pewnej chwili na planie Brody mówi, że uczucia rodzinne są namacalne. "To ten rodzaj chemii, jaka zachodzi w sytuacji, kiedy ludzie są tak wrażliwi i fajni, że wyczuwa się naturalny zmysł przyjaźni i poczucia więzi - tak jak to się zdarzyło w przypadku tego filmu. To było ekscytujące doświadczenie, zwłaszcza że Wes był jakby naszym, czwartym bratem. Na swój sposób jesteśmy do siebie podobni - wszyscy jesteśmy trochę zakręceni".
Brody, przyzwyczajony do głębokiego wnikania w swoje role, chwali sobie podejście Andersona do zdjęć. "Wszystko, co można zobaczyć na ekranie, zdarzyło się naprawdę. Kiedy kąpiemy się w indyjskiej rzece, to jest to rzeka w Indiach, a nie w jakimś Colorado. Sądzę, że naturalna bliskość otoczenia pozwala lepiej wczuć się w rolę".
Istotnie, Brody wierzy, że indyjskie otoczenia - podobnie jak w przypadku innych braci - rozbroiło jego bohatera. "Dotykając prawdziwego życia w Indiach Peter doznał jakiegoś przebudzenia - zauważa. - Sądzę, że wynika to z tego, że życie w Indiach jest względne: wszędzie, gdzie spojrzysz, spotkasz ludzi albo umierających, albo niezwykle pięknych a nad wszystkim unosi się niezwykła atmosfera. Sądzę, że Peter uciekał przed podjęciem życiowych decyzji dlatego, że nigdy wcześniej nie dotykał tych aspektów życia, jakich doświadczył w Indiach".
W jednej z najmocniejszych scen filmu Peter staje wobec ludzkiej śmiertelności i cierpienia. "To była naprawdę emocjonalna scena - mówi Brody o wiejskim pogrzebie, na który bracia zostali zaproszeni. - Dla Petera był to moment straszny, ale po chwili nadeszła chęć afirmowania życia i zgłębiania go".
Zdaniem Brody'ego, kluczem do filmu jest niezwykła umiejętność Andersona łączenia momentów najbardziej absurdalnych z najbardziej poruszającymi, w wyniku czego uzyskuje się autentyczny obraz życia. "Wes rozumie życie na swój niepowtarzalny sposób, w rezultacie opowieść wprowadza nas w komediowy nastrój chociaż doświadczenie pozyskiwane przez braci wcale nie jest zabawne - zauważa. - Inaczej mówiąc, jesteśmy poważnymi ludźmi w śmiesznych sytuacjach".
Choć nie zawsze trzeba było to podkreślać. "W scenie kąpieli - mówi Brody - Wes oczekiwał ode mnie zachowania sprzecznego z moimi odczuciami, powstrzymywania emocji i dociekania istoty zdarzeń. Tymczasem ja zachowywałbym się inaczej, choć rozumiem, że talk lepiej można wyrazić nieprzystosowanie człowieka do sytuacji, w jakiej się znalazł".
Pora na najmłodszego, najmniejszego i zapewnie najbardziej spełnionego z braci Whitmanów - Jacka, pisarza, który wykorzystuje rodzinne doświadczenia jako tworzywo swoich powieści im nowel. Od początku było jasne, że ta rola przypadnie jednemu ze współscenarzystów, Jasonowi Schwartzmanowi.
Schwartzman i Anderson pracują razem od czasów "Rushmore" - filmu, który obu przyniósł międzynarodowy rozgłos. Schwartzman zagrał tam Maksa Fishera - licealistę z prestiżowej szkoły, który walczy z Billem Murrayem o względy atrakcyjnej nauczycielki. Zagrał także w filmach "CQ", "Luzacy", "Jak być sobą" oraz ostatnio w "Marii Antoninie", gdzie był królem Ludwikiem XIV, ale drżał z podniecenia, że będzie mógł zagrać w filmie swego przyjaciela.
"Zawsze uważałem Wesa Andersona za swego mentora i bardzo go poważam - mówi. - To cudowne pracować z kimś, kto tak jak Wes ma do ciebie całkowite zaufanie". Postać Jacka od razu przypadła mu do gustu. "Ma wąsy, nie nosi butów, ale za to ma wielkie marzenia. To dobry człowiek, musi tylko trochę dorosnąć" - zauważa.
Jako współscenarzysta Schwartzman doskonale rozumie wszelkie subtelności postaci i zdarzeń, od których zależy kontynuowanie wyprawy. "Myślę, że to mniej więcej to samo co mieszkanie z kimś, kto traci na wadze - wyjaśnia. - Nie dostrzeżesz, że jest szczuplejszy, dopóki nie stracisz go na chwilę z oczu. Ci trzej faceci nie zdają sobie sprawy na co ich stać i jak daleko mogą zajść, zanim nie przebędą tej długiej drogi od początku filmu".
Przede wszystkim jednak Schwartzman wierzy w poczucie więzi, jakie zawiązało się między trzema aktorami, a które pomogło ożywić braci na ekranie. "Najważniejsze było, że ta trójka aktorów naprawdę dbała o siebie wzajemnie - jestem szczęśliwy, że mogę powiedzieć, że czas spędzony z Owenem i Adrianem był naprawdę wspaniały, że czuliśmy się jak bracia - mówi. - A jadąc pociągiem nie było gdzie się schować, byliśmy wszyscy razem i było nam wspaniale".
Znając już Andersona, Schwartzman zauważa, że kolejny wspólny film był dla niego nowym doświadczeniem - z jednej strony dlatego, że Anderson dojrzał jako reżyser, z drugiej zaś dlatego, że wystrój pociągu był niecodzienny. "Myślałem, że to Wes wie więcej niż przypuszczałem - mówi Schwartzman. - Ale podczas realizacji zauważyłem, że tym razem Wes pozwolił płynąć sprawom własnym biegiem, zdając się na przypadek. Tego właśnie oczekiwałem po podróży pociągiem po Indiach i na tym polega nasze wspólne doświadczenie".